Dodany: 29.08.2018 13:10|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Czarne okna
Kowalewski Stanisław

1 osoba poleca ten tekst.

Czarna owca pod czarnymi oknami


Powieści dla nastolatków czytam stosunkowo rzadko, głównie wtedy, gdy mam ochotę na mentalny powrót do czasów, gdy sama byłam w wieku bohaterów. Ponieważ wówczas nie przykładałam się szczególnie pilnie do lektur przeznaczonych dla tej grupy wiekowej, pochłaniałam bowiem „dorosłe” książki z domowej biblioteki, spora część literatury młodzieżowej z trzeciej ćwiartki XX wieku pozostała dla mnie terra incognita. Tak jak „Czarne okna”, których autora znałam z nazwiska i nawet kojarzyłam z jednym konkretnym tytułem „Ślady białego księżyca” (ale o czym ta książka była? Wstyd powiedzieć, nie pamiętam nic a nic…).

Gdybym się cofnęła w czas rzeczywisty, w początek lat 60, bohater i narrator tej powieści byłby mniej więcej rówieśnikiem mojego kuzyna Jaśka, z którym wtedy nijak nie znajdowałam wspólnego języka, bo kilkuletnia dziewczynka i kilkunastoletni chłopak to dwie różne świadomości, dwa odrębne światy. Starsi chłopcy z sąsiedztwa również omijali z daleka nieletnią dzieciarnię płci żeńskiej, tak że właściwie niewiele o nich wiedziałam, póki nie zaczęli dorastać moi szkolni koledzy. Książek pisanych z chłopięcego punktu widzenia trafiło mi się po drodze jakoś wyjątkowo mało i do tego praktycznie wszystkie były urwisowsko-humorystyczne: Ożogowskiej, Bahdaja, Nienackiego. A szkoda, bo może łatwiej byłoby mi te dziwne istoty zrozumieć, tak, jak teraz rozumiem bohatera „Czarnych okien”.

Krzysztof ma czternaście lat; mieszka z matką i siostrą w małej miejscowości niedaleko od Warszawy. Ojciec po rozwodzie został w stolicy i odwiedza ich w weekendy, lecz rzadko z tych odwiedzin wynika coś dobrego – na ogół tylko strofowanie i kłótnie. Ta sytuacja mocno chłopcu doskwiera; nie zna przyczyny rozstania rodziców, nie rozumie, dlaczego nie potrafią ze sobą normalnie rozmawiać, wie tylko, że nie powinien o nic pytać ani na nic się skarżyć, bo – jak się wówczas mawia - „dzieci i ryby nie mają głosu”. I doskonale wyczuwa, że w małomiasteczkowej społeczności rozwód jest postrzegany jako coś podejrzanego. Po części dlatego, a po części za sprawą swojej introwertycznej natury, zawsze pozostaje trochę poza obrębem tej społeczności, zawsze odrobinę odstaje od rówieśników, choć pozornie jest włączony we wszystkie chłopięce aktywności. Na przykład w szczeniackie rozgrywki między dwiema rywalizującymi grupami „białych” i „czarnych” i w kampanię wymierzoną przeciw nielubianemu matematykowi. Kiedy ten po kolejnym wybryku chłopców znika ze szkoły, Krzysiek czuje, że przekroczyli granicę przyzwoitości, toteż przy niespodziewanym spotkaniu ze skrzywdzonym nauczycielem próbuje z własnej inicjatywy naprawić błąd. Wydaje się, że wszystko pójdzie ku dobremu, ale chłopak nie nauczył się jeszcze, że łatwiej się zostaje czarną owcą przez własne poczucie sprawiedliwości i czyste sumienie niż przez łajdactwo, które innym przynosi (choćby pozorne i doraźne) korzyści…

Nie wiem, jak mogliby odebrać tę opowieść dzisiejsi rówieśnicy narratora, dla których przedstawione w niej realia mogą się zdawać trochę jak z innej planety (pół wieku robi swoje i trudno dziś sobie wyobrazić czternastolatka, który „w sprawach z babkami nic się nie kapuje”[1] i ma ochotę się bawić w „białych” i „czarnych”, wcale nie łatwiej rodzica, bez ważnego powodu zakazującego dziecku widywać się z kolegą/koleżanką poza szkołą). Ja, z perspektywy czasu, dostrzegam jej autentyczność i choć moi koledzy z siódmej klasy zrzeszali się raczej w paroosobowe paczki niż w gromadne paramilitarne struktury, z łatwością jestem w stanie wywołać z pamięci postacie najbardziej przypominające Krzyśka, Jurka, Pędzimąża (tak samo zresztą jak Renię czy Hankę). A skoro one są prawdziwe, prawdziwe są i ich problemy, które może tylko nieco zmieniły oprawę. A pytanie o cenę, jaką trzeba zapłacić, gdy dokonuje się wyboru między wiernością własnym zasadom a wymogom grupy, do której się należy, pozostanie aktualne nawet wtedy, gdy szkoła w znanej nam postaci już dawno nie będzie istniała…

[1] Stanisław Kowalewski, „Czarne okna”, wyd. Siedmioróg 2000, s. 60.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 818
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: koczowniczka 18.07.2020 11:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Powieści dla nastolatków ... | dot59Opiekun BiblioNETki
O realiach czytałam z wielką ciekawością. Kiedy Krzyś wybiera się na szkolny bal, narzeka, że wejście kosztuje tyle, co cztery wizyty w kinie lub... tabliczka czekolady. Oto odpowiedni cytat: „Tak jakby za tą samą forsę nie można było ze cztery razy pójść do kina albo kupić tabliczkę czekolady”. Dziś za równowartość czterech biletów do kina kupiłoby się czekolad kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: