Naprawdę uważam Witkowskiego za najbardziej uzdolnionego obecnie polskiego pisarza, ma niesamowitą łatwość pisania (nawet jeśli w rzeczywistości wykuwałby słowa z mozołem), ale coraz bardziej godzę się z myślą, że to nie on jednak napisze Wielką Powieść Polską, drugą w dziejach Szacownej Literatury Polskiej. Wiadomo, która pierwsza i jedyna? [Odpowiedź, ewentualnie, znajdą Państwo na końcu].
Przez WPP rozumiem książkę dyskutującą z rzeczywistością, nie tylko tą najbliższą, zgrabnie rejestrującą najnowsze kulturalne (i kulturowe) trendy, zdolną do ukazania społeczeństw (społeczności?) w sposób rzeczowy, nie naznaczony jednak intelektualną wyższością, tak często, u najwybitniejszych nawet twórców, spotykaną. Witkowski, już nawet pomijając jego niewątpliwy talent literacki, z racji swej, hmmm, specyfiki jest, nadal trochę mam taką nadzieję, idealnym kandydatem do napisania takiej powieści.
Za najlepszą jego książkę uważam oczywiście więc "Barbarę Radziwiłłównę", choć muszę koniecznie zaznaczyć - do gorzej zrecenzowanych jego książek (wczesne opowiadania, "Margot", "Zbrodniarz i dziewczyna") nie podchodzę, może to błąd?, tak samo do wydań poprawionych. "Barbara" jest chyba najbardziej mainstreamową jego książką i przynosi najlepszy znany mi obraz transformacji w naszej literaturze. No, może Orbitowski w "Innej duszy" zbliża się do tego poziomu, choć za pomocą kompletnie innych narzędzi i, przy okazji, ratuję tę (nie) powieść.
Jednak to, co przydaje Michaśce Literatce uroku i zapewnia swoisty immunitet na pisanie (ileż tu niepoprawnych politycznie językowych, i nie tylko językowych, kombinacji!), równocześnie sprowadza go na krawędź przepaści - obserwując, niestety, portale plotkarskie, można dojść do wniosku, ze Witkowski przestał kontrolować własną kreację. Przegiął w byciu przegiętą ciotą.
I to wszystko trochę wychodzi w jego najnowszej powieści. Mamy początek lat 90., mamy więc i ten cudownie szaro-kolorowy bajzel (tym razem w znaczeniu przenośnym) zachłyśnięcia się końcem historii, mamy MTV i rubaszno-straszne gadżety statusu. Ale mamy też dość ponury obraz chłopięcej prostytucji i zderzenia Wschodu z Zachodem, znaczy się Wschodu i Zachodu ery zimnej wojny, a nie dzisiejszych Wschodu i Zachodu (no, trochę też) na poziomie, nomen omen, ulicy. Ale mamy też Witkowskiego kreującego się z każdą stroną coraz bardziej na superkurtyzana (wiem, że to taka gra, prawda?) i naprawdę motzne opisy seksu gejowskiego. Znowu się nie zatrzymał w porę!
Albo po prostu jestem zbyt, stare słowo, filisterski?
Fynf und cfancyś (
Witkowski Michał (ur. 1975))
Przy pisaniu o "Fynf und cfancyś" przyszło mi do głowy, że w sumie Steinbeck też przede wszystkim pisał o seksie, ale te 70 lat wcześniej(szym). I może tu tkwi mój problem z tym amerykańskim noblistą. Piszę "tym", bo tu jestem zdecydowanie w drużynie Faulknera. Ale nie przeczytałem "Gron gniewu", nie dałem rady.
Czytając Steinbecka nie potrafię zrozumieć jak mógł tworzyć wiwisekcyjne, nawet jeśli zanadto literackie, portrety ludzi i demaskować najgłębsze, najwstydliwsze przyczyny ich, naszych, zachowań, czasem wręcz na pograniczu raportu psychiatrycznego, a równocześnie być tak średnim literacko i fabularnie. Czasem wręcz gorzej.
I tak jest z "Autobusem don San Juan". Tu nie ma nieudanej postaci, każdy z bohaterów ma jakąś cechę charakterystyczną, nawet jeśli czasem szeleści papierem, to jednak jest zbyt żywy, by dać się zamknąć w ramach powieści. Ale to co wokół jest rozczarowujące, mało wyraziste, nie daje poczucia realnej autonomiczności stworzonego świata. Jest on jak dekoracje w teatrze - pełnią swą rolę dzielnie, ale pozostają umowne. Z daleka oko oszukasz, ale podchodzisz bliżej i widzisz kolejne warstwy farby, nieudolnie zaszpachlowane.
Sam nie wiem, dlaczego takie mam wrażenie. Jest tylu gorszych pisarzy, u których takie grzeszki nie przeszkadzają.
Autobus do San Juan (
Steinbeck John)
["Lalka"]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.