Dodany: 24.02.2010 16:43|Autor: lirael

Chrupiąc słoniowe uszy w Ballinacroagh


Zaniepokojonych ekologów pragnę czym prędzej uspokoić, iż wzmiankowany w tytule przysmak to deser całkowicie bezmięsny. Nieufnych odsyłam do przepisu[1].

"Zupa z granatów" pochodzącej z Iranu Marshy Mehran jest przekonującym dowodem na to, że między czytelnikiem a książką wytwarza się nieuchwytna i irracjonalna więź/magia/chemia (w zależności od światopoglądu niepotrzebne skreślić). Otóż obiektywnie rozpatrując informacje, jakie uzyskałam na temat tej powieści przed jej lekturą, byłam pewna, że to jest książka dla mnie. Co więcej, ja też dostrzegam w niej zalety zauważone przez recenzentów. Jednak w moim przypadku iskrzenie nie wystąpiło. Niczym w aranżowanym małżeństwie z licznym udziałem sympatycznych swatek, teoretycznie wszystko jest w porządku, ale tak naprawdę brakuje tego, co najważniejsze.

Warstwa powieści, która spodobała mi się najbardziej, to świat orientalnych zapachów i smaków. Autorka potrafiła odmalować go w sposób bezbłędny, dosłownie paraliżując zmysły czytelnika cudownymi doznaniami. Ukoronowaniem są przepisy. Dobrze, że wymagają niełatwych do zdobycia, egzotycznych składników, gdyż wydawca musiałby fundować każdemu czytelnikowi turnus wczasów odchudzających. Podoba mi się artyzm, z jakim pisarka wkomponowała w literackie tworzywo symboliczny motyw owocu granatu. Bardzo odpowiada mi też wysmakowana strona graficzna książki.

Teraz kilka słów o tym, co przeszkadzało mi w czasie lektury. Przede wszystkim duch "Czekolady" Joanne Harris, którą znam tylko w uroczej wersji filmowej. Co ciekawe, to powinowactwo wyczuli też inni recenzenci. Nie zarzucam Marshy Mehran plagiatu, jedynie dzielę się natrętnymi skojarzeniami. Tajemnicze przybyszki, stopniowo wkupujące się w łaski lokalnej, hermetycznej społeczności za pośrednictwem dokonań kulinarnych. Brzmi to aż nadto znajomo, mimo orientalnego entourage'u. Może z tym właśnie związany jest kolejny problem, a mianowicie przewidywalność. Nie trzeba być jasnowidzem, aby już na początku mieć przeczucie, ku jakiemu kresowi zmierza ta opowieść.

Postacie są zróżnicowane, ale uważam, że przypominają raczej zbiory cech charakteru, nie pełnokrwistych ludzi. Usprawiedliwieniem może tu być formuła baśniowego moralitetu, do której Marsha Mehran nawiązuje. W tego rodzaju tekstach autorzy aż tak bardzo nie zagłębiają się w meandry ludzkiej duszy. Mimo wszystko wydaje mi się, że w tej książce brakuje światłocienia. Postacie negatywne są bardzo podłe. Postacie pozytywne są bardzo szlachetne. Wprawdzie jeden z bohaterów ulega cudownej przemianie, ale mamy wątpliwości, na ile była to zasługa "tequilowego tasiemca" marki José Cuervo[2], a na ile owoc autorefleksji popartej literaturą motywacyjną.

Drażniła mnie jeszcze jedna kwestia. W ujęciu autorki rodowici Irlandczycy są grubiańskimi, tępawymi bigotami, owładniętymi żądzą seksu. Nawet postacie pozytywne przedstawione są z nutką pobłażliwości. Trzy siostry z Iranu natomiast cechuje subtelność, wyrafinowany gust, szlachetność. Kartofle kontra woda różana.

Bardzo lubię prozę poetycką, ale w wersji Marshy Mehran przybiera ona niekiedy formę koturnową: "mimo iż mąż zajmował stałe miejsce w ciemnej niszy jej jestestwa, od miesięcy nie wymawiała jego imienia"[3]. Moim zdaniem ta emfaza i egzaltacja są niepotrzebne.

Pomimo zastrzeżeń najprawdopodobniej wkrótce przyjmę zaproszenie pisarki na "Wodę różaną i chleb na sodzie", aby poznać dalsze losy Mardżan, Bahar i Lejli.



---
[1] Marsha Mehran, „Zupa z granatów”, tłum. Jolanta Kozak, wyd. W.A.B., 2006, s. 110.
[2] Ibidem, s. 266.
[3] Ibidem, s. 223.

[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 767
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: