Dodany: 05.06.2005
|
Autor: pulp
Długo się zastanawiałem, czy napisać "recenzję" (piszę w cudzysłowie, ponieważ nie do końca wiem, czy można to pod to podciągnąć), bo miałaby to być moja pierwsza... W końcu się zdecydowałem, bo doszedłem do wniosku, że jeśli teraz nie napiszę, to potem będzie jedynie gorzej i gorzej... Tyle słowem wstępu...
Muszę powiedzieć, że ostanio ciężko było mi natrafić na jakąś dobrą książkę, ale w końcu uległo to zmianie. Jestm świeżo po lekturze "Buszującego w zbożu". Czytało mi się go lekko i przyjemnie. Występuje dosyć specyficzne poczucie humoru, które bardzo mi odpowiada.
Ta książka to opowiadanie nastoletniego chłopca, który boryka się z poważnymi problemami, jak na swój wiek. Zaczyna rozważać o sensie życia i roli człowieka jako jednostki w społeczeństwie i na świecie. Wyśmiewa się z ludzi, którzy żyją w "nieświadomości", robią wiele rzeczy bez zastanowienia, po prostu dlatego, że zostali tak nauczeni przez rodziców i otoczenie, w którym się wychowywali. Jest to moim zdaniem sprawa ponadczasowa, bo książka została napisana w latach czterdziestych XX wieku, a ludzie (mam na myśli otoczenie) żyjący współcześnie są tacy sami. Wększość rzeczy robią automatycznie, bez chwili zastanowienia nad tym... Dajmy na to taki przykład: czemu to mężczyzna ma prosić kobietę do tańca? Otóż, tak się utarło i obecnie już od małego dzieci uczone są, że to właśnie taka jest kolej rzeczy... Mało kto się kiedyś zastanowił, że to jest nie do końca w porządku, ponieważ moim zdaniem ta czynność powinna akurat być wykonywana na zmianę, aby mieć pewność, że oboje ludzi (partnerów) ma ochotę ze sobą zatańczyć. Oczywiście nie wszyscy mogą się ze mną zgodzić, ponieważ to jeden z podstawowych punktów (zasad) "savoire vivre'u", no ale cóż...
Polecam tę książkę wszystkim, którzy czują się trochę wyobcowani i zaczęli się zastanawiać nad sensem życia jednostki i nie tylko...
Trochę jestem zniesmaczony końcówką, bo wyobrażałem ją sobie całkiem inaczej, a tutaj kończy się, najprościej mówiąc, happy endem, no ale cóż... Może jest to atut, a nie wada, bo skoro ja sobie wyobrażałem inaczej tę końcówkę, to niejako autor napisał mniej dla mnie przewidywalnie i w pewnym stopniu mnie zaskoczył... Oczywiście nie żebym znowu miał jakąś całkowicie "odjechaną" wizję końcówki, ale ta nie bardzo mi pasuje do reszty, tzn. mam tutaj na myśli charakter i sposób bycia głównego bohatera, Holdena Caulfielda... Nie do końca zostało wyjaśnione, czy wrócił do domu, bo stchórzył, czy zrobił to ze wzgędu na swoją małą (wielką), uroczą siostrzyczkę, Phoebe... Mam nadzieję, że z tego drugiego powodu...