Dodany: 11.09.2016 21:02|Autor: jolekp

Książka: Niezwykłe akty prawdziwej miłości
Scheinmann Danny

2 osoby polecają ten tekst.

O miłości i tęsknocie bez pasji pisać to zbrodnia


Jedno jest pewne. Gdyby ktoś kiedyś wpadł na pomysł zorganizowania konkursu na najbardziej pretensjonalny tytuł dla książki, Niezwykłe akty prawdziwej miłości miałyby spore szanse zdeklasować rywali w przedbiegach. Naprawdę nie wiem, co kierowało autorem, kiedy decydował się nadać swojemu dziełu nazwę kojarzącą się z harlequinami drukowanymi na papierze gazetowym, ale raczej sam sobie niechcący wyświadczył niedźwiedzią przysługę. W każdym razie nie dajcie się zwieść potencjalni czytelnicy – nie jest aż tak ckliwie, jak można by wnioskować.

Na powieść składają się historie dwóch młodych mężczyzn, których oddziela czas i przestrzeń, a łączy w zasadzie jedno – tęsknota za utraconą miłością. I jak to zwykle w opowieściach tego typu bywa, choć z pozoru niezwiązane, w kulminacyjnym momencie znajdą one swój punkt wspólny.

Pierwszy wątek snuje się wokół żyjącego (mniej więcej) współcześnie Leo – młodego naukowca, ogarniętego przez rozpacz i poczucie winy po tragicznej śmierci swojej ukochanej. Drugi przenosi nas w czasy I wojny światowej do Moritza – żydowskiego żołnierza, który uciekłszy z syberyjskiego obozu dla jeńców, stara się powrócić do rodzinnego Ulanowa, gdzie czeka nań (albo i nie – bo co do tego nie może mieć pewności) narzeczona.

Z takiej struktury powieści wynika jej pierwsza, dosyć istotna wada – jest nią nierówność. Przy czym nierówność ta jest nieco nietypowa, bo nie da się jasno wskazać, który z opisywanych wątków jest lepszy. Z początku dużo łatwiejsza w odbiorze jest historia Leo. Opowieść Moritza wydaje się lekko nużąca, a dodatkowo nieco dezorientuje narracja pierwszoosobowa stylizowana na przekaz ustny, którego istota dosyć długo pozostaje niejasna. Z czasem jednak studium żałoby Leo staje się męczące, tak samo jak on sam jako bohater – to postać praktycznie bez charakteru, właściwie nie charakteryzuje go nic poza rozpaczą i pogłębiającym się szaleństwem, a jego działania ograniczają się wyłącznie do obsesyjnych rozważań na temat istoty śmierci, studiów nad miłosnymi zwyczajami różnych gatunków zwierząt i rozpaczliwych poszukiwań cząstek duszy zmarłej ukochanej w każdej żywej istocie. Na szczęście, mniej więcej w tym momencie, w którym Leo zaczyna być trudny do zniesienia, wątek wędrówki młodego Żyda przez syberyjskie pustkowia nabiera blasku. Duża w tym zasługa samego Moritza, który jest postacią z wyraźnymi rumieńcami, niemal z miejsca budzi sympatię i aż chce się mu kibicować. Szkoda tylko, że jego historia potrzebuje aż tyle czasu, żeby się porządnie rozpędzić.

Kolejnym poważnym mankamentem powieści jest to, że, niestety, praktycznie wyprana jest ona z emocji. Jak na historię o rozpaczy, tęsknocie i wielkich porywach serca – książka jest zbyt letnia i w wielu miejscach zwyczajnie nieco nużąca. Nie można powiedzieć, że brakuje tu dramatyzmu, bo z jednej strony mamy nieutulonego w żalu Leo, który nawet nie zauważa jak całkowicie zatracony w rozpaczy powoli odsuwa się od życia i swoich bliskich, a z drugiej Moritza, rozrywane szrapnelem ciała, odmrożone kończyny, śnieg i głód, a jakoś brak w tym wszystkim jakiegoś uczucia, porywu, czegoś co chwytałoby za gardło i pozwalało czytane strony przeżywać całym sercem. Słowem, brak tu tego mitycznego „czegoś”, nie jest to powieść, którą odkładałoby się z żalem, tęskniąc do bohaterów i zastanawiając się, co też jeszcze się z nimi stanie.

Czy zatem przeklinam nasiono, z którego wyrosło drzewo, które przemielono na papier, żeby wydrukować tę książkę? Nie, aż tak źle nie jest. Bardzo udane są aspekty humorystyczne przejawiające się głównie w wyszukanym sposobie narzekania jednego z bohaterów, który budził u mnie szczere rozbawienie. Uśmiechnęłam się też, widząc, że Moritz pochodził z Ulanowa – dzisiaj bylibyśmy niemal sąsiadami. Zdecydowanie na plus należy także policzyć próbę zmierzenia się z tematyką I wojny światowej, która nie jest w literaturze tak często eksploatowana, jak jej młodsza siostra, nie do końca słusznie uchodząc w świadomości wielu za mniej tragiczną. Warto dodać, że związany z tym wątek był w dużej mierze inspirowany prawdziwą historią dziadka autora.

Plany na książkę były ambitne (jeśli wierzyć autorowi, prace nad nią trwały około sześciu lat, choć zupełnie niepotrzebnie zmarnował część tego czasu na studia na temat godowych obyczajów mrówek), ale niestety nie jest to rzecz całkowicie udana. Z pewnością nie jest to książka zmieniająca życia i światopoglądy. Ba, nie jest to nawet książka, która zostawałaby w pamięci dłużej niż miesiąc. Finalnie wyszła z tego pozycja jedynie poprawna – do przeczytania w kilka wieczorów, ale nie wzbudzająca dużych emocji, zbyt wiele rzeczy potraktowano po łebkach, po zbyt wielu wątkach po prostu się prześlizgnięto, specjalnie ich nie dotykając, szwankuje nieco tempo narracji. Przyczyny należałoby pewnie szukać w niedoświadczeniu autora – podjął się bardzo wymagającego zadania, które niestety przerosło możliwości debiutanta. Ale chociaż nie jest to książka, którą polecałabym szczególnie gorąco, to nie trzeba jej też omijać szerokim łukiem. Pozostawia ona po sobie dosyć przyjemne uczucie lekkiej nostalgii i na niewymagające czytadełko do poduszki nada się w sam raz.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 460
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: