Dodany: 11.04.2006
|
Autor: kowalik
Stara trześnia jest synonimem potężnych mocy, wokół niej dzieje się zło, to z trześni chłopiec podpatruje swoją matkę, która kocha się z wujem, a za trześnią jest młaka, czyli mroczne bagnisko, w którym - jak w Makbecie - dzieją się rzeczy niebywałe, białe i błękitne światełka zwabiają i omamiają nocą podróżnych, nawet topią w grzęzawisku ludzi ze wsi.
To magiczna opowieść Janusza Gołdy "Trześnia", która była publikowana wcześniej w "Nowej Okolicy Poetów". Obecnie, wydana przez szczecińską oficynę w formie książki, chyba jeszcze solidniej dopracowana, stanowi lekturę szczególną. Jest to proza w pełnym tego słowa znaczeniu, jednocześnie przesycona liryką, a skomponowana tak, że lektura tej mikropowieści jest lekkim, życzliwym zajęciem.
Połączenie prostoty języka, którym pisarz kreśli obrazy pełne mrocznych ludzkich dusz z uwagami psychologicznymi, świadczy o solidnym warsztacie autora i jego dojrzałej świadomości pisarskiej. Przypomnijmy: Janusz Gołda to także uznany poeta, jego wiersze zyskały wielu zwolenników, tak wśród czytelników, jak i krytyków literackich. Jest także autorem reportaży i szkiców krytycznych.
Bardzo charakterystyczną postacią w "Trześni" jest główny bohater, chłopiec "od Gutmanów", jak mówi o nim Olga, której on pragnie i którą darzy miłością. Chłopiec pragnie latać, chce wznieść się ponad oglądany świat. Z trześni obserwuje życie w "nizinie", lecz to życie napawa go goryczą, zwłaszcza od chwili, gdy zamroczony ogląda swoją matkę pod stryjem Klepczykiem, który potem złoi mu skórę, by go upokorzyć, by wymusić na nim milczenie. Bił go batem do krwi, po nagim ciele, a za jakiś czas będzie go bił ojczym, gdy będzie świadkiem wyznań żony, czyli jego matki. To bicie, bat w ręku dorosłych, jest jakby elementarną lekturą w nauczaniu młodego człowieka, jest rodzajem hartowania go, zabijania w nim wrażliwości, która w tej społeczności nie może być przydatna, tu człowiek musi być twardy.
Matka "spowiada się" przed mężem, wyznaje przed nim, że "to" jest od niej silniejsze i on o tym wie, dobrze wie, że wystarczy ją przycisnąć, dotknąć i już jest gotowa na pożądliwą miłość. Lecz wyznaje mu to, gdyż nie chce, by musiał dowiadywać się od innych, "od wsi". I on jej przebacza: "co mi tam ludzie", powiada, stało się, więc się nie odstanie, sam w tym nie jest bez winy..."*. Lecz ona oskarża się nadal, mówi o sobie: szmata, kurwa, "tak, kurwa!". I właśnie to wszystko słyszy jej syn. Lecz ona jeszcze nie wie, że syn ja widział pod trześnią, że on już wie! To, dlatego musi przynieść bat, którym będzie cięty po gołej skórze, lecz nie będzie prosił o zmiłowanie, jest już twardy.
A gdy ojczym Moryś powiesi się na trześni, wokół słychać szepty, że będą go krajać. A to niewyobrażalne dla tamtej społeczności; i gdy ojczym leży w trumnie, w spodniach zszytych poczernioną w atramencie nitką, z kołnierzem nasuniętym wysoko pod brodę, zakrywającym siną pręgę na szyi, ludzie szepczą: że proboszcz na pogrzeb nie przyjdzie, że nie przyjdzie do przechrzty. Do samobójcy.
Gołda ukazuje w "Trześni" panujące wokół zło, które przez mieszkańców wsi nie jest nazywane po imieniu. To zło eufeministycznie nazywane jest "ono". Owo "ono" wszechobecne. Bohaterowie książki wskazują żródło tego zła - nienawiść. "Ona jest wszędzie. Ktoś widział ją, kiedy spacerowała po lesie. Ktoś inny natknął się na nią, gdy przemykała między domami. Jeszcze inny spotkał ją na miedzy koło samotnej trześni, kiedy na jej pniu robiła tajemny znak. Identyczny, w kształcie kurzej łapki, odkrył kilka dni póżniej na swoim polu. (...) No, i sprawdziło się. Zbierał siano na swoim polu (...) Niebo było jak rybie oko. Wbił rapaka w ziemię, złożył na nim siano i poszedł pod trześnię odpocząć. Grzmot, trzask i kopka siana w jednej chwili stanęła w płomieniach"*.
Skrawek ziemi rażony ogniem jest bezużyteczny, jałowy. Tańczą na nim wtedy jedynie pioruny.
Tragedie i dramaty opisywanej w powieści wsi ma zbadać człowiek, który przybył tu czarnym samochodem. Lecz nikt nic nie chce mu powiedzieć, on nawet nie może liczyć, że takiemu przybyszowi ktoś coś powie, wszak on wyjedzie, a oni z tymi problemami pozostaną - dlaczego więc on ma cokolwiek wiedzieć?!
Dlatego właśnie nie dowie się także prawdy o tym, że chłopiec spostrzeże na trześni ptaka z głową swej kochanej babci Marii Magdaleny, której nikt mie ratował, nikt nie wywlókł z płonącej chaty. Nie dowie się, że chłopiec wejdzie za tym ptakiem na szczyt trześni, by wreszcie latać, by "rzucić się w pościg za ptakiem, który odlatywał"* - to ostanie słowa książki Gołdy - i jakby zamykające krąg, gdyż na początku czytelnik znajduje opis "Mężczyzny leżącego pod drzewem w nienaturalnej pozycji"* (to pierwsze zdanie utworu).
Dramat pozostaje jakby poza słowami. Wszak wszyscy coś mówią, patrzą na nieboszczyka pod drzewem, lecz w istocie mówią o czymś innym. Mówią o trześni, że ma sto lat; że sadził ją dziadek leżącego pod nią nieszczęśnika; że sadzono ją dla szpaków, by jej owoce odwracały uwagę ptactwa od kłosów dojrzewającego zboża...
Zatem to książka z pogranicza realizmu magicznego, a jednocześnie penetrująca mroki ludzkiej psychiki, tego, co w nas nieodgadnione. Książka mądra i piękna.
Jan Tulik
[Recenzja opublikowana w miesięczniku "Croscena" nr 29/2005. Tekst zamieszczamy za zgodą autora]
---
* Janusz Gołda, "Trześnia", wydawnictwo "My Book", Szczecin 2005.