Na okładce książki dziewczęce nogi ubrane w białe skarpetki. Biel symbolizuje czystość, dziewiczość, niepokalanie. Piszę, że dziewczęce, ale na ile właścicielka nóg jest dziewczęciem, na ile podrostkiem, na ile panienką, pozostaje pytaniem nawet po zakończeniu powieści. To pytanie wiąże się ściśle także z innym, o wiele poważniejszym. Czy bohaterka „Lolity” została skalana w swej dziewczęcej czystości? Czy w ogóle można do niej odnosić słowa o krzywdzie wyrządzonej dziecku?
Perwersja to szokujące myślenie odbiegające od przyjętej normy, zwłaszcza w sferze seksualnej. Czy pytaniem zadanym wyżej wkraczam już w obręb takiego myślenia? Czy po pięćdziesięciu pięciu latach od wydania „Lolity” można jeszcze mówić o perwersji przy okazji tej powieści? Z pewnością. Bez wątpienia. Pierwsze spotkanie z „Lolitą” jakieś kilkanaście lat temu wzbudziło we mnie niesmak, niechęć, podniecenie podświadomie postrzegane jako niemoralne, brzydkie, brukające pojęcia miłości, erotyki i seksu.
Czy tak właśnie Nabokov zbrukał francuską i amerykańską moralność lat 50. ubiegłego stulecia? Z historii literatury wiemy, że tak. Przecież na pierwszy rzut oka ta powieść to pomnik perwersji, pornografii i pedofilii. Oburza i odstręcza. Wzbudza niezdrowe podniecenie. Szkodzi. Tylko dlaczego została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków i na okładkach kolejnych jej wydań pisze się, że znajduje się w kanonie najwybitniejszych książek w dziejach literatury? Czy chodzi o przewrócenie do góry nogami pojęć miłości, erotyki, namiętności? Czy po wiekach namawia Europę do dyskusji na temat schematu związku dojrzałego mężczyzny i dziewczęcia, nie mając jednakowoż odwagi uczynić bohaterem powieści chłopca – greckiego eromenos w wieku 12-18 lat? Ponad pięćdziesiąt lat temu było chyba za wcześnie, żeby pisać o naturze związku homoseksualnego, tym bardziej w kontekście inicjacji seksualnej chłopca przez dojrzałego mężczyznę.
Znając perfidię podbojów miłosnych w „Niebezpiecznych związkach”, perwersje opisane przez Markiza de Sade, śmiałą erotykę Henry'ego Millera, nie powinniśmy być jednak oburzeni fabułą „Lolity”. Ot, zwykła opowiastka o marzeniach wielu dojrzałych mężczyzn, które Vladimir Nabokov przelał na papier. Bo przecież coś takiego się nie zdarza. To tylko spoglądanie na gładkie uda, pączkujące piersi, chłopięcą jeszcze pupę nastolatki. Myśl, marzenie, czasem sen. Błysk w oku. Może lubieżnie oblizane wargi. Kto wie, jak daleko w rozładowaniu podniecenia, przywróceniu namiętności posuwa się dojrzały obywatel? Masturbuje się pod rannym prysznicem czy może wieczorem, gdy żona śpi obok odwrócona plecami? To lekarstwo przeciwko przerostowi prostaty, rzekłby tłumacząc. Tyle że nie dodaje o towarzyszącym temu zapamiętanym obrazku dziewczęcia przechodzącego ulicą. Ach! Mieliśmy to już w „American Beauty”, filmie bardzo miejscami nabokowowskim, jeżeli podejdziemy do niego z odrobiną intelektualnej inwencji!
Otóż chyba już wszystko było. I przed „Lolitą”, i po „Lolicie”. A powieść ciągle uwiera, gniecie, uciska, pije. Czy to jest jej wielkość?
Po raz kolejny czytając „Lolitę” wiedziałem, że całkiem inaczej odbiorę tę powieść. Cóż, to przecież jasne, że z wiekiem zmienia się nasz stosunek do spraw erotyki, seksu miłości, oczywiście biorąc pod uwagę wszelkie doznania, bodźce, informacje, ba! doświadczenia w związkach, inicjację, które wraz z bezładnymi sygnałami i impulsami z dzieciństwa tworzą górę rozumienia erotyki i emocjonalnych wartości.
Moim zdaniem, Nabokov zawarł ogromny ładunek emocjonalny pomiędzy dwoma słowami: miłość i przestępstwo. One to bezbłędnie wyznaczają stosunek czytelnika do głównego bohatera, Humberta Humberta, określają nasze emocje w stosunku do Dolores Haze, wyjaśniają wyczerpująco to, co istnieje między czterdziestolatkiem a nimfetką, w końcu pokazują tragizm obydwojga bohaterów. Konstrukcja powieści niczym pozornie nie zaskakuje. Jest oparta na schemacie drogi, dość często wykorzystywanym w literaturze amerykańskiej. Jednakże nie jest to tylko droga sensu stricte. O ile Nabokov nie pozwala swoim bohaterom na pozostanie przez dłuższy czas w jednym miejscu, każe im razem bądź osobno przemierzać Stany Zjednoczone, to sens tej wędrówki odczytuję zarówno jako niestabilność ich losów, jak i niestabilność emocjonalną w przypadku Humberta, zaś w przypadku Lolity - dochodzenia do dojrzałości. Przekłada się to w końcu na poszukiwanie przez obydwoje wartości miłości: z jednej strony związanej z ogromną chorą namiętnością, z drugiej z uczuciem, które stanowiłoby podstawę dla inicjacji spragnionej szlachetnej jej strony nastolatki. Są zatem rzeczywiście i uczuciowo on the road, co daje przedsmak czasów beatnikowskiej, a potem hippisowskiej amerykańskiej wolności. Ta wolność i jednocześnie niestabilność stacza obydwoje, nierozłącznie związanych przestępstwem i miłością, na ukryte przed słońcem dno kanionu szaleństwa, przed którym na próżno chciała się uchronić konserwatywna amerykańska społeczność.
Vladimir Nabokov zastosował dość pokrętny manewr na początku powieści. Żeby skomplikować pochodzenie fabuły? Żeby odseparować się od autorstwa? Rozumiem ten zabieg. Nie chciałbym brać na siebie odpowiedzialności za pomysł tej powieści. My już wiemy, że autor stworzył absolutną fikcję. Jednak te pięćdziesiąt kilka lat temu Nabokov chyba brał pod uwagę wywołanie skandalu i może uznał, że należy mu się jakaś forma obrony. W „Przedmowie” niejaki doktor John Ray junior, niewątpliwie alter ego Nabokova jako autora powieści, czy raczej w tej sytuacji redaktora przygotowującego rękopis do druku, wyjaśnia, że otrzymał pamiętnik od swojego krewnego, członka palestry. Pamiętnik spisany przez zmarłego w areszcie szaleńca. Treść „Przedmowy” mówi o popełnionym odrażającym przestępstwie, o klinicznym przypadku z zakresu psychiatrii, o obowiązku społeczeństwa przyłożenia się do pracy nad wychowaniem pokolenia lepszych ludzi. Proste i jasne wyjaśnienie. Całe odium spada na Humberta Humberta, jako autora odrażającego i perwersyjnego pamiętnika. Resztą zajęły się już amerykańskie psychiatria i sądownictwo.
Dla kilkunastolatka zrozumienie trzydziestoparolatka jest niezwykle trudno. To banał, ale przecież abstrakcją i zagadką są jego uczucia, namiętności, potrzeby. Dla nastolatki czterdziestolatek - kim jest? Starcem? Chyba tak to Nabokov obmyślił. Stworzył postać czterdziestoletniego starca, którego przeszłością przed opisywanymi wydarzeniami można by obdzielić co najmniej kilka postaci. Ta przeszłość zrobiła z niego emocjonalnego starca, żyjącego tylko w tęsknocie za jedyną miłością, za spełnieniem namiętności. Cóż dziwnego, że obiektem namiętności są boginie zamknięte w postaciach pięknych młodych dziewczyn, które dla „starca”, naznaczonego określeniami „utajony homoseksualizm” i „zupełna impotencja”, są rozbudzonymi seksualnie nimfetkami. Nabokov daje autorowi pamiętnika możliwość wyjaśnienia przyczyn późniejszego zachowania. Z medyczną dokładnością i wnikliwością opisuje ważne wydarzenia z przeszłości. Już na początku „ustawia” stosunek czytelnika do książki i bohatera. Wzbudza zainteresowanie, ale i narzuca odbiorcy odpowiednie oczekiwania.
Nie widzę możliwości opisania wszelkich uczuć, które targały mną w czasie słuchania powieści. Uczuć, które zebrały się pomiędzy dwoma słowami: miłość i przestępstwo, oddalonymi wszakże od siebie o lata świetlne. Gdzieś pomiędzy tymi słowami cierpiałem razem z Humbertem Humbertem i Dolores na zatęchłych łóżkach motelowych, w przesiąkniętych dymem papierosowym korytarzach, na mokrych od deszczu szosach, na skrajach porośniętych drzewami wąwozów, na ulicach miasteczek amerykańskiego Zachodu. Cierpiałem, a uczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie, ponieważ Nabokov, w miarę jak toczy się fabuła, przestaje być jednoznaczny. O dziwo, przestępca zaczyna wzbudzać żal, a skrzywdzone dziewczę jawi się z diabelskim błyskiem w oczach. W końcu każda kolejna przeczytana strona przynosi nagromadzenie tragizmu. Prawie słyszę miłosne skowyczenie „Lo! Lola! Lolita!”, skomlenie „Lo. Li. To.”, czy wyraźne, prawie ostre polecenia Herr Doktora Humberta grającego rolę ojczyma. Czasami słyszę nimfetkę: ton ironiczny lub schlebiający. Gdzieś między krygowaniem się i wdzięczeniem bezbronnego dziewczęcia a kokietowaniem znającej swoją seksualną wartość nimfy. To wzmaga poczucie nieuchronnego tragicznego zakończenia, dla którego nie ma jednak znaczenia przyspieszenie fabuły i wprowadzenie do formuły drogi wątków prawie sensacyjnych, opartych na ucieczce i pościgu. Poczucie dramatu jest w czymś innym. W samotności, niemożności zdobycia nieosiągalnego, ba! nawet w zwykłości tego, co zaczęło się tak niezwykle, a zakończyło w sposób prozaiczny. Smutne to, gdy nawet tę niedwuznacznie przecież perwersyjną wolność dopada normalność. Tym smutniejsze, że czytelnik ma świadomość nieodwracalnej krzywdy wyrządzonej obydwojgu bohaterom.