Dodany: 03.03.2010 17:43|Autor: Ola_1024
Bez zachwytu, ale i bez kompletnego niesmaku
Uwaga! Tekst zawiera szczegóły fabuły.
Zacznę od tego, że jestem wielką fanką twórczości Jane Austen, a szczególnie "Dumy i uprzedzenia". Oceny i recenzje "Pemberley" w Biblionetce raczej zniechęcają do czytania tej książki, jednak, z czystej ciekawości, jak według p. Tennant potoczyły się dalsze losy państwa Darcych, postanowiłam to zrobić, chociaż miałam świadomość, że będę pewnie zawiedziona, a nawet zniesmaczona.
Raczej nie tak wyobrażałam sobie dalszy ciąg "Dumy...". Jane Austen na pewno by tego tak nie napisała. Fabuła była, moim zdaniem, wymyślana trochę na siłę. Zachowanie postaci nie zawsze pasowało do epoki i charakterów wykreowanych przez autorkę oryginału. Najbardziej irytowała mnie płaczliwość Elizabeth. Krew mnie zalewała, gdy przy każdej możliwej okazji płakała - nieważne, czy ze smutku, czy ze szczęścia. Darcy natomiast raz był płomiennym kochankiem (co zupełnie do niego nie pasowało), raz miał napady złego humoru, nie odzywał się do żony, wyjeżdżał bez słowa. Poza tym miałam wrażenie, że za dużo się śmieje, uśmiecha, co było trochę nie w jego stylu. Nie podobała mi się również kwestia majoratu ciążącego nad posiadłością Pemberley. Podobnie sprawa odwiedzin panicza Ropera, który miał dziedziczyć majątek w przypadku śmierci pana Darcy'ego bez spłodzenia syna. Strasznie przypominało mi to kwestię Longbourn i wizytę pana Collinsa. A już zupełnym przegięciem był dla mnie wątek Francuzki z dzieckiem. Ani Darcy, ani Bingley nie byliby, moim zdaniem, zdolni do takiego postępowania. Poza tym w książce pojawiały się pewne niekonsekwencje w stosunku do "Dumy i uprzedzenia". Przykładowo Elizabeth jest około rok po ślubie, natomiast Lydia już cztery lata, z czego wynika, że wyszła za mąż trzy lata wcześniej niż siostra. A przecież akcja całej "Dumy..." tyle nie trwa! Irytowało mnie trochę również to, że do Elizabeth wszyscy mówili po imieniu, zdrobniale itd., a do pana Darcy'ego nawet własna siostra mówiła po nazwisku. Oczywiście nie jest to wszystko, co mi się w tej książce nie podobało, trudno się jednak rozdrabniać. Wprawdzie jeszcze jedna rzecz odbierała mi cały urok czytania, ale to już nie wina twórczości Emmy Tennant, tylko tłumacza*. Mówię mianowicie o tłumaczeniu imion i nazw, np. pałac "św. Jakuba" - dopiero po chwili skojarzyłam, że to chodzi o pałac St. James znany z "Dumy i uprzedzenia". Ale aż mi się niedobrze robiło, gdy czytałam, jak pan Darcy nazywa Elizabeth np. "swoją najdroższą, najukochańszą Elżunią". Zupełnie odbiera to angielski klimat. "Elizabeth" brzmi o wiele bardziej poważnie, dystyngowanie i lepiej brzmi w ustach człowieka takiego jak właściciel Pemberley niż to polskie "Elżunia".
Wbrew pozorom jednak ta książka nie była aż tak zła, jak może się wydawać po przeczytaniu moich słów. Jej niewątpliwą zaletą jest to, że nie jest długa i łatwo się ją czyta. Sądzę, że bez porównywania z Austen i z "Dumą..." wypadłaby dużo lepiej, a tak to tylko marna kontynuacja, ukazująca mistrzostwo oryginału. Ale dałam 3, bo 2,5 wydawało mi się jednak jakoś trochę mało. Sięgnęłam nawet po następną część, która okazała się nieco gorsza od tej.
Podsumowując – można przeczytać, ale trzeba wiedzieć, że zbyt wiele się nie należy spodziewać, bo można się zawieść.
---
* Chodzi tu o wydanie z 1997 r. wydawnictwa Prószyński i S-ka w przekładzie Ewy Pankiewicz.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.