Dodany: 16.11.2008
|
Autor: Legion
Drogi Czytelniku!
Jeśli nie mieszkasz w Warszawie, Łodzi czy Krakowie i ubolewasz, że nie ma u Ciebie teatru, multikina czy supermarketu, i że w ogóle nic się nie dzieje, zważ, czy aby nie dałeś zwieść się pozorom. W Białej Górze też niby nic się nie działo. Wystarczyło jednak zajrzeć pod dywan, aby zobaczyć, że wszelkich zdarzeń jest tu więcej, niż w kilku „wielkomiejskich” powieściach razem wziętych, ludzkie namiętności są takie same jak w Nowym Jorku, nadzieje nie mniejsze od tych w Londynie czy Madrycie, a miłość bywa piękniejsza niż w Paryżu.
I tak jak na całym świecie, marzenia spełniają się głównie po to, aby można było się z nich wyleczyć.
Ewa Sobczak, wschodząca gwiazda „babskiej literatury”, przyjeżdża do Białej Góry na zjazd absolwentów swojego liceum i aby napisać drugą książkę. Szczególnie niecierpliwie (od piętnastu lat!) czeka tam na nią właściciel miejscowej księgarni – Piotr Skaziński.
Czeka też niezwykła niespodzianka, która z jednej strony każe inaczej spojrzeć na sukces wydawniczy Ewy, a z drugiej warunkuje wszelkie przyszłe działania. Ich świadkiem jest „biała góra”, która mimo swojej niezbyt imponującej wysokości (142 metry nad poziom morza) rzuca na miasteczko wystarczająco długi cień, aby w nim pomieścić i śpiewającego komendanta policji, i starą, zdziwaczałą zielarkę, i poetę rymopsuja.
Swój cień na miasteczko rzucają także kochankowie z białogórskiej legendy, niedoszły patron jedynej tu szkoły średniej i funkcjonujące ponad podziałami Towarzystwo Przyjaciół Białej Góry.
[Replika, 2008]