Dodany: 21.12.2005
|
Autor: margot.
W połowie 1941 r. Graham Greene zostaje pracownikiem brytyjskiego wywiadu. Secret Intelligence Service wysyła go do Afryki Zachodniej w charakterze oficera policji kolonialnej. To tam napisze "Sedno sprawy" (1948). Akcja powieści rozgrywa się w 1942 r. we Freetown w Sierra Leone, małej brytyjskiej kolonii w Afryce Zachodniej. Życiem bohatera książki, zastępcy komisarza policji majora Scobiego, rządzi rezygnacja. Mężczyzna poświęca się żonie, której od dawna nie kocha. Z litości wchodzi w związek z młodą kobietą ocaloną z katastrofy statku i próbuje pomóc jej w odzyskaniu chęci do życia. Bezwolnie przyjmuje kolejne pominięcie przy awansie, wikła się w aferę kryminalną i pozwala się szantażować syryjskiemu handlarzowi. Źródłem udręki jest też dla niego wiara katolicka - nie może znieść świadomości, że swoim postępowaniem obraża Boga. Uznaje, że jedynym uczciwym wyjściem z sytuacji będzie samobójstwo. Stworzona przez Greene'a wizja "paradoksu miłosierdzia" (człowiek pragnie potępienia z miłości do Boga) wywołała polemiki. "Greene chyba dzieli przekonanie, które pojawia się od czasów Baudelaire'a, że być potępionym to sytuacja dość dystyngowana. Kiedy ludzie naprawdę wierzyli w piekło, nie tak bardzo lubili przybierać wdzięczne pozy na jego krawędzi" - pisał George Orwell. Można mieć inne poglądy niż Greene, ale jednego nie da się zakwestionować. "Sedno sprawy" to jedna z najważniejszych powieści religijnych XX w.
Życiorys Grahama Greene'a (1904-1991) to materiał na film. Był synem dyrektora purytańskiego college'u. Miał trudne dzieciństwo - szykanowany przez rówieśników za wyjątkowy brak sprawności fizycznej (ponoć sprawnie umiał tylko chodzić), chciał popełnić samobójstwo. Trzy lata spędził na studiach historycznych w Oksfordzie, gdzie, jak wspomina, zajmował się głównie topieniem żalu w whisky (zakochał się bez wzajemności w guwernantce) oraz publikowaniem w akademickich periodykach. Rzucił naukę i pracował w londyńskich gazetach. W 1926 r. pod wpływem narzeczonej przeszedł na katolicyzm.
Dwanaście lat później wydał "W Bringhton", swoją pierwszą ważną powieść, osnutą na kryminalnej intrydze analizę postępowania chłopca zafascynowanego złem. Problematykę religijną i psychologizm będzie łączył w kolejnych głośnych książkach, m.in. w "Mocy i chwale" (1940) o meksykańskim księdzu wykonującym posługi mimo zakazu rewolucyjnych władz. Drugi nurt jego twórczości stanowiły powieści, których akcję umieszczał w miejscach będących arenami konfliktów współczesnego świata. W "Spokojnym Amerykaninie" (1955) ukazał Wietnam sprzed interwencji amerykańskiej. "Nasz człowiek w Hawanie" (1958) to portret przedcastrowskiej Kuby, "Komedianci" (1966) rozgrywają się w czasach reżimu "Papy Doca" Duvaliera. Kontrowersje wzbudzały jego polityczne sympatie - przyjmował zaproszenia od Fidela Castro, odwiedzał Ortegę w Nikaragui i Torrijosa w Panamie. Ostatnie 25 lat życia mieszkał w Antibes nad Morzem Śródziemnym we Francji.
"- Idziesz, kochany? - spytała Luiza i znowu dotknęła go jej ręka: uprzejma, stanowcza ręka detektywa. Wstał, poszedł za Luizą i ukląkł przy niej jak szpieg w obcym kraju, który nauczył się jego obyczajów i posługuje się jego językiem, niczym tubylec. »Teraz tylko cud może mnie wybawić - mówił sobie, patrząc, jak ksiądz przy ołtarzu otwiera tabernakulum. Ale Bóg nigdy nie zrobi cudu, aby wybawić siebie samego. Jestem krzyżem - myślał Scobie.
- On nigdy nie wypowie słowa, które by Go wybawiło od krzyża, ale gdyby przynajmniej drzewo było tak zrobione, by nic nie czuło, gdyby gwoździe były niewrażliwe, jak sobie to ludzie wyobrażają«.
Ksiądz zeszedł po stopniach od ołtarza, niosąc Boga. Ślina wyschła Scobiemu w ustach; czuł się tak, jakby mu wyschły żyły. Nie mógł podnieść oczu. Widział tylko ornat księdza niby czaprak najeżdżającego nań średniowiecznego rumaka; szelest stóp, natarcie Boga. Gdyby tylko łucznicy wypuścili strzały z zasadzki... I przez chwilę śnił, że kroki księdza rzeczywiście ustały. »Może coś się jeszcze stanie, nim do mnie dojdzie; jakaś niewiarygodna przeszkoda...«. Lecz otwarł usta (nadszedł czas) i spróbował po raz ostatni pomodlić się: »O Boże, ofiarowuję Ci moje potępienie. Weź je. Użyj go dla nich« - i poczuł na języku blady, papierowy smak wyroku, który skazywał go po wszystkie czasy".
[Mediasat Poland, 2004; Kolekcja "Gazety Wyborczej"]