- Naprawdę nie ma nic, co chciałbyś mieć? - zapytałem kilka dni później (wypróbowawszy wcześniej wszystkie możliwe przedmioty i usługi dostępne za pieniądze). - Niczego ci nie brakuje?
- Czasu.
- Jak to czasu?! Przecież całe dnie nic nie robisz, tylko wisisz w hamaku.
- A ile jeszcze tak powiszę, he?
- A co to za różnica?
- Widzisz, gringo, dla mnie szczęście jest wtedy, gdy mogę sobie wisieć w hamaku i nic nie robić. Im dłużej, tym lepiej. Nic nie boli, nie nagli, nic nie czeka. Nikt nie woła. Brzuch nie burczy, że chce jeść; żona nie burczy, że chce, żeby jej coś zrobić. Moje szczęście to ta spokojna chwila, która właśnie trwa: nikt i nic niczego ode mnie nie chce, nie trzeba się wysilać, martwić, nigdzie iść.
- Wy Biali - dodał po chwili namysłu - znajdujecie swoje szczęście w ruchu, a my w bezruchu. Wy ciągle musicie coś zmieniać, porządkować, ulepszać, a my poszukujemy stanu ukojenia... I kiedy go znajdziemy, to wolimy się nie poruszać, żeby czegoś nie zepsuć.
Po tych słowach Indianin wisiał kwadrans w milczeniu, a ja mu nie przerywałem - bardzo chciałem, żeby podsumował przemowę jedną z tych swoich profetycznych sentencji. No i nie zawiódł mnie:
- Dla ciebie, gringo, ten mój hamak jest pełen nudy. Dla mnie to raj na ziemi.
- A o czym myślisz, kiedy tak wisisz w hamaku i patrzysz na ten piękny zachód słońca przed tobą?
- Nie myślę. Tylko patrzę.
Przerwał, zastanowił się chwilę, a potem dodał:
- I to jest właśnie to, czego ty, gringo, nie potrafisz robić... Ani nawet z r o z u m i e ć.
Miał rację - nie potrafiłem*.
---
* Wojciech Cejrowski, "Gringo wśród dzikich plemion", wyd. Zysk i S-ka, 2005, str. 55-56.