Dodany: 05.03.2010 13:03|Autor: groza

Jedna z tych książek, które warto przeczytać


Stulecie detektywów - czyli "Drogi i przygody kryminalistyki" - to fascynująca historia o powstawaniu policji kryminalnej (a zwłaszcza medycyny sądowej), toksykologii i balistyki. Od pojawienia się pierwszej policji we Francji, Anglii (w czasach ataków Kuby Rozpruwacza) i potem przez całą odyseję odkryć medycyny sądowej. A wszystko to dzieje się podczas tytułowego stulecia, które (w grubym przybliżeniu) zaczyna się około roku 1850.

Ale bardzo pomyli się ktoś, kto stwierdzi, że skoro to sięga tych lat, to jest to opowieść o jakichś zmurszałych dziejach, ożywianiu truposza czy wyciąganiu truchła z szafy. Gdyby nie tamten gorący okres, po dziś dzień pewnie (Thorwald opisuje takie przypadki) policjanci sami ścieraliby ślady krwi, by nie przerażać jej widokiem rodziny zmarłego ...tym samym nienaumyślnie zacierając ślady na miejscu przestępstwa. Na miejsce zbrodni mieliby wstęp przypadkowi gapie (na dodatek zabierający ważne dowody "na pamiątkę"), odciski palców byłyby uważane za "jakieś plamki", rozpoznanie recydywisty byłoby szczęśliwym trafem (były to czasy, kiedy można było łatwo zmienić nazwisko; jeśli dodać do tego zmianę wyglądu - powód takiej sytuacji staje się jasny), otrucie kogoś byłoby zupełnie niewykrywalne, koronnym dowodem winy byłyby wyłącznie zeznania świadków (co prowadziło do czasami przerażających pomyłek), oskarżony, którego znaleziono nawet w okrwawionym ubraniu, mógłby zawsze powiedzieć, że zarzynał jakieś zwierzę - a udowodnienie mu popełnienia zbrodni stawało się niemożliwe (bo nie potrafiono jeszcze odróżnić krwi ludzkiej od zwierzęcej).

...A tę litanię można by jeszcze przeciągać.

Z jednej strony jest to wielkie zaskoczenie - że ludzkość w czasie "zaledwie" stulecia odkrywała te wszystkie rzeczy, które teraz uważamy za oczywistość. Zaskakujące - bo w sumie stanowi to ogromy kontrast do tego, co działo się PRZED tym okresem. Różnica jak między najmroczniejszą z nocy a niespodziewanym rozbłyskiem światła. "Stulecie..." można nazwać opowieścią o tym, jakich zmian może dokonać nauka; to opowieść o nagłych przebłyskach geniuszu, szczęśliwych przypadkach, ale też i klęskach, i grzechach zaniechania w toku tej najprawdziwszej naukowej rewolucji.

W książce oczarowało mnie również to, że autor całość opowiada bardzo ujmująco: nie narzuca swojej interpretacji faktów (w przeciwieństwie do przypisów tłumaczy*, które podziałały mi na nerwy bezpardonowymi ocenami niewiedzy opisywanych lekarzy czy niekompetencji detektywów - na szczęście takich wtrętów jest mało).

Thorwald przedstawia fakty, ale że ma pisarski talent, czyta się to z zaaferowaniem. Przytacza mnóstwo prawdziwych kryminalnych kazusów - sławnych procesów, którymi żyła cała opinia publiczna, ale też i historii, które miały miejsce na zupełnych peryferiach - a które miały niebagatelne znaczenie dla kryminalistyki.

Dla mnie jednym z odkryć z tej książki jest to, że (teraz duży odskok w dygresję moją własną i osobistą) opowieści o "chińskich mnichach z Shaolin" (że tak to skrótowo ujmę), którzy potrafią zabić dotknięciem palcami paru punktów na ciele - okazują się jak najbardziej prawdopodobne. Jedna z historii, opisana przez Thorwalda, daje niezamierzony dowód tego - było to dla mnie duże zaskoczenie. Koniec dygresji.

Na koniec dodam, że "Stulecie detektywów" to nie jest czytanka do poduszki i są tam również przytaczane historie, które - przez przypadki morderstw, jakich dopuszczali się nawet prości ludzie - nadawałyby się jedynie do horroru przez swoją dziką pomysłowość.



---
* Piszę tu o najnowszym wydaniu książki: wydawnictwo Znak, 2009.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1297
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: