Tom I
Jerzy Krzysztoń, ur. w 1931 w Lublinie, prozaik i dramaturg. W latach 1940-1942 przebywał w Kazachstanie i Uzbekistanie, później w Iranie, Indiach i Afryce. Ukończył anglistykę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Debiutował w 1953 r. "Opowiadaniami indyjskimi", za które otrzymał Nagrodę Młodych im. Pietrzaka. W 1965 za całokształt twórczości słuchowiskowej otrzymał nagrodę Polskiego Radia, a w 1970 zespołową nagrodę III Stopnia Ministra Obrony Narodowej za cykl słuchowisk "Polacy na frontach II wojny światowej"; w 1971 nagrodę Pen-Clubu za książkę "Skok do Eldorado".
"Nikt nie wie, co trzeba przeżyć, aby obłęd dojrzał i ogarnął człowieka bez reszty. Ileż to razy ludzie przeżywają tak koszmarne rzeczy, że powinni natychmiast postradać zmysły. Tymczasem wcale nie wariują. Choćby - w większości - więźniowie kacetów. A innym wystarczy zwykłe, szare życie - krach. Już się smażą w ogniu obłędu! Kim są, zanim staną się obłąkani? Zanim zamknie się ich na dobre? Bo to są takie kłębuszki wrażliwości. Świat dla nich cały jest z kolców. Usiłują się przystosować, ale to daremne. Albowiem jeszcze nie wiedzą, że Odys w nich śpi, że róża wykwita z cierni, a klejnot jest w lotosie, amen. I że nikt nad nimi nie płacze! Aż przychodzi ostatnia rozpaczliwa próba i - uciekają w szaleństwo... Widzę ich w tej chwili, jak krążą po zielonych korytarzach, zielonym linoleum i wyglądają jak algi albo wodorosty, tak się chwieją, kołyszą. (...)
Sam obłęd jest destrukcją albo nie wyjaśnioną grą lęków, rozpaczy, trwóg i udręk, chociaż w tej gehennie zdarzają się olśnienia. Iluminacje. Błyski tak nieprawdopodobne, jakby otwierała się przed człowiekiem tajemnica stworzenia! I on sam czuje się zaliczony do wielkich wtajemniczonych... Ale o tym opowiem, gdy nadejdzie pora".
Tom II
Jerzy Krzysztoń wydał:
- "Opowiadania indyjskie" 1953, 1954
- "Sekret i inne opowiadania" 1956
- "Kamienne niebo" 1958, 1973, 1977
- "Sandżu i Paweł" 1959, 1964
- "Złote gody" 1965
- "Skok do Eldorado" 1967, 1975
- "Ten nieznajomy. Komedia w dwóch aktach" 1967
- "Panna Radosna" 1969, 1972
- "Teatr wyobraźni. Wybór słuchowisk" 1969
- "Cyrograf dojrzałości" 1975
- "Polonus w opałach" 1977
- "Wielbłąd na stepie" 1978.
"...Krzątanina w mózgu. Szare komórki urządzają generalne sprzątanie i porządki. Przeszkadzają mi myśleć. Wiem, o co chodzi. Przygotowują się na powitanie śmierci. Dla nich to wielka uroczystość, obietnica wspaniałej przemiany i zdarza się tylko raz. Więc myją się, czeszą i czyszczą zęby, czego ja uczynić nie mogę, bo przyszło mi cuchnąć za życia. Robią przy tym trochę rwetesu, parskają, chichoczą, a te już wymyte i wypucowane cisną się jedna przez drugą, która z nich pierwsza wypatrzy śmierć na rączym osiołku. I napierają tak na barierę, aż boli mnie całe czoło. Lękam się, że bariera trzaśnie w tym srogim tumulcie, nie wytrzyma takiego ciśnienia. Euforia i hosanna.
Tych tłumów powstrzymać nie mogę. Zaraz zaczną wrzeszczeć. Wariują. Jeśli zwariują, to i mnie spotka ten sam los, choć ustrzegłem się go mimo prześladowań. Więc o to szło?
To właśnie zostało mi przeznaczone? Gdy stukają już kopytka osiołka. Abym postradał zmysły przed śmiercią. Abym nie mógł jej powitać. Po to mnie zaszczuli. W trwodze, że zwariuję, zwariuję, zwariuję, wbijam zęby w poduszkę, aby nie wrzeszczeć pod niebiosa wraz z całą resztą: Hosanna! Hosanna! Hosanna!...
...Noc, dzień, no, dzień, noc. Tak minie sto lat i więcej. Sto lat umierania. Śmierci bez śmierci. Nie mogę umrzeć, bo śmierć nie istnieje. Światłość wiekuista nie świeci nikomu, a pokój wiekuisty nie nawiedzi nikogo. Jest tylko umieranie. Agonia bez końca. Przywilej duszy, która urodziła się nieśmiertelna".
Tom III
"Zaczęły się wędrówki po tworkowskich włościach albo powiedzmy lepiej - tworkowskim archipelagu. Zieleń drzew i spienionych krzewów była cudowną zielenią morza, a skaliste, czerwone bryły budynków - osobliwymi wyspami, które wolałem omijać jako nieprzystępne i poniekąd niezbyt fascynujące dla mnie, skoro byłem przekonany, że w czeluściach tych wysp rodzą się zapewne podobne koszmary, jakie dane mi było przeżyć w zaklętych ścianach Pawilonu I A.
Kto wie - może jeszcze potworniejsze?
I tak w piękną pogodę wędrowałem po przestrzeniach i zakamarkach całego archipelagu... Odys, spuszczony ze smyczy! (...) Zagłębiłem się w sosnowy las, skręcając na północ, na ukos, nieznaną ścieżką. I natrafiłem na wielką polanę i ogromną zagrodę. Pewnie całe tworkowskie gospodarstwo. Spiesznie szedłem dalej, lecz raptem coś mnie tknęło zatrzymując na miejscu!
Przystanąłem przyglądając się zza żerdzi płotu chrumkającym świniom, utytłanym w zaschłym na sierści błocie. I aż dreszcz mi przebiegł po karku - wspomniałem wiernego pasterza świń, Eumajosa!... Jako mały chłopiec z wypiekami na twarzy czytałem najpiękniejszą księgę, jaką ojciec mi kupił - »Odyseję«. Aby już nigdy potem - gdy sam wyruszyłem w świat - nie zajrzeć do niej, najwspanialszej przypowieści o doli człowieka, naszej doli, mojej doli, waszym i moim losie.
I pod tworkowskim płotem przy zagrodzie przypomniałem, jak w przytomności Odysa, bez płowych kędziorków, w starca przemienionego - Eumajos, wierny pasterz świń, biadał i biadał, że Odys nigdy, przenigdy nie wróci do Itaki...
Zaśmiałem się. Zapłakałem. I poszedłem".
[PIW, 1983]