Dodany: 07.03.2010 15:00|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czy pisarz musi wiedzieć, co chciał powiedzieć?


Izraelski pisarz zaproszony został na wieczór autorski; przygotowuje się do niego, siedząc w kawiarence, potem nieśpiesznie wędruje do klubu, wysłuchuje zagajenia kaowca, prelekcji znawcy literatury, fragmentów własnej książki czytanych przez lektorkę, odpowiada na pytania czytelników, i wraca do domu. Przez kilka godzin przed spotkaniem i kilka godzin po nim obserwujemy go, niby z zewnątrz, ale z pełnym wglądem w jego postrzeganie i wyobraźnię. A jest w co zaglądać, bo wzrok pisarza niczym reflektor-szperacz omiata bez ustanku postacie wchodzące w pole widzenia i zatrzymuje ich obrazy niczym aparat fotograficzny, jego słuch wyłapuje i utrwala rozmaite odgłosy i fragmenty zdań, a potem do gry wkracza fantazja: kolejni nieznajomi otrzymują imiona, nazwiska, życiorysy, a te splatają się z życiorysami poprzednich i następnych, i ze wspomnieniami i wrażeniami samego twórcy, i już niemal widzimy, jak ten siada i zaczyna kreślić na papierze pierwsze sceny kolejnej powieści, i jak „przepełnia go wstyd, że przypatruje się im wszystkim z daleka, z boku, jak gdyby wszyscy istnieli tylko po to, by wykorzystał ich do swoich opowiadań. A temu wstydowi towarzyszy też dojmujący żal nad własnym wiecznym wyobcowaniem, nad niemożnością dotykania i bycia dotykanym, nad tym, że głową przez całe życie tkwi pod czarną płachtą starego aparatu”[1]...

Niewiele jest książek, które tak krótko i tak obrazowo podsumowują istotę bycia pisarzem i całą niedolę tego zawodu, z wiecznym zadawaniem sobie pytań: „Ale po co pisać o czymś, co istnieje i bez ciebie? Po co malować słowami to, co nimi nie jest? (…) jakie zadanie spełniają, jeśli w ogóle, twoje opowieści? Komu przynoszą pożytek?”[2], i z wiecznym niedowierzaniem, zdumieniem, a nieraz i gniewem, gdy jakiś kolejny ekspert od literatury „będzie stać i z zacięciem przedstawiać porównania i analogie między nową książką tego pisarza a utworami kilku innych twórców jego pokolenia oraz dawniejszych, ujawniać wpływy, wskazywać źródła odniesień, odsłaniać ukryte struktury, nakreślać rozmaite płaszczyzny i poziomy, ukazywać zaskakujące powiązania, zanurkuje na samo dno fabuły (…), następnie zaś przyjdzie kolej na wymiar ironii społecznej i cienką linię oddzielającą nas od autoironii, co z kolei zaprowadzi nas do kwestii granic dopuszczalności, do zagadnienia typów konwencji, do problemu kontekstu intertekstualnego, a stąd niedaleka już droga do aspektu formalnego, do aspektu pseudoarchaicznego oraz aspektu aktualno-politycznego (…)”[3]…

Dodawszy do tego piękny, bogaty język, którego próbkę mamy choćby w powyższym cytacie, i wyraziste, choć lapidarne opisy realiów, czy to tych rzeczywistych, czy wyobrażonych, otrzymujemy produkt niepowszedni, którym można się delektować, połykając go jednym tchem, a potem jeszcze raz smakując po kolei wybrane sceny i zdania. Polecam wszystkim, którym nie wystarcza prosta odpowiedź na pytanie: "co autor chciał powiedzieć?".



---
[1] Amos Oz,"Rymy życia i śmierci", przeł. Leszek Kwiatkowski, wyd. Rebis, 2008, s. 91.
[2] Tamże.
[3] Tamże, s. 20.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 831
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: