Dodany: 25.02.2010 09:24|Autor: antecorda

Rzecz o odwadze


Rzecz o odwadze. Nie tej, która każe wspinać się po pionowej ścianie albo skakać na bungee. Nie tej również, która wyładowuje się w mordobiciu, „bo szalik był niewłaściwy”. To rzecz o odwadze osobistej, o odwadze pojmowanej jako postawa życiowa.

Powieść rozpięta jest czasowo pomiędzy dwiema największymi wojnami, jakie przeszły przez Europę w całej jej historii. Między I a II wojną światową. Głównym bohaterem jest młody szkocki chłopak, Strang Nairne Methuen, który na serio brał nauki wielebnego Stevensona, że zawsze należy być dobrym chrześcijaninem. Pomny tych nauk stanął w obronie kolegi, Innesa przeciwko drugorocznemu Hermistonowi i rozwalił temu ostatniemu szczękę. Zdeklasowanie przeciwnika nie wbiło go jednak w pychę, lecz spowodowało taki ciąg wypadków, że w rezultacie całe życie Methuena stało się jedną wielką wojną z Hermistonem, spotykanym w najważniejszych momentach życia. Ci dwaj zapamiętali wrogowie nie potrafią żyć bez siebie. Jeden potrzebuje drugiego, by potwierdzić swoją tożsamość, a nade wszystko, by potwierdzić to, co w życiu jest najważniejsze dla prawdziwego mężczyzny – własną męskość. Dziwnie to zabrzmiało? Może i tak, ale czy naprawdę męskość musi być czymś wstydliwym? Czy nie daliśmy sobie wmówić, że jest towarem deficytowym i że w „dzisiejszych czasach” lepiej dać się wykastrować niż być zwyczajnie mężczyzną? Skąd zatem tyle starych panien? Ale to już inny temat.

Methuen dorasta i odkrywa urzekający świat kobiet. Pociągają go kolejno spotykane dziewczyny, jednak dla każdej z nich stara się być dżentelmenem. Nie wykorzystuje ich, nie używa ich. Jest przecież mężczyzną. Jest chrześcijaninem. Czy przychodzi mu to łatwo? Czasem tak, czasem nie – jak to w życiu bywa. Jednak nie traci on sprzed oczu celu: być dobrym człowiekiem, być dobrym mężczyzną. Właśnie to jest jego celem, a nie zaspokajanie swoich żądz, nie tuszowanie swoich łajdactw za pomocą pięknych słówek i władzy, jak robi to Hermiston. W końcu spotyka miłość swojego życia – blondwłosą i długonogą Fionę, obdarzoną dodatkowo ciemnowłosą, długonogą siostrą – Kristie.

Jednak ten obraz dobrego chrześcijanina w konfrontacji z faktami załamuje się. Walka ze słabościami duszy nie zawsze jest zwycięska. Methuen-dżentelmen nie zawsze jest dżentelmenem, Methuen-braveheart może i jest odważny, ale nie zawsze towarzyszy mu rozsądek, wreszcie – Methuen-wierny nie zawsze jest wierny. Podczas I wojny światowej nie utrzymuje ze swoim oddziałem pozycji, mimo że miał taki rozkaz. W sprawie jest pełno wątpliwości, więc zostaje zatuszowana, wymazana z rejestrów. Podczas II wojny gubi swój oddział gdzieś na francuskich nizinach i dostaje się do niewoli. Wykorzystując jednak nieuwagę niemieckiego oficera ucieka i dociera do Paryża, by dalej walczyć. Również i tutaj jego dowódcy nie dają wiary jego tłumaczeniom i również ta sprawa, wobec wielu wątpliwości, zostaje wymazana z akt. Methuen ma czyste konto, ale czy równie czyste serce?
Przeniesiony do służby płatniczej ma czas na ponure rozmyślania i... nieświadome uwodzenie ślicznej Wisienki Delaware. jednak i tutaj dosięga go fatum w postaci niewiary dowództwa w jego odwagę. No, bo kto to widział rasowego żołnierza wśród rachmistrzów i gryzipiórków? W końcu jednak los odmienia się i Methuen, wyciągnięty przez swego kumpla ze szkoły – Sackbuta na stanowisko brygadiera (dowódca brygady), ma szanse pokazać, że jest najlepszym żołnierzem pod słońcem. A przynajmniej – najlepszym w Siłach Zbrojnych Jego Królewskiej Mości. I znów towarzyszy mu nieodłączny wróg Hermiston, gotów na zawsze uwikłać naszego bohatera w splątaną sieć podejrzliwości wojskowej biurokracji. Methuen jednak wygrywa ten pojedynek. Poświadcza swoją osobistą odwagę rzucając się na Niemców z pistoletem w dłoni, krzycząc gromko: „hurrraaaa!”. Oto raz na zawsze udowodnił, że nie jest tchórzem, raz na zawsze pokazał tym gryzipiórkom, że jest najlepszym żołnierzem armii brytyjskiej i że nie boi się śmierci. Czy rzeczywiście? Sprawdź sam, drogi Czytelniku.

Czytając tę książkę pomyślałem sobie, że dziś po prostu brakuje nam okazji do wypróbowania swojej odwagi. Dlatego wspinamy się po ściankach, skaczemy na bungee czy bijemy się po mordach. Staliśmy się społeczeństwem plastykowym, które substytuty, ersatz traktuje jak prawdę ociekającą życiowym sokiem. Z dzisiejszego punktu widzenia problemy Methuena, Hermistona, Fiony czy Sackbuta wydają się rodem z innego świata. Zdają się wydumane i niepotrzebne. Wszak wszystko mamy na wyciągnięcie ręki i jedynym, o co trzeba walczyć, jest jak najwyższa pozycja w społeczeństwie konsumujących. Walka z samym sobą, z własnymi słabościami, prawdziwa walka o to, by być prawdziwym człowiekiem - to dziś brzmi jak bajka o żelaznym wilku, prawda? Czy jednak nie straciliśmy czegoś najważniejszego? Czy kastrując nasze społeczeństwo staliśmy się lepsi? I czy rzeczywiście wykastrowaliśmy tych, których trzeba było wykastrować – łajdaków, morderców, gwałcicieli? Może wykastrowaliśmy porządnych, prawdziwych mężczyzn, a łajdaków, morderców i gwałcicieli zostawiliśmy w spokoju? Tak jak i tchórzy, dla których szczytem odwagi jest zmasakrowanie twarzy komuś tylko za to, że szalik był niewłaściwy.

Gorąco polecam tę książkę, jak i całą twórczość Bruce'a Marshalla. Książkę wartościową i dobrze napisaną. Powieść niestroniącą przed wstydliwymi epizodami z życia bohatera, ale też niedoszukującą się dziury w miejscu, gdzie jej nie ma. Polecam tę bardzo dobrą powieść o odwadze, tchórzostwie i człowieczeństwie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2136
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: