Jakoś wyjątkowo dużo książek w tym miesiącu załapało mi się na czytatkę. Z tego połowa to kryminały.
Niemowa (
Hjorth Michael,
Rosenfeldt Hans)
(4)
Tom czwarty cyklu z Sebastianem Bergmanem – nadal bardzo dobry technicznie, natomiast fabularnie już nieco mniej w moim guście. Intryga kryminalna mocno krwawa, a osoba sprawcy zaskakująca bardziej niż kiedykolwiek. Sebastian, jak zawsze, kosmicznie irytujący i jak zawsze, od niechcenia dostarczający niezmiernie cennego wkładu w śledztwo – tym razem jednak przegina, zapominając o profesjonalnym postępowaniu na rzecz własnego zaspokojenia emocjonalnego. No i oczywiście, choć rozumiem, że autorzy mają prawo dowolnie pokierować losami bohaterów, i co więcej, choć jestem dla nich pełna uznania, że w tak subtelny sposób od początku dali mi znać, iż z określoną osobą jest coś nie tak (słowo honoru, to postać, której od pierwszej części cyklu nie lubię i jej nie ufam!), to mimo wszystko scena, w której owa osoba ujawnia to „coś”, napełniła mnie zgrozą i wręcz fizycznym bólem. Miłośnicy zwierząt, jeśli chcą tę książkę przeczytać, powinni omijać strony 153 i 445-446 (przy czym tę pierwszą mogą bez żadnych konsekwencji, za to treść dwóch pozostałych zawiera pewien szczegół ważny dla fabuły kolejnego tomu…). Przydarzyła się też autorom drobna zagadka nomenklaturowa: o ile stosunkowo łatwo można zrozumieć, że córka Marii nosi nazwisko matki, a nie ojca-obcokrajowca, o tyle zupełnie nie sposób się połapać, czemu tak samo nazywa się też mąż i dzieci drugiej z sióstr; nawet w krajach stosunkowo nowoczesnych pod względem obyczajowym takie rozwiązanie jest na tyle rzadkie, że ktoś z bohaterów patrzących na Carlstenów z zewnątrz powinien zauważyć jego niezwykłość i zapytać o przyczynę (a wtedy można byłoby, na przykład, wyjaśnić, że obie siostry przysięgły sobie przedłużyć ród, albo że mąż jednej z nich miał nazwisko brzydsze i wolał przejąć żonine itp.).
Oblany test (
Hjorth Michael,
Rosenfeldt Hans)
(3)
Ten tom, niestety, wyszedł autorom nie najlepiej. Wątek kryminalny, choć oryginalny i momentami zaskakujący, wydaje się być tylko dodatkiem do niekończących się rozterek emocjonalnych poszczególnych członków zespołu śledczego pod kierownictwem Torkela. On sam i Billy – każdy w nieco inny sposób – miotają się pomiędzy dwiema kobietami, Ursula pomiędzy dwoma mężczyznami, Vanja i Sebastian (ten ostatni nadal niepowściągliwie skaczący z kwiatka na kwiatek, ona, przeciwnie, wręcz ascetyczna w stosunkach damsko-męskich) bez końca przepracowują swoje rodzinne traumy, aż dziw, że w ogóle mają czas i chęć szukać zbrodniarzy…
W dodatku autorom pokręciły się córki Torkela (najpierw sam bohater przypomina: „Mam dwie córki, Wilmę i Elin. Osiemnaście i czternaście lat”[83], potem zaś narrator powiada: „nie potrafił przestać myśleć o Elin. Jego najstarsza córka (…) uczyła się na kucharza. (…) Wkrótce jednak miała skończyć osiemnaście lat”[135-136]), zaś tłumacz potknął się na rodzajach gramatycznych (od początku wiadomo, że ofiarą psychopaty padły dwie osoby różnej płci, my zaś czytamy: „Obaj zamordowani zginęli…”[26], a potem, gdy mowa o raporcie z sekcji zwłok denatki: „Rankiem, kiedy go znaleziono, nie żył…”[64]).
A scena kończąca powieść dosłownie wbija w fotel, niestety, nie w sensie pozytywnym. Ja wiem, autorom wolno, ale żeby aż do tego musiało dojść?...
Kanał i inne opowiadania (
Stawiński Jerzy Stefan)
(4)
Tradycyjnie w sierpniu staram się przeczytać jedną lekturę nawiązującą tematycznie do Powstania Warszawskiego. Tym razem miałam problem ze znalezieniem czegoś, czego nie czytałam, a nie chcąc robić kolejnych zakupów w antykwariacie, wybrałam jedyny tytuł, jaki okazał się od ręki osiągalny. „Kanał i inne opowiadania” składa się z 5 utworów, ułożonych w porządku chronologicznym, z których bezpośrednio z Powstaniem związane są właściwie tylko trzy. „Godzina W”, jak nietrudno się domyślić, opowiada o momencie jego wybuchu, „Węgrzy” – o mało komu znanym epizodzie z jednostką węgierskich żołnierzy pragnących przejść ze strony niemieckiej na polską, ale pod warunkiem, że powstańcy „załatwią” im jakoś przychylny stosunek Sowietów, „Kanał” – o tragedii oddziału, próbującego przedostać się kanałami z Mokotowa do Śródmieścia. „Ucieczka” to scenka z oflagu, do którego trafiają między innymi niedobitkowie powstańczej armii. „Casalarga” – opowieść o żołnierzach, w tym byłych powstańcach, którzy po wyzwoleniu z obozów jenieckich trafili do polskich sił zbrojnych na Zachodzie, a po zakończeniu wojny nie bardzo mogą sami pokierować własnym losem. Wszystkie prócz ostatniego można było oglądać na ekranie: „Godzinę W” sfilmował Janusz Morgenstern, „Węgrów” i „Ucieczkę”, jako dwie części „Eroiki”, Andrzej Munk, „Kanał”, wiadomo, Andrzej Wajda. I wszystkie w tamtej postaci wypadły barwniej i żywiej, niż na papierze. Choć i tak nie można powiedzieć, by były złe. Ich cecha charakterystyczna to całkowite odbrązowienie Powstania i jego uczestników. Żadni tam „chłopcy silni jak stal”, żadne „morowe panny” – tylko jedni przerażeni, inni kombinujący, jak tu nie ryzykować i nie wydać się tchórzem, jeszcze inni ratujący się honorem, by móc przetrwać wbrew chęci ucieczki, a wszyscy narażeni na niechęć cywilnych mieszkańców Warszawy, wszyscy zmęczeni do granic możliwości i pozbawieni nadziei. Zresztą to samo się tyczy i postaci z pozostałych dwóch opowiadań; dominującym u nich uczuciem wydaje się być frustracja i chęć zachowania pozorów. Bo tak naprawdę bohaterowie nie rodzą się na kamieniu – zdaje się mówić Stawiński – są tak rzadcy, jak rzadkie są, powiedzmy, białe jelenie, a ta cała reszta to zwykli ludzie, muszący znaleźć kompromis między instynktownym pragnieniem życia, a oczekiwaniami otoczenia, pragnącego, by wciąż ktoś to życie oddawał, za coś, za kogoś…
Mam na imię Lucy (
Strout Elizabeth)
(4,5)
„Okruchami codzienności” Strout sama sobie podniosła poprzeczkę. Wysoko. Bardzo wysoko. „Mam na imię Lucy”, mimo doskonałego języka i kompozycji, mimo pięknie dopracowanych pojedynczych scen, jednak do tej poprzeczki niezupełnie dosięga – chyba za sprawą fabuły, która wydaje się trochę rozchwiana i niepotrzebnie doprawiona najpopularniejszym chyba według współczesnych prozaików motywem (na litość boską, gdyby częstość nieprawidłowych zachowań seksualnych dorosłych w stosunku do dzieci/w obecności dzieci była taka, jak w amerykańskich powieściach, to jakieś 60% społeczeństwa winno odsiadywać kary za przestępstwa wobec nieletnich! A przecież przyczyn dysfunkcji rodziny jest o wiele, wiele więcej…).
Noc w bibliotece (
Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))
(4,5)
Panna Marple na tropie dość przerażającej zagadki: oto w bibliotece państwa Bantry znaleziono trupa młodej kobiety. Nikt z domowników jej nie zna, nikt nie wie, jakim sposobem mogła się tam dostać. A pan domu nie ma przekonującego alibi. Wyjaśnienie tożsamości denatki wcale nie rozwiązuje problemu. Pani Bantry, przerażona możliwymi następstwami rzucanych na małżonka podejrzeń, wzywa na pomoc przyjaciółkę. Oczywiście policja będzie grała w śledztwie pierwsze skrzypce, ale to panna Marple zwróci uwagę na parę istotnych szczegółów, które pozwolą odkryć tajemnicę wyjątkowo perfidnej i okrutnej zbrodni…
Jak to zwykle u Lady Agathy, intryga obudowana jest pewną ilością smaczków obyczajowych (tu jest ich jednak ździebko mniej niż przeciętnie – najlepsza jest scena, w której wiejskie kumoszki komentują tragiczne zdarzenie w taki sposób, że trudno się nie uśmiechnąć) i wzbogacona portretami psychologicznymi wybranych postaci (i znów pod tym względem powieść wypada odrobinkę poniżej swoich najlepszych „krewniaczek”).
SzatAnioł: Powikłane życie Juliusza Słowackiego (
Zieliński Jan (ur. 1952))
(5,5)
Jak to dobrze, że istnieją takie biografie! Podające maksimum szczegółów, ale nieczyniące z nich nudnej wyliczanki. Demonstrujące związek utworów bohatera z jego życiem, lecz niezmieniające się w gigantyczne „co-poeta-chciał-powiedzieć”. Rzucające odkrywcze, czasem wręcz szokujące hipotezy, niewychodzące jednak w tym zakresie poza granice zdrowego rozsądku i starające się dostarczyć dostatecznej ilości dowodów na wszystko, co autor zapragnie wykazać. Nieukrywające kłopotliwych informacji, ale serwujące je w atmosferze jak najdalszej od niezdrowej tabloidowej sensacji. I do tego napisane piękną polszczyzną, taką, że chciałoby się czytać i czytać, nawet gdyby książka miała 900 stron, a nie 300. Jedno, czego brakuje, to usystematyzowane przypisy (no, ale dobrze, w końcu nie jesteśmy badaczami literatury, tylko zwykłymi czytelnikami, którym się zachciało poznać życie wielkiego poety…).
Ciernista róża (
Link Charlotte)
(4,5)
Jak to zwykle u Link, jest to przede wszystkim dobrze napisana powieść obyczajowa ze szczyptą sensacji. Sylwetki postaci (zwłaszcza socjopaty cierpiącego na depresję, czy może raczej na zaburzenie dwubiegunowe, i alkoholika beznadziejnie zakochanego w głupiej i do gruntu zdemoralizowanej dziewczynie) barwnie nakreślone i doskonale rozpracowane psychologicznie, a jeszcze lepiej pokazane związki między nimi (szczególnie rewelacyjne – nie pierwsze w dorobku autorki, ale ani trochę nie wtórne – studium rozkładu małżeństwa, w którym jedna z osób jest ofiarą przemocy psychicznej, oraz skomplikowana relacja między osieroconym dzieckiem i jego samowolnymi opiekunami). Wątek kryminalny pojawia się dopiero w finale - choć jego zapowiedź daje się wyczuć już wcześniej - ale tak naprawdę obeszłoby się i bez niego, a zwłaszcza bez zaangażowania w niego jednej z postaci
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. Trochę mi to zepsuło wrażenie ogólne, a było o krok od piątki.
Paweł i Wirginia (
Saint-Pierre Jacques-Henri-Bernardin de (Saint-Pierre Jakub))
(2)
Nie wypada nie znać klasyki melodramatu, więc kiedyś po to musiałam sięgnąć – ale co to była za męczarnia! Ten napuszony styl, to słowolejstwo i ten koszmarny smrodek dydaktyczny o wymowie absurdalnej, jeśli nie otwarcie szkodliwej! Co za tezy to straszne powieścidło przekazuje! Precz z edukacją, najlepiej być niepiśmiennym i ciemnym jak tabaka w rogu, bo niewinna ludzka duszyczka nieskażona nauką jest sama z siebie dobra, uczciwa, etc. etc. A jeszcze do tego najwyższym walorem jest cnota, sprowadzona do tego, że
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu! Podobno zapłakiwały się nad nieszczęściem zakochanej pary tysiące czytelniczek; dla mnie opisana historia jest przerażająco sztuczna i złości, a nie wzrusza. Owszem, trzeba było ją przeczytać jako reprezentatywny okaz gatunku, lecz tylko po to, by stwierdzić, że szkoda czasu na coś podobnego.
Ostatni kontynent (
Pratchett Terry)
(powt.; ocena bez zmian)
Co tu mówić, kocham Świat Dysku, a Rincewind wydaje mi się jakoś zadziwiająco bliski. Czytany powtórnie Pratchett nigdy nie nudzi, więcej, przeważnie odkrywa coś niedostrzeżonego przy pierwszym czytaniu. Korci mnie, żeby się zmierzyć z wyzwaniem, jakim byłoby przeczytanie „Ostatniego kontynentu”, z tymi wszystkimi smaczkami językowymi, po angielsku.
Kto sieje wiatr (
Neuhaus Nele (właśc. Neuhaus Cornelia))
(5)
Zły wilk (
Neuhaus Nele (właśc. Neuhaus Cornelia))
(4,5)
Żywi i umarli (
Neuhaus Nele (właśc. Neuhaus Cornelia))
(5)
Po stosunkowo niedługiej przerwie wróciłam do cyklu z Pią Kirchhoff i Oliverem von Bodensteinem. Tom piąty okazał się tak wciągający i tak nafaszerowany niespodziankami, że z marszu rzuciłam się na szósty i siódmy. I nawet mi nie przeszkadzało, że wykorzystane w głównych wątkach motywy należą do najczęściej ostatnio eksploatowanych, czy to w literaturze kryminalnej, czy psychologiczno-obyczajowej (swoją drogą, psychologii tu sporo, a obserwacji socjologicznych niewiele mniej, niż w dobrym reportażu). Akcja we wszystkich trzech powieściach jest dynamiczna i pełna niespodzianek, przy czym zwłaszcza ostatnia, w której do ostatnich stronic toczy się pasjonujący pościg za bezwzględnym i zdeterminowanym mordercą, wydaje się idealnym materiałem na filmowy thriller kryminalny. Technika narracji – prowadzonej przez narratora zewnętrznego, na przemian z punktu widzenia kilku, a nawet kilkunastu osób – doskonale harmonizuje z tempem wydarzeń i dodaje wglądu w psychikę poszczególnych postaci.
Para głównych bohaterów to wybitni śledczy, co nie znaczy, że są chodzącymi ideałami policjantów – potrafią się zdenerwować, mogą być w pracy rozkojarzeni albo podejmować mniej trafne decyzje – a tym bardziej, że ta wybitność rozciąga się na ich życie prywatne. Oliver zmaga się z nadwagą i z kompleksem porzuconego małżonka, Pia, choć szczęśliwa w nowym związku, ma fatalne stosunki z rodziną i traumatyczne wspomnienia z młodości, przy tym oboje zdradzają oznaki pracoholizmu, niepomni, że to właśnie praca rozdzieliła ich z poprzednimi partnerami. Pozostałe postacie ważne dla fabuły – czy to policjanci, czy osoby zaangażowane w sprawę od drugiej strony – z reguły są wyraziste i wiarygodne psychologicznie, które to wrażenie pogłębia jeszcze indywidualizacja języka: autorka zadbała o to, by inaczej wypowiadały się nastolatki, inaczej wieśniacy, a jeszcze inaczej intelektualiści, a te wszystkie różnice zostały pięknie oddane w tłumaczeniu. Nie psują wrażenia nawet lapsusy redaktorsko-korektorskie (w „Złym wilku”: „ichtiologia [zamiast: etiologia] takich otarć może być różna” [292], „cukini … szałwi”[353]; w „Żywych i umarłych”: „na granicy życia i śmieci”[106]), których zresztą jest wyjątkowo niewiele jak na obecną normę. Neuhaus najwyraźniej nie należy do autorów, którzy po dwóch czy trzech udanych tomach cyklu zaczynają iść na łatwiznę i bezrefleksyjnie gryzmolić, co im tylko spod pióra spłynie; przeciwnie, wydaje się zdawać sobie sprawę z potrzeby stałego przyciągania uwagi czytelnika i doskonale wyczuwać konieczność zrównoważenia stabilnych i płynnych elementów fabuły. Jej sposób pisania odpowiada mi do tego stopnia, że gotowa byłabym zaniedbać inne lektury, gdybym tylko miała pod ręką kolejny tom cyklu z Pią i Oliverem; na ten jednak trochę będzie trzeba poczekać, bo niemieckie wydanie ukaże się dopiero w październiku, a polskie pewnie gdzieś w połowie przyszłego roku.
Prawie bajki (
Kriwin Feliks)
(4)
Zbiorek filozoficzno-satyrycznych przypowiastek, których bohaterami są zwierzęta, przedmioty codziennego użytku i elementy środowiska naturalnego. Niektóre doskonałe (zwłaszcza te najkrótsze), inne przynudnawe i mało przekonujące – średnia wychodzi jednak na plus.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.