Dodany: 20.01.2006
|
Autor: margot.
Zbiór kilkudziesięciu felietonów znanego duetu autorskiego (autorów "Trzeciej Rzeczpospolitej od płota do płota"), drukowanych w „Gazecie Wyborczej” jako "Jazda na gapę". Zmiana tytułu jest dla czytelnika jednoznaczna i oczywista już po paru tekstach. Kim był Nikodem Dyzma II RP - a właściwie którzy z ówczesnych polityków się na tę postać literacką złożyli - wiadomo, dzięki popularności Dołęgi Mostowicza, powszechnie. Bereś i Skoczylas bez wysiłku dowodzą, że typ to nie tylko nieśmiertelny, ale i wielce płodny: w III RP doprawdy imię jego brzmieć może Legion.
"Nasze felietony to owoc tragicznej pomyłki. Od dziecka chcieliśmy robić w kulturze. Marzył nam się niewielki Nobelek stojący w kuchni obok zlewozmywaka albo wiszące na balkonie obok świątecznego zająca „Dzieła zebrane oraz inne utwory” w półskórku ze wstępem Stephena Kinga: „Bez Beresia i Skoczylasa byłbym nikim”.
Pierwsze ogniwo splotu nieszczęść zostało wykute w poczekalni hurtowni, gdzie szukaliśmy pracy. Poproszono nas o CV. Nie wiedzieliśmy, co to znaczy, więc napisaliśmy, że naszym zdaniem bitwa pod Grunwaldem była w 1331 roku pod Płowcami. Właściciel wywalił nas na pysk, a nasz tekst wsadził w butelkę i wrzucił do Wisły. Wisła akurat grała z Realem Sarogossa, gdzie wyjechał Adam Michnik, żeby odetchnąć od nieznośnego profesjonalizmu swoich dziennikarzy. Te ich teksty: na czas, na wymiar, na temat. A tu otwiera butelkę i oczom nie wierzy: nasz tekst zaczyna się jak przemówienie Kim Ir Sena, w środku wygląda na wykres autorstwa Grzegorza Kołodki, a końca nie ma. W Michniku obudził się figlarz: - Rozpowiem, że to są dowcipne felietony.
Żart udał mu się częściowo: uwierzyliśmy mu tylko my. Mało tego - nadaliśmy sobie prawo recenzowania polityków. Postanowiliśmy nawet zebrać te teksty z „Wyborczej” w książkę pod tytułem "Nikodem Dyzma 2000". Że niby polska klasa polityczna - ta sól ziemi, krew i majonez z majonezu - tożsama jest z nieudacznikiem i cwaniakiem wykreowanym przez Dołęgę-Mostowicza.
Mogło w nas tkwić pewne moralne prawo, bo sami jesteśmy Nikodemami Dyzmami dziennikarstwa. Gramatyki uczyliśmy się w podziemiu, zwischenrufy ćwiczyliśmy na schodach, a pointy to dla nas botki, w których łyżwiarki szyją swetry.
To nie koniec łańcucha pomyłek. Na czas kampanii wyborczej Stanisław Tyczyński, sef RMF - największego radia, postanowił przypomnieć dzieje błyskotliwej kariery Dyzmy, a u nas zamówił cykl audycji. W nim też obudził się figlarz: - Rozpowiem, że w radiu nastał czas facetów z dykcją z dykty.
Ale wszelkie rekordy figli pobiło wydawnictwo Prószyński i S-ka, decydując się na wydanie naszych felietonów".
Witold Bereś i Jerzy Skoczylas
[Prószyński i S-ka, 2000]