Przedstawiam Wam KONKURS nr 139 przygotowany przez
Neelith:
„U chomika w gospodzie
Siedzą muchy przy miodzie.
Siedzą, piją koleją
I z pająków się śmieją”...
W wierszyku Marii Konopnickiej pobyt w gospodzie okazał się dla niektórych tragiczny w skutkach. Ale kto chodzi do gospody prowadzonej przez chomika?!
Niektóre takie przybytki wymagają nie lada odwagi by przekroczyć ich próg. Można oberwać po grzbiecie przypadkowo nadlatującą ławką albo stracić sakiewkę przepychając się przez tłum. Lecz są przecież i takie gospody, w których schronienie znajdują strudzeni wędrowcy, jak i takie, gdzie w ciemnych kątach załatwia się szemrane interesy, wreszcie i te, w których bez przeszkód można się upić na wesoło bądź smutno – w zależności od potrzeby. Znalazłam dla Was
30 takich miejsc. Śmiało, przyznajcie się, że odwiedziliście większość z nich! Co ja tam robiłam i gdzie najbardziej mi się podobało nie powiem, ale możecie zgadywać. Chętnie też dowiem się, jakie są Wasze ulubione karczmy, gospody, oberże…
A teraz do rzeczy, czyli zasady konkursowe:
Odpowiedzi należy wysyłać na adres
[...]
Za znalezienie drogi do danej gospody można dostać
2 punkty – jeden za autora i jeden za tytuł. Łącznie do zdobycia jest
60 punktów.
Błądzenie i strzelanie do karczmarki dozwolone bez ograniczeń.
W tytule maila proszę o podanie biblioNETkowego nicka, abym wiedziała komu i ile dopisać do rachunku.
Zwycięzcą zostanie osoba, która odnajdzie drogę do największej liczby karczm i będzie jeszcze na tyle trzeźwa, że jako pierwsza prześle maila z największą ilością odpowiedzi. Oczywiście odpowiedzi można wysyłać na raty – dodatkowe napiwki nie będą za to pobierane.
Jeśli ktoś stracił rachubę i nie pamięta w ilu i w jakich gospodach bywał, chętnie podpowiem po otrzymaniu takiego życzenia na maila.
Na odpowiedzi czekam do
28 marca (środa) do godziny 23:59.
Ach, jeszcze ciekawostka związana z data rozpoczęcia konkursu:
„(…) tradycją związaną z obchodami Dnia św. Patryka jest tradycja picia whiskey. Otóż jedna z opowieści o świętym podaje, że Patryk nastraszył szynkarkę, która nie dolewała pełnej miarki trunku, iż pojawią się w jej karczmie potwory. Karczmarka wystraszona, od tego czasu solidnie napełniała szklanice. Od tej chwili 17 marca pije się szklaneczkę whiskey zwaną dzbanem Patryka.”*
* http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzień_Świętego_Patryka
No to w drogę!
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE:
Nie we wszystkich gospodach bywa się chętnie…
1.
Przeniósł się na chwilę myślą do swej gospody; uczuł tak gwałtowną odrazę, iż przysiągł sobie opuścić ją w styczniu, zarówno dlatego, by znaleźć sobie coś przyzwoitszego, jak aby uciec przed Vautrinem, którego szeroką dłoń czuł na ramieniu.
…zwłaszcza gdy czas ich świetności dawno przeminął…
2.
Na skrzyżowaniu dróg stało potężne drzewo o nagich konarach. Na jednym z nich wisiało coś długiego, owiniętego w worek, co kołysało się, poskrzypując na wietrze. Spojrzał na to tylko przelotnie. Dotarł do właściwej ścieżki i ruszył pod górę.
 – To błąd – oznajmił. – Gospód dla znużonych wędrowców nie powinno się budować na wzgórzach. Przekleństwem tego, kto się wspina, jest świadomość, jak wielki dystans ma jeszcze do pokonania. Trzeba będzie powiedzieć słówko oberżyście. Gdy tylko suchość w gardle złagodzi słodkie ale, żołądek wypełnią czerwone, soczyste mięso i pieczone bataty, a stopy spowiją czyste, namaszczone olejami bandaże. Podobne sprawy muszą mieć pierwszeństwo przed błędami w planowaniu, jakie dostrzega tu K. W miarę, jak wdrapywał się coraz wyżej, jego monolog ucichł, zastąpiony ciężkim sapaniem. Gdy K. znalazł się wreszcie przy wejściu, był tak zdyszany, że nawet nie podniósł wzroku, a tylko pchnął zniszczone zębem czasu drzwi, które otworzyły się ze skrzypieniem zardzewiałych zawiasów.
 – Niestety! – krzyknął, zatrzymując się, by strzepnąć rękawy płaszcza. – Proszę pienisty kufel dla tego... – Głos zamarł mu w gardle na widok zwróconych ku niemu brudnych twarzy.
 – Mam wrażenie, że interes idzie kiepsko – wymamrotał. Ten budynek w istocie był gospodą, ale gdzieś przed stuleciem.
 – Nocne powietrze pachnie deszczem – wyjawił szóstce żebraków, którzy przycupnęli przed grubą, łojową świecą ustawioną na klepisku. Jeden z mężczyzn skinął głową.
 – Przyznamy ci audiencję, nieszczęśniku. – Wskazał na słomianą matę. – Usiądź, proszę i naciesz się naszym towarzystwem.
…nie wspominając już o tych, w których straszy po nocach!
3.
Nie dojechawszy do Łęczycy przez dni cztery zmuszeni byli zamieszkać w pustej karczmie, z której gospodarz wyniósł się, widocznie z obawy powodzi. Droga wiodąca od karczmy ku miastu, jakkolwiek wymoszczona pniami drzew, pogrążyła się i zaklęsła na znacznej przestrzeni w błotnistą topiel. Pachołek X Wit, rodem z tych stron, słyszał coś wprawdzie o przejściu lasami, ale nie chciał podjąć się przewodnictwa, albowiem wiedział również, że w błotach łęczyckich miały swoje pielesze siły nieczyste, a mianowicie możny Boruta, który rad naprowadzał ludzi na bezdenne mokradła, a następnie tylko za cenę duszy ratował. Sama karczma miała także złą sławę i jakkolwiek w owych czasach podróżni wozili z sobą żywność, za czym nie obawiali się i głodu, przecie pobyt w takim miejscu nabawiał nawet starego X niepokoju. Nocami słyszano harce na dachu gospody, a czasem pukało coś i we drzwi.
W niektórych trzeba mieć się na baczności…
4.
Gospoda wyglądała jakby zbudowano ją z myślą o klientach, którzy nie tylko biją się między sobą, ale także mieliby ochotę powojować z barmanem i kucharzami. Bar, ulokowany pod ścianą naprzeciw wejścia, był od blatu po sufit zabudowany żelaznymi płytami. Pozostawiono w nich tylko trzy wąskie okienka, przez które obsługa serwowała drinki i jedzenie w nieco podobny sposób, jak załoga oblężonego zamku ostrzeliwuje się z łuków. Wnętrze urządzono na jereshtańską modłę, z niskimi stolikami, wokół których ludzie siedzieli na ziemi, klęczeli lub wylegiwali się na wyświechtanych poduchach. W półmroku i zaduchu przypominającego jaskinię lokalu klienci grali w karty i kości, pili, palili, siłowali się na rękę, kłócili i śmiechem zbywali zainteresowanie wszędobylskich mięśniaków, którzy tylko czekali, żeby pod byle pretekstem wyrzucić jakiegoś pechowca do szalupy.
…zwłaszcza gdy wzbudza się zainteresowanie ze strony przedstawicielek płci pięknej:
5.
Wesołość znalazła ujście w głośnych żartach, zwłaszcza gdy nad żywopłotem ukazała się rozradowana twarz M. Od godziny krążyła już wokoło gospody i wreszcie ośmieliła się podejść bliżej zwabiona śmiechem.
 – Jak to, sama? – zawołał L. – A gdzież twoi kawalerowie?
 – Odstawiłam ich – odparła niefrasobliwie – i teraz szukam nowego.
Każdy z obecnych zaofiarował swoje usługi, prowokowali ją tłustymi dowcipami. Kręciła przecząco głową i śmiała się coraz głośniej, zalotna. Ojciec jej, obecny przy tej scenie, nie raczył nawet podnieść oczu od przewróconych kręgli.
 – Ho, ho! – ciągnął L. rzuciwszy okiem na S. – już my wiemy, na kogo miałabyś chrapkę! Ale tego będziesz musiała wziąć siłą.
Rozweseliło to S. Rzeczywiście M. kręciła się koło niego. Odmawiał rozbawiony. Nie miał na nią najmniejszej ochoty. Przez chwilę jeszcze stała koło żywopłotu spoglądając na niego uparcie swoimi wielkimi oczami, później spoważniała nagle i odeszła powoli, jakby przytłoczona ciężarem słońca.
W niektórych wyczuwa się lekko napiętą atmosferę…
6.
Gospoda stała na przedmieściach, dalej zapewne kiedyś rozciągał się pierścień miejskiego pustynnego ogrodu, a w nim stały domostwa zamożnych obywateli. Teraz były tam wyschłe krzaki i niekończące się koczowisko, w którym zaczynał się snuć dym z setek palenisk rozpalonych z suszonego łajna, gdzie usiłowano pichcić coś na początek dnia. Gospoda jednak zachowała się w przyzwoitym stanie, za murem zostały nawet stoły tkwiące wśród resztek ogrodu. Siedziało tam kilkunastu zbrojnych pogryzających leniwie placki i popijających korzennym piwem. Paru siedziało na ziemi, ktoś grał na bębenku. Z wnętrza dobiegał zapach świeżo zrobionego naparu z korzeniami i ziołami, tak jak parzył go N’Dele. Stanęliśmy rzędem przed niskim murem, patrząc na siedzących wewnątrz w milczeniu. Nikt niby nie zrobił zaczepnego gestu. Ludzie przed gospodą spoglądali na nas dzikimi, pięknymi twarzami barwy miedzi, o lśniących tygrysich oczach i tylko niedbale każdy przesunął sobie oręż bliżej, oparł lekko dłoń na rękojeści albo poluzował ostrze w pochwie.
…za to inne istnieją tylko we wspomnieniach:
7.
Opowiedział M. treść sztuki. Niewiele z tego zrozumiała.
 - Podobne nieposłuszeństwo dziewczyny wobec ojca byłoby u nas nie do pomyślenia - powiedziała. - Ale to takie smutne, ne? Smutne dla tej dziewczyny i dla tego chłopca. Miała tylko trzynaście lat? Czy wszystkie wasze kobiety wychodzą tak młodo za mąż?
 - Nie. Zwykle w wieku piętnastu, szesnastu lat. Kiedy się żeniliśmy, moja żona miała siedemnaście. A ile lat miałaś ty?
 - Tylko piętnaście, X. - Nie spostrzegł, że lekko zmarszczyła brwi. - A co zrobilibyśmy po sztuce?
 - Zabrałbym cię na kolację. Poszlibyśmy do Stone’s Chop House na Fetter Lane albo do Cheshire Cheese na Fleet Street. To gospody, w których podają specjalne dania.
 - Co byś zjadł?
 - Wolę nie pamiętać - odparł uśmiechając się leniwie i wracając myślami do rzeczywistości. - Nie pamiętam.
W jednych nie ma chwili spokoju aby spokojnie się upić…
8.
Niełatwo było cię znaleźć - starosta Herbolth przysiadł się, odsunął dzbanki i kufle. - W oberży powiedzieli, żeś się wyniósł do stajen, w stajniach znalazłem tylko konia i tobołki. A ty tu... To chyba najparszywsza karczma w całym mieście. Tylko najgorsza hołota tu przychodzi. Co tu robisz?
 - Piję.
 - Widzę. Chciałem z tobą pogwarzyć. Trzeźwyś?
 - Jak dziecko.
 - Radem.
 - O co wam chodzi, Herbolth? Jestem, jak widzicie, zajęty – X. uśmiechnął się do dziewki stawiającej na stole kolejny dzban.
 - Rozeszła się plotka - zmarszczył się starosta - Że ty i nasz czarodziej postanowiliście się pozabijać.
 - To nasza sprawa. Jego i moja. Nie wtrącajcie się.
 - Nie, to nie wasza sprawa - zaprzeczył Herbolth. – Y. jest nam potrzebny, nie stać nas na drugiego czarodzieja.
 - Idźcie tedy do świątyni i pomódlcie się o jego zwycięstwo.
…za to w innych można wspaniale pojeść…
9.
Nieszczęśnik zmierzający do Chin miał w rzeczywistości tego wieczora wydać małe przyjęcie, które wraz z E. zaplanował jako niespodziankę dla ciotki Tranter. Obydwie panie miały przyjść na obiad do jego salonu w gospodzie „Pod Białym Lwem”. Przygotowano smakowite, pierwsze tego roku homary, ugotowano świeżo złowionego łososia, wydobyto z piwnic gospody najprzedniejsze trunki, doktora zaś, którego spotkaliśmy kiedyś przelotnie u pani Poulteney, uproszono, aby obecnością swoją podtrzymał należytą równowagę płci.
…i ugasić pragnienie:
10.
U końca kamiennego mola, przy którym stały „Czarna Betha”, „Widmo” i „Lady Marya”, wraz z sześcioma innymi co najwyżej stuwiosłowymi galerami, wznosiła się niewielka, nadgryziona zębem czasu gospoda. D. był spragniony. Zostawił synów i ruszył w stronę karczmy, przed którą przycupnęła sięgająca pasa kamienna chimera, tak zniszczona przez deszcz i sól, że jej oblicze uległo niemal całkowitemu zatarciu. Była jednak starą przyjaciółką D., który po drodze poklepał ją po kamiennym łbie.
Karczmy to też miejsca rozprzestrzeniania zgubnych plotek…
11.
 - Ponieważ było to w czasach wojen katolików z hugenotami i widział, jak katolicy zabijają hugenotów, a hugenoci katolików - zawsze w imieniu religii - wybrał sobie religię mieszaną, tak że bywał raz katolikiem, innym razem hugenotem. Zazwyczaj przechadzał się za przydrożnymi płotami ze strzelbą na ramieniu i kiedy ujrzał idącego samotnie katolika, religia protestancka natychmiast brała w nim górę. Kierował strzelbę w stronę podróżnego; za czym, gdy był już w odległości dziesięciu kroków, nawiązywał z nim rozmowę, na skutek której katolik niemal zawsze wyrzekał się sakiewki, by ratować życie. Jest rzeczą jasną, że gdy spotkał hugenota, gorliwość katolicka ogarniała go tak gwałtownie, że nie pojmował, jak przed kwadransem mógł powątpiewać o przewadze naszej świętej religii. Ja bowiem, panie, jestem katolikiem, ponieważ mój ojciec, wiemy swym zasadom, starszego brata wychował na hugenota.
 - A jakże skończył ten zacny człowiek? - zapytał X.
 - Och, w najbardziej nieszczęśliwy sposób, panie. Pewnego dnia znalazł się na wąskiej drodze pomiędzy hugenotem i katolikiem, z którymi miał już do czynienia; rozpoznali go obaj, połączyli się przeciw niemu i powiesili ojca na drzewie, potem przyszli pochwalić się swym pięknym czynem do karczmy, gdzie piliśmy razem z bratem.
 - I co zrobiliście? - rzekł X.
 - Pozwoliliśmy im gadać do woli - ciągnął Mousqueton. - Potem wyszli z karczmy i każdy udał się w innym kierunku; wówczas mój brat zaczaił się na drodze katolika, a ja na drodze protestanta. W dwie godziny potem było już po wszystkim; każdy z nas zrobił, co do niego należało, podziwiając przezorność ojca, który każdego z nas wychował w innej religii.
…cudownych zapachów…
12.
Za flotyllą łodzi rybackich X. wpłynął do ich portu; idąc pod górę ulicami miasteczka w złotym zimowym wieczorze, znalazł oberżę pod nazwą „Harrekki", gdzie rozpalony ogień, piwo i pieczone baranie żeberka rozgrzały mu ciało i duszę. Przy stołach oberży siedziało paru innych podróżnych, kupców ze Wschodnich Rubieży, obecni byli jednak w większości mieszkańcami miasteczka, przybyłymi tu dla dobrego piwa, nowin i rozmowy. Nie byli to nieokrzesani, nieśmiali ludzie, jak rybacy z Dłoni, ale prawdziwi mieszczanie, stateczni i raźni.
…i wszelkiej rozpusty:
13.
Wyjął plik banknotów i podsunął pod nos oberżyście.
 - A teraz słuchaj dobrze: za godzinę przywiozą tu wino, zakąski, pierogi i cukierki. Wszystko to masz od razu wypakować i przynieść na górę. Tymczasem bierz tę skrzynkę, co stoi u Andrzeja na wozie, otwórz natychmiast i każ podać szampana... Ale przede wszystkim dziewki zwołaj! Słyszysz, dziewki! a zwłaszcza Maria, żeby koniecznie przyszła...
Wrócił do wozu i wyjął spod siedzenia pudło z pistoletami.
 - Teraz zapłacę ci za drogę, Andrzeju! Masz tu piętnaście rubli za przejazd, a tu pięćdziesiąt na wódkę... Za gotowość, za przyjaźń twoją... Żebyś pamiętał pana X.
 - Boję się, wielmożny panie - zawahał się Andrzej. - Pięć rubli na wódkę przyjmę, jeżeli łaska, więcej nie, Tryfon Borysycz niech będzie świadkiem. Niech się wielmożny pan nie gniewa, jeżelim głupie słowo powiedział...
 - Czego ty się boisz? - pytał M. mierząc go ostrym wzrokiem. - Ano, w takim razie jechał cię sęk! - zawołał rzucając mu pięć rubli. - A teraz słuchaj, Tryfonie Borysyczu, wprowadź no mnie cichaczem do gospody, tak żeby tamci mnie nie widzieli, żebym mógł na nich przedtem okiem rzucić.
Nietrudno też o awanturę…
14.
Zerknąwszy w prawo, Varsava zobaczył, że w zatłoczonej gospodzie powstał krąg wolnej przestrzeni wokół grupki ludzi usiłujących powalić jakiegoś czarnobrodego olbrzyma. Jeden z walczących – drobny złodziejaszek i kieszonkowiec, znany mu z widzenia – wisiał na plecach olbrzyma, ściskając go oburącz za gardło. Drugi zasypywał przeciwnika gradem ciosów, natomiast trzeci właśnie wyjął zza pasa sztylet i próbował pchnąć go w brzuch. Varsava pociągnął łyk wina. Było z dobrego rocznika – co najmniej dziesięcioletnie, wytrawne, i miało pełny bukiet.
Olbrzym sięgnął ręką za siebie i chwycił wiszącego mu na plecach mężczyznę za kubrak. Potem cisnął nim w atakującego nożownika, który potknął się i upadł, trafiając na uniesiony but przeciwnika. Dał się słyszeć obrzydliwy chrzęst i nożownik ze złamaną szczęką lub karkiem padł na podłogę.
…albo inne draństwo…
15.
X. uciekła zatkawszy uszy, żeby nie słyszeć schrypniętego głosu kuglarza, który wołał za nią: – Zastanów się, ślicznotko! Dwa napoleony mogą się przydać. Jak się namyślisz, to przyjdź wieczorem do gospody „Pod Srebrnym Pomostem”. Tam mnie znajdziesz.
X. wróciła do domu oburzona, wściekła i opowiadała poczciwej sąsiadce Małgorzacie:
 – Jak wam się zdaje? Czy to nie obrzydliwiec? Że też takim ludziom pozwalają włóczyć się po kraju? Wyrwać mi moje dwa przednie zęby! Okropność! Zgroza! Włosy odrosną, ale zęby! Ach, potwór, nie człowiek! Wolałabym się rzucić na bruk z piątego piętra głową na dół! Powiedział, że dziś wieczór będzie „Pod Srebrnym Pomostem”.
…a nawet działalność przestępczą…
16.
Lilly walczyła ze strachem. W końcu mu uległa.
 - Przyszłam po kwit - wyznała. - Żeby już nic na mnie nie mieli. Tylko po ten kwit, naprawdę!
Umilkła, ale kiedy tylko Rebeka zachęciła ją ruchem pistoletu, ponownie zaczęła mówić.
 - Pracuję w gospodzie Pod Samotnym Sercem. Dorywczo, od czasu do czasu. Kiedy... – Znowu urwała. Poirytowana Rebeka przyglądała się jej przez chwilę i nagle kiwnęła głową.
 - No, dobrze. Więc co z tą gospodą?
 - Goście nie przychodzą tam tylko po to, żeby... No wie pani. - Lilly zaczęła nerwowo bawić się końcami włosów. Była zakłopotana. - Czasami lubią sobie zapalić. A ja znałam George'a. Był dobrym dostawcą i zawsze u niego kupowałam. Tylko, że kierowniczka jest... jest bardzo podejrzliwa. I chciwa. Zawsze chce pokwitowania. Na moje nazwisko. A tamtej potwornej nocy zupełnie o tym zapomniałam. A potem George'a zamordowano. Jeśli znajdą ten kwit, będą mieli mnie w garści. Wszyscy tylko na to czekają.
Lufa pistoletu opadła i Lilly trochę się uspokoiła.
 - Była tu pani, kiedy go zamordowano? - Rebeka zagwizdała przez zęby. Dokładnie tak samo jak George, kiedy uderzyła go niezwykła myśl. - Jeśli się o tym dowiedzą i nie przestanie się pani tu kręcić, będą mieli na panią coś więcej niż głupi kwit na trochę trawki.
… toteż trzeba być ostrożnym!
17.
 - Wina, panie? - spytała kobieta w długiej, czerwonej sukni, gdy P. przekroczył próg gospody. - Dziękuje, ale nie - odparł. - Mam taki przesąd; póki na własne oczy nie ujrzę zimnego trupa mojego brata, będę pił wyłącznie własne wino i jadł jedynie żywność, którą sam zdobyłem i przyrządziłem. Uczynię tak i tutaj, jeśli nie macie zastrzeżeń. Oczywiście zapłacę jak za wasze wino. Zechciałabyś postawić tę butelkę przy ogniu, by nieco się rozgrzała? Towarzyszy mi też młody mężczyzna. W tej chwili zajmuje się końmi, a że nie złożył podobnej przysięgi, kufel grzanego wina z pewnością przepędziłby chłód z jego kości, jeśli zechcecie mu je posłać.
Przyklasztorna gospoda też znajdzie amatorów…
18.
 - Kiedy będę przeorem - powiedział uroczyście - wybuduję tutaj niewielki klasztor z kaplicą i gospodą, by w przyszłości żaden podróżny na tym kawałku drogi nie musiał spędzać mroźnych zimowych nocy śpiąc na ziemi pod gołym niebem. Poświęcę tę kaplicę pamięci mojej matki. - Popatrzył na J. - Nie przypuszczam, byś kiedykolwiek znał jej imię.
 - Agnes - miękko powiedziała E. - Imię twojej matki brzmiało Agnes.
…tak jak i inne gospody:
19.
 - Masz dziesięć minut na drogę. Musisz biec - rzekł X. - Ale... - zaczął Y.
 - Nie ma czasu na żadne ale - powiedział czarodziej.
 - Ale... - powtórzył Y.
 - Na to także nie ma czasu. Ruszaj!
Do końca życia Y nie mógł sobie przypomnieć, jakim sposobem znalazł się wtedy na dworze, bez kapelusza, bez laski, bez pieniędzy, bez żadnej z rzeczy, które zazwyczaj brał ze sobą, wychodząc z domu; drugiego śniadanie nie dokończył, statków po nim nie pozmywał, wcisnął klucze do ręki X i puścił się ścieżką w dół pędem, ile sił w kosmatych nogach; minął Wielki Młyn, przeprawił się przez Wodę i przebył w tym tempie milę z okładem. Biła jedenasta, gdy zasapany dopadł gospody nad Wodą i stwierdził, że zapomniał chustki do nosa.
Można tu spotkać kogoś intrygującego…
20.
Przepychała się między pijakami w swojej restauracji, jej ciało uginało się pod ciężarem kufli, które niosła do tacy, a dusza kryła się gdzieś w żołądku albo trzustce. Właśnie wtedy T. odezwał się do niej. To odezwanie było istotne, ponieważ przyszło od kogoś, kto nie znał ani jej matki, ani pijaków, którzy codziennie robili jej swoje stereotypowe, sprośne propozycje. Statut obcego wywyższał go ponad innych. I jeszcze coś go wywyższało: na stole leżała otwarta książka. W tej gospodzie nikt jeszcze nigdy nie otworzył książki na stole.
…choć nie zawsze ma się ochotę wciskać w tłum:
21.
Na ulicy nagle poczuł lęk, zrozumiał bowiem, że oto po raz pierwszy w życiu pachnie jak człowiek. Sam tymczasem uważał, że śmierdzi, ohydnie śmierdzi. I nie mógł sobie wyobrazić, by także inni nie czuli tego smrodu, i nie odważył się iść prosto do gospody, gdzie czekali Runel i ochmistrz markiza. Uznał, że bezpieczniej będzie wypróbować wpierw nową aurę w anonimowym otoczeniu.
Obrotny karczmarz to jednak podstawa!
22.
Gospoda „Pod Gąsiorem” była duża i zapewne znana, sporo było tu bowiem gości, zarówno miejscowych, jak i przyjezdnych, co dało się miarkować po koniach, wozach i krzątających się wokół tychże pachołkach i zbrojnych. Gdy orszak księcia Kantnera z wielkim fasonem i hałasem wjechał na podwórze, karczmarz był już uprzedzony. Wypadł przed wejście jak kula z bombardy, rozganiając drób i rozpryskując gnój. Przestępował z nogi na nogę i giął się w ukłonach.
W przeciwnym razie zajazd się nie sprawdza:!
23.
Pierwszy raz dosiadała muła, ale nie odczuwałaby z taką goryczą zarówno strachu, jak i udręk podróży, gdyby nie przekonanie, że nigdy już nie zobaczy X ani nie zazna pocieszenia płynącego z jego listów. Od początku wyprawy nie odezwała się ani słowem do ojca, on zaś był tak zbity z tropu, że zwracał się do niej wyłącznie w niezbędnych przypadkach lub przekazywał polecenia przez mulników. Jeśli dopisywało im szczęście, docierali do przydrożnych zajazdów, gdzie podawano im góralskie potrawy, których nie chciała jeść, i spali na pryczach przesiąkniętych zatęchłym potem i moczem. Najczęściej jednak spędzali noce w indiańskich osadach, publicznych sypialniach pod gołym niebem, wybudowanych na skraju drogi, z rzędami palików i daszków z gorzkiej palmy, gdzie każdy przybysz miał prawo pozostać do świtu.
Paczka przyjaciół zawsze uratuje sytuację:
24.
Tego wieczoru, gdy pojawił się w oberży, nagle zapadła cisza i spojrzenia wszystkich skierowały się na niego. Cieszył się, że kaptur osłania mu twarz, bowiem zaczerwienił się jak burak. Towarzysze natychmiast zrozumieli jego skrępowanie, a największą przytomnością umysłu, jak zwykle, wykazała się Jenny. W ciszy, która zapadła, zawołała głośno:
 - Ej, tam, ponuracy! - Zwracała się do muzyków przy kominku. – Może byście nam coś zagrali? Coś wesołego, bardzo proszę! A wy co, zatkało was, czy jak? - Objęła spojrzeniem biesiadników, siedzących przy stołach.
Wśród wielu budowli każdy znajdzie coś dla siebie…
25.
Port Royal był niezaprzeczalnie bogatym miastem — niektórzy mówili, że najbogatszym na świecie — ale to nie dodawało mu uroku. Tylko nieliczne ulice wybrukowano kocimi łbami, sprowadzonymi z Anglii jako balast na statkach. Pozostałe przypominały raczej błotniste wiejskie drogi, wąskie i zryte koleinami, cuchnące odpadkami i końskim łajnem, rojące się od much i moskitów. Ciasno stłoczone budynki wzniesiono z drewna lub cegły, prymitywne konstrukcje o ordynarnym przeznaczeniu: niekończące się szeregi szynków, karczm, domów gry i rozpusty. Te instytucje obsługiwały setki marynarzy i innych przybyszy, którzy w każdej chwili mogli zejść na brzeg. Znajdowało się tam również kilka legalnych domów handlowych oraz kościół na północnym krańcu miasta, „niecieszący się frekwencją", jak to zgrabnie ujął sir William Lytton.
…by na progu prowadzić filozoficzne rozmowy:
26.
W bryczce siedział pan niezbyt przystojny, ale i niebrzydki, ani nazbyt tłusty, ani nazbyt chudy; nie można powiedzieć, żeby stary, jednak niezbyt młody. Przyjazd jego nie zrobił w mieście żadnego hałasu i nie towarzyszyło mu nic szczególnego; tylko dwaj rosyjscy chłopi, stojący u drzwi karczmy naprzeciwko hotelu, poczynili jakieś spostrzeżenia, odnoszące się zresztą bardziej do pojazdu niż do tego, kto w nim siedział.
 – Patrzaj no – powiedział jeden do drugiego – to ci koło! Jak myślisz, dojechałoby to koło, jakby było trzeba, do Moskwy, czyby nie dojechało?
 – Dojechałoby – odpowiedział drugi.
 – A do Kazania, to myślę, że nie dojechałoby?
 – Do Kazania nie dojechałoby – odpowiedział drugi.
A cóż to za zakazana okolica? Brr…
27.
Dzielnica targowa była o tej porze wyludniona. Tawerny i karczmy mieściły się dalej na północ, wzdłuż przeciwległego krańca zatoki Rahaba. W drodze do najbliższej bramy nie napotkali nikogo oprócz zagubionego pijaka, który usnął w podcieniu jednej z kamienic, widocznie znużony zbyt daleką trasą do domu. Po śmietnikach buszowały małe, na wpół zdziczałe chimery. Ich ślepia lśniły w mroku. Wychudzone gnomy zbierały pod straganami zgniłe warzywa, biły się zażarcie o wyrzucone liście kapusty i marchwianą nać. Wykrzywiały do przechodzących złe, trójkątne twarzyczki.
…aż skóra cierpnie na myśl co okropnego może spotkać człowieka w jakiejś karczmie!
28.
Zaraz w Melbourne musi wysiąść, pożegnać pięknie kapitana i natychmiast ruszyć w stronę kopalń złota. Zanim tydzień minie, natrafi na ogromną bryłę złota, większą niż odkryte kiedykolwiek i przywiezie ją na wybrzeże na wozie strzeżonym przez sześciu konnych policjantów. Trzykrotnie napadną go rabusie i za każdym razem zostaną odparci, poniósłszy przy tym wielkie straty. Albo nie, niech lepiej nie idzie do kopalń złota. To jakieś obrzydliwe miejscowości, gdzie ludzie się upijają, mordują nawzajem po karczmach i używają szkaradnych słów. Niech lepiej zostanie dobrym hodowcą owiec, a pewnego letniego wieczora, wracając konno do domu, spotka piękną spadkobierczynię licznych dóbr, którą zbójca uwozi na czarnym koniu. On go dopędzi, uwolni piękną dziewczynę, która się w nim naturalnie zakocha, a potem się pobiorą, wrócą do ojczyzny i zamieszkają w olbrzymim pałacu w Londynie.
Wizytę w karczmie można zakończyć spotkaniem z mundurowym…
29.
Jeżeli do tych lat doszedł i człowiekiem się nie stał, to nic już mu nie pomoże. Nie słuchał ojca i matki, niech słucha teraz psiej skóry. Niech idzie w świat i wstydu porządnej rodzinie nie przynosi. Zenon jednak widocznie nie zamierzał odchodzić. Pierwszego wprawdzie dnia zniknął gdzieś, nazajutrz jednak wrócił i zaraz swoim zachowaniem się potwierdził najgorsze domysły i przepowiednie. Upił się w karczmie u Judki do nieprzytomności, przepił wszystkie pieniądze, które mu ojciec dał na wyjazd, a potem do późnej nocy awanturował się po ulicy krzycząc, że podpali ojcowski dom, że wystrzela wszystkich X, że głowę rozwali tej lafiryndzie Marysi. W rezultacie rzucił się na policjanta, obrywając mu kieszeń, a siłą doprowadzony na posterunek, powybijał tam okna i połamał meble.
…więc może lepiej wybrać się tam, gdzie chadzają BiblioNETkowiczki!
30.
Nad bramą oberży skrzypiał miotany wiatrem szyld – wspaniały koń ciągnący wyładowane sanie. Konia ktoś pomalował kiedyś na biało i farba jeszcze nie całkiem oblazła.
 - „Pod Białym Koniem” – płynnie odczytała Neelith. X popatrzył na nią z ukosa. Czarodziej i przepiękna dziewczyna, która umie czytać. No, nieźle.
===========
Dodane 28 grudnia 2012:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu