A jeśli życia ci starczy...
Panu de Sainte Colombe zmarła żona, zostawiając dwie córeczki. Żonę pan ten kochał i podziwiał całe życie, toteż trudno się dziwić, że nad jej śmiercią nie przeszedł prędko do codzienności. Właściwie do normalnego życia nie wrócił już nigdy.
Pan de Sainte Colombe był mistrzem w swojej dziedzinie. Grał na violi da gamba - instrumencie smyczkowym - i uczył grać innych. Nikt jednak nie dorównał mu kunsztem.
Pan de Sainte Colombe sam tworzył niepowtarzalną muzykę, wspaniałe kompozycje. Swoimi nutami potrafił oddać płacz dziecka, krzyk kobiety, męski szept, wszelkie stany ducha i nastroje. Swych utworów nie zapisywał na papierze nutowym, nikomu nie powierzał - takie, jeśli trafiłyby do szerszej grupy odbiorców, straciłyby duszę. A przecież nie o to chodzi.
Do pana de Sainte Colombe zaczęła przychodzić żona. Nieczęsto, tyle jednak wystarczyło, żeby mógł on skomponować swe najpiękniejsze melodie - melodie smutku, żalu, rozpaczy, przygnębienia, niespełnienia, niemożności zmiany okrutnego losu.
Bohater chce przekazać jedyną prawdę, jaką się w życiu kierował, jedyną, jaka mu pozostała. Dla czego komponować? Grać? Tworzyć coraz to nowe nuty?
"Marin Marais skinął głową. Pan de Sainte Colombe odkaszlnął i oświadczył, że chciałby coś powiedzieć. Mówił rwącym się, niepewnym głosem.
- To bardzo trudne, panie. Muzyka istnieje po prostu po to, by wypowiedzieć to, czego nie da się ująć w słowach. W tym sensie nie jest sztuką w pełni ludzką. Czyżbyś więc wreszcie odkrył, że nie jest przeznaczona dla króla?
- Odkryłem, że istnieje dla Boga.
- I pomyliłeś się pan, poniewać Bóg mówi.
- A zatem dla ucha?
- To, o czym nie mogę mówić, nie jest przeznaczone dla ucha, panie.
- Dla złota?
- Nie, złoto nie jest wszak słyszalne.
- Dla sławy?
- Nie. To tylko nazwiska zyskują renomę.
- Dla ciszy?
- Cisza jest tylko przeciwieństwem mowy.
- Może dla rywalizujących ze sobą muzyków?
- Nie!
- Dla miłości?
- Nie.
- Dla tęsknoty za miłością?
- Nie.
- Dla osamotnienia?
- Nie, nie"*.
Tak, bohater twierdzi, że muzyka nie jest przeznaczona dla króla, na użytek nierozumiejącej jej zgrai błaznów, udających smakoszy piękna. Muzyka jest dla wybranych. Dla tych, którzy pokornie pochylą przed nią czoła i starczy im w życiu sił i zapału, żeby medytować nad jej pięknem, celem, znikomością. Tylko w ten sposób można w niej dojść do perfekcji. Dlatego też zaproszenie na królewski dwór artysta odrzuca, narażając się na niełaskę.
"Wolę, by na me dłonie padało światło zachodzącego słońca, niż blask złota, które oferuje mi król. Wolę moje płócienne ubrania od waszych jedwabistych peruk. Wolę moje kury od królewskich skrzypiec, a moje wieprze od was, panowie"**.
"Wszystkie poranki świata" to baśń. I tak też należy ją czytać - należy zaakceptować jej baśniową strukturę i dać ponieść się osobliwej narracji Quignarda. Co prawda w świecie, który wyszedł spod jego pióra, nie ma błąkających się rycerzy i czekających na nich panien, przygrywających na lutni, ale jest za to fascynacja, miłość, oczarowanie, rozczarowanie, smutek, niemożność pogodzenia się z losem, siła tworzenia i są rozbrzmiewające w powietrzu dźwięki violi da gamba. Niemalże słyszalne. Ezoteryczne.
"Wszystkie poranki świata" to wyszukany deser; choć delikatnie muskający podniebienie, to jednak tak sycący, że nikt nie zapragnie po nim kolacji. Nie położy się i nie weźmie do ręki od razu innej książki. Nieprędko przejdzie nad nią do porządku dziennego, tak, jak nie potrafił pogodzić się ze śmiercią żony bohater. Jak piękne były dzieła pana de Sainte Colombe, tak piękna jest baśń Pascala Quignarda.
---
* Pascal Quignard, "Wszystkie poranki świata", tłum. Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak, wyd. Prószyński i S-ka, [2004], s. 83.
** Tamże, s. 20.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.