Dodany: 23.11.2008
|
Autor: Kyouri
Na samym wstępie przyznam się, że nie lubię Harry'ego Pottera. Owszem, kiedy cały cykl dopiero się pojawił, czytałam go z zainteresowaniem, głównie dlatego, by poznać nowy typ powieści dla młodszego czytelnika. Jak dzisiaj bowiem pamiętam wyjazd do Bremy i rozmowy w hoteliku z osobami, które mają własne dzieci: "sami czytamy, bardzo fajne, poza tym warto wiedzieć, czym się inni interesują".
Faktycznie, warto wiedzieć. Głównie więc z tego powodu dobrnęłam do końca siódmej części, wielokrotnie przerywając lekturę i w tym, i w poprzednich tomach. Bo czy warto "Harry'ego Pottera" czytać - to już pozostawiam ocenie każdemu z osobna. Jednakże ostatnia część bez wątpienia należy do tych książek, które przeczytałam raz i absolutnie nie odczuwam potrzeby ponownego zagłębienia się w lekturze.
Wszyscy wielbiciele nastoletniego czarodzieja z pewnością oczekiwali tomu kończącego jego przygody z zapartym tchem. Ja do nich nie należałam, dlatego skończyłam książkę czytać miesiąc temu. Od tamtej pory zbierałam się, by napisać recenzję. Jak się okazało, pisanie o Harrym idzie mi równie mozolnie, co czytanie o nim.
"Harry Potter i Insygnia Śmierci" to bez wątpienia lektura o słusznej objętości. Jednak wyraźnie widać, że ilość nie zawsze przekłada się na jakość. Opowieść, jaką poznajemy, przebijając się przez kolejne rozdziały, zyskałaby znacznie, gdyby wydarzenia nieco skondensować. Miałam nieustanne wrażenie, że Rowling co chwila przypominała sobie o czymś, co miała jeszcze wyjaśnić, i mozolnie do tego dążyła w treści. Efekt osiągnęła taki, że napisała powieść nudną, nużącą i całkowicie pozbawioną dynamiki. Już słyszę te oburzone głosy, przypominające mi o dniu urodzin Harry'ego albo o wielkiej bitwie. Ale jeśli spojrzeć na to w kontekście liczby stron, to akcja przyspieszała bardzo rzadko.
Drugą zbrodnią autorki jest to, że nie wykreowała świata tak wyraziście, jak w pierwszych trzech, a nawet czterech tomach. Potrafię powiedzieć, co działo się w drugiej części przygód Pottera, ale nie pamiętam zupełnie treści ostatniej. Umknęła z mej pamięci, by jej nie zaśmiecać, nie zostawiwszy żadnego śladu po sobie. Zaobserwowałam to mniej więcej tydzień po skończeniu lektury. To niezbyt dobrze świadczy o książce.
Na samym początku napisałam, że nie lubię Harry'ego. W siódmej części irytacja, którą budzi we mnie jego osoba, sięgnęła zenitu. Zupełnie nie potrafiłam zrozumieć, skąd bierze się jego zachowanie, a co ważniejsze, pewne jego działania. Harry bez przerwy udowadnia, że ma niezwykle ograniczony umysł - a nie mam tu na myśli inteligencji, tylko otwartość - i jest tak bez przerwy przedstawiany. Ale jeśli ktoś ma wymyślić coś błyskotliwego, to jest to właśnie nasz wybraniec. Kwestia olśnienia? Zapewne, jednak olśnienie pojawia się u osób, które potrafią dopuszczać do siebie wszelkie możliwości, mają szerokie horyzonty i nie noszą klapek na oczach. Co za tym idzie, na pewno nie powinno pojawić się u Harry'ego. Ta rażąca niekonsekwencja sprawia, że nie tylko on sam, ale i cała książka robi się niesamowicie mało wiarygodna i po prostu kiepska.
Wiele osób zachwyca się Snape'em. Ja go również bardzo lubiłam, ale zawiodłam się (na szczęście w małym stopniu). Otóż od początku jego przeszłość kreowana była na bardzo tajemniczą, ale też bardzo romantyczną, przynajmniej w moim odczuciu. Kiedy wszystko się wyjaśnia, pozostaje wrażenie niedosytu i pospolitości.
Innym bohaterem, dla którego znajdzie się miejsce w mojej recenzji, jest Ron. Zawsze uważałam go za najbardziej mdłą postać z całego cyklu, jednakże po siódmej części zyskał mały plus w moich oczach. Przerywał wszystkie słodkie scenki rozmów Harry'ego i Ginny, włażąc w sam środek z butami i budząc we mnie głębokie poczucie wdzięczności. Ja naprawdę rozumiem, że Rowling chciała ukazać emocje dojrzewającej młodzieży, ale jak mogła zrobić to w taki sposób? Językiem zaczerpniętym z romansideł dla kobiet opisała tak tandetne sceny, że aż zęby zgrzytały mi z wściekłości. Wzdychający Harry, który tracił poczucie rzeczywistości, gdy całował się ze swoją wybraną... Litości! Naprawdę, jeśli będę potrzebowała czegoś podobnego w powieści, to sięgnę po książki, które z założenia są romansami. I z pewnością mniej mnie to zniesmaczy.
Trudno jest mi znaleźć jakieś konkretne zalety siódmego tomu. Kilka lepszych scen, szczególnie spotkanie z Nagini czy ostatnie rozdziały, spowodowało, że ostatecznie zaliczyłam tę książkę do przeciętnych, choć poważnie się wahałam nad przyznaniem oceny "kiepska". Trochę szkoda, że część kończąca cykl wypadła tak niesamowicie słabo.
Podsumowując: jeśli ktoś czytał wcześniejsze części przygód Chłopca, Który Przeżył, powinien zapoznać się i z siódmym tomem. Jednak nie zdziwię się, gdy po przeczytaniu ostatniego rozdziału powtórzy te same słowa, co ja. Nareszcie koniec.