Być może dobrego autora poznaje się po tym, jak kończy swój cykl książkowy. Jeśli tak - Hanna Kowalewska może być uznana za pisarkę wybitną. Jej
Przelot bocianów (
Kowalewska Hanna)
jest zwieńczeniem cyklu o Zawrociu. Zwieńczeniem świetnym, bo łączącym w sobie wszystkie najlepsze cechy tego pięcioksięgu, a jednak w jakiejś mierze pozostawiającym niedosyt. Bo po prostu chciałoby się więcej i więcej (zwłaszcza jeśli pisarz umie utrzymać poziom kolejnych części, a to się przecież Kowalewskiej udało), a tu już definitywny koniec.
W "Przelocie bocianów" Matylda Malinowska-Just musi się pozbierać po tym, jak jej życie znów w jakimś sensie się rozsypało, o czym wiemy z finału "Innej wersji życia". Zupełnie nieoczekiwanie odkrywa, że jest w ciąży. Nie umie się zmierzyć z nową sytuacją, rozwijające się w swoim łonie dziecko uparcie nazywa "fasolką". Do tego dochodzą kolejne rodzinne tajemnice. Kim jest Wiktoria Krampp? Jaka właściwie więź łączyła ją z Aleksandrą Milską? Kto jest autorem makabrycznych rysunków, które Matylda przez przypadek znajduje? I wreszcie - jak zakończy się historia z Pawłem? Na te pytania być może znajdziecie odpowiedź w ostatniej części "Zawrocia".
Hanna Kowalewska to jedna z tych pisarek, która sytuuje się ze swoją twórczością znacznie wyżej od chick-litowych czytadełek, a jednocześnie pozostaje przystępna. Dariusz Nowacki podał jej powieści jako przykład tzw. literatury środka (czyli takiej, która jednocześnie zaspokaja gusta czytelników, którzy szukają drugiego dna w książkach, rozmaitych nawiązań literackich, jak i tych, którzy chcą niezobowiązującej czytelniczej rozrywki bez wgłębiania się w całość). Miał trochę racji. Cykl o Zawrociu to nie kolejne głupawe czytadełko, jakiś niestety coraz więcej na naszym rynku. Proza Hanny Kowalewskiej jest ujmująca, prawie poetycka, zachwyca frazą, bywa skomplikowana, a jednocześnie odwołuje się do gatunków literatury popularnej: kryminału, sagi rodzinnej, romansu. Być może właśnie to wypośrodkowanie stanowi o sile tych książek. Kowalewska jest naprawdę dobrą pisarką - i "Przelot bocianów" stanowi na to niezbity dowód. Mało znam pisarzy, którym cykle powieściowe udaje się utrzymać na tym samym - i to bardzo dobrym poziomie. Kolejne tomy Jeżycjady Musierowicz są coraz słabsze, a już na pewno nie umywają się do pierwszych. Ostatni tom "Cukierni pod Amorem" moim zdaniem nie dorasta do poprzednich (choć po spotkaniu autorskim z panią Gutowską-Adamczyk wiem już, że to raczej wina wydawcy). "Kot, który..." po kilkunastu tomach wyczerpuje swój potencjał. Nawet "Noce i dnie" - przykład już stricte z historii literatury - są bardzo nierówne: pierwsze dwa tomy są cenione bardziej zarówno przez krytyków jak i czytelników. Cóż, cieszę się, że cykl Kowalewskiej nie rozczarował mnie na finiszu.
A dzisiaj skończyłem
Drwal (
Witkowski Michał (ur. 1975))
. Witkowski po bardzo słabej "Margot" powraca z naprawdę świetną powieścią. Niektórym będzie się kojarzył tylko z bardzo dobrym "Lubiewem", tym "ciotowskim Dekameronem", wulgarnym, perwersyjnym, pełnym pieprznych, gejowskich anegdotek. Teraz zaś Witkowski bawi się konwencją kryminału. W "Drwalu" alter ego autora - znana z "Lubiewa" Michaśka, będący/a już teraz celebrytą - wyjeżdża do leśniczówki w Międzyzdrojach w poszukiwaniu natchnienia do napisania powieści kryminalnej. Rzeczywiście tajemnica dość szybko się znajduje i to niejedna. Niebawem bohater podejmuje śledztwo, a jego Watsonem okazuje się luj (który interesuje w sumie Michaśkę bardziej niż prowadzone dochodzenie). Szczegółów nie zdradzę. Powiem tylko, że Witkowski świetnie pogrywa sobie z tradycyjnym kryminałem, a że jest przy tym wybitnie autoironiczny - "Drwal" staje się po prostu fantastyczną satyrą obyczajową z wątkiem kryminalnym. Uwierzcie mi, dawno nie zdarzyło mi się jechać z książką w autobusie i śmiać się tak głośno i długo, że zdegustowani pasażerowie zaczęli mi się oskarżycielsko przyglądać.
A co tam! Poczytaliby lepiej Witkowskiego:)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.