Dodany: 30.06.2016 23:43|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

1 osoba poleca ten tekst.

Czytatka-remanentka VI 16


Ach, ale mi się urlopowo naczytało!

Jeden, nikt i sto tysięcy (Pirandello Luigi) (4)
Oto historia młodego człowieka, którego niewinnie rzucona uwaga żony na temat kształtu jego nosa doprowadza na skraj obłędu. Vitangelo, doszedłszy do wniosku, że w oczach małżonki jest kimś zupełnie innym, niż ten mężczyzna, którego on sam codziennie widzi w lustrze, nie może się powstrzymać od nieustannych rozważań nad kwestią tożsamości. A jeśli dla każdego, znajomego czy nieznajomego, także jest kimś innym, to czy jest jedną konkretną osobą, czy może niezliczonym tłumem ludzi, niby takich samych, ale różniących się od siebie drobnymi szczegółami? A może… nikim?
Język wyborny, styl piękny, ale całość rozwleczona i przefilozofowana. Można docenić, ale zachwycić się niełatwo.

Przetwórnia (Zawadzki Zbigniew) (4)
Powikłane dzieje jednej rodziny, opowiedziane obrazami ze wspomnień najmłodszego syna. S. (dlaczego właściwie autor ukrył go pod inicjałem, skoro wszystkie pozostałe postacie noszą normalne imiona?) początkowo tylko rejestruje wszystko, co widzi i słyszy. Dopiero po latach może te wszystkie skrawki poskładać w całość i wykorzystać jako tworzywo do prób literackich.
Jeszcze raz Holokaust, jeszcze raz PRL w pigułce – przywileje stojących u władzy, protesty studentów i robotników, antysemicka kampania ’68, Solidarność – i konfrontacja z napływem „nowego” po zmianie ustroju. Nic oryginalnego, ale napisane zgrabnie i obrazowo; jedynie wtrącone pomiędzy wspomnieniowe „pocztówki” opowiadania (które, jak się po pewnym czasie domyślimy, są próbą literackiego przetworzenia przez S. jego własnych wspomnień i doświadczeń) odstają od reszty tekstu, nie dorównując jej ani formą, ani emocjonalną siłą rażenia. Może to zabieg celowy, mający nam wskazać, że nie zawsze tędy wiedzie droga do nadania wartości wspomnieniom i reliktom czasów minionych, ale skoro tak, powinna ta teza mieć jakieś przekonujące podparcie.

Brzechwa nie dla dzieci (Urbanek Mariusz) (4,5)
Porządna biografia poety i pisarza, którego twórczość dla dzieci każdy zna niemal od kołyski, a mało kto wie, jakie miał w związku z nią kłopoty i co pisał poza tym. Mnóstwo próbek poezji – lirycznej, satyrycznej, zaangażowanej politycznie (w wiadomej epoce, na wiadomy temat) – i tylko jedna rzecz niepotrzebna, mianowicie opis perypetii przeżywanych przez autora w związku z felietonem na temat Brzechwy.

Żelazna krew (Marklund Liza) (3)
Ostatnia część cyklu z Anniką Bengtzon – bez formalnych uchybień technicznych, ale fabularnie słaba: do znudzenia powtarzane motywy przerzucania się opieką nad dziećmi, zawiści Thomasa; wątek z drugą tożsamością tegoż nierozwinięty, a jako taki właściwie niepotrzebny; wątek powtórnego śledztwa w sprawie Josephine pociągnięty po łebkach. I do tego strasznie ograny chwyt z bliźniakami-psychopatami. Na plus tylko garstka (aczkolwiek dość powierzchownych) refleksji nad przegraną prasy papierowej w starciu z wirtualnymi mediami.

Beatlesi: Powieść (Christensen Lars Saabye) (5)
Bezpretensjonalna, pełna humoru i nostalgii opowieść o dorastaniu i o chłopięcej przyjaźni. W tle historia (wojna w Wietnamie, studencka wiosna ’68) i rewolucja obyczajowa (długie włosy, dżinsy, narkotyki). No i muzyka. Przede wszystkim Beatlesów – których każda kolejna płyta wyznacza jakiś etap w życiu czwórki bohaterów – ale także Doorsów, Stonesów, Dylana, Cohena, Simona i Garfunkela i wielu innych solistów i kapel, których sława dziś już nieco przyblakła, nie odbierając im ważnego miejsca w indywidualnej pamięci każdego z nas. Cała opowieść może trochę przegadana, lecz w sumie bardzo sympatyczna, zwłaszcza dla kogoś, kogo dzieciństwo i młodość przypadły na te same lata.

Pasterska korona (Pratchett Terry) (5,5)
Trzeba być wielkim artystą, żeby tak zakończyć swoje dzieło, wiedząc, że jest to ostatnia rzecz, jaką się w życiu napisze. Humor nie uleciał, ale nasiąknął świadomością nieuchronności przemijania – do tego stopnia, że parę razy zrobiło mi się mokro w oczach – i wiarą w człowieka, w możliwość wydobycia dobra z dna duszy niemal każdej istoty myślącej. Życie bez babci Weatherwax w Lancre, a bez sir Terry’ego na Ziemi nie będzie już takie samo; ale jak to dobrze, że byli!

Wąż morski (Verne Jules (Verne Juliusz)) (3)
Powieść przygodowa z życia XIX-wiecznych wielorybników. Fabuła dość mizerna: bednarz zamustrowany na statek w zastępstwie chorego kolegi po fachu snuje katastroficzne przepowiednie, strasząc wszystkich tragicznym końcem wyprawy w następstwie działania mitycznych potworów morskich. Po okresie powodzenia załogę zaczyna prześladować pech: utykają na wynurzonej z wody krawędzi skalnej, a potem zostają zniesieni w lody Arktyki. Po drodze ratują życie angielskim wielorybnikom, którzy wcześniej odnosili się do nich fatalnie. Przyczyna katastrofy nie zostaje wyjaśniona, lecz autor zapewnia, że nie był to wąż morski. No i tyle. Rekompensatą za ten nijaki pomysł jest garść szczegółów geograficznych (dziś już w większości mocno nieaktualnych) i detaliczne opisy polowań na wieloryby oraz niedźwiedzie (zdecydowanie nie dla wrażliwych miłośników przyrody), a także uroczy, nieco archaiczny styl i język.

Czarna kawa (Christie Agatha (właśc. Osborne Charles)) (4)
Króciutka historia, skonstruowana z wykorzystaniem wszystkich sprawdzonych chwytów autorki: zamknięte grono podejrzanych, z których praktycznie każdy miał motyw do popełnienia zbrodni + Poirot wezwany za późno, lecz mimo wszystko, z pomocą (a raczej pomimo pomocy) wiernego przyjaciela Hastingsa bezbłędnie rozwiązujący zagadkę. Intryga nieco zbyt wydumana (zwłaszcza wątek Lucii), za to proces dedukcji małego Belga i cięta charakterystyka postaci – jak zwykle bezbłędne.

12 oddechów na minutę (Świtaj Janusz) (4)
Szczere wynurzenia młodego mężczyzny, który w następstwie wypadku na motocyklu został sparaliżowany od szyi w dół i wymaga stałego wsparcia aparatury medycznej + nieustannej opieki drugiej osoby. Pisze o mozolnej drodze, jaką musiał przebyć, by móc tę książkę napisać – o fizycznych i psychicznych męczarniach, związanych z takim rodzajem niepełnosprawności, o wysiłku rodziców, o pomocy ludzi dobrej woli. I o tym, jak niewiele trzeba, by straciwszy zdolność poruszania się i samoobsługi, stracić wiarę w sens życia. Pod względem literackim nic nadzwyczajnego, ale przecież takie rzeczy czyta się nie dla wrażeń artystycznych.

Nielubiana (Neuhaus Nele (właśc. Neuhaus Cornelia)) (4,5)
Pierwszy chronologicznie kryminał z serii z Pią Kirchhof i Olivierem von Bodensteinem. Na początek swojej współpracy mają do rozwiązania sprawę zabójstwa młodej kobiety, żony właściciela znanej w okolicy kliniki weterynaryjnej. Spośród kilkunastu osób, które muszą na wstępie przesłuchać, prawie każda miała powód, by się pozbyć pięknej, lecz skrajnie antypatycznej pani Kerstner. Rzecz jasna, najprostsza hipoteza wcale nie jest tą najlepszą, a w miarę, jak śledczy zaczynają poszukiwać innych, wychodzą na jaw rozmaite fakty, które podejrzani i niepodejrzani woleliby zatrzymać w tajemnicy…
Dobrze napisana historia, z zachowaniem odpowiedniej proporcji między głównym wątkiem a tłem, z wyrazistymi portretami postaci zaangażowanych w intrygę. Tylko pod koniec akcja gna trochę za szybko.

Przyjaciele po grób (Neuhaus Nele (właśc. Neuhaus Cornelia)) (4,5)
Tym razem komisarz von Bodenstein z zespołem mają do rozwiązania sprawę zabójstwa nauczyciela, fanatycznego ekologa, który zdążył się już narazić wszystkim ważniejszym graczom biznesowym w okolicy, a także sporej grupie sąsiadów, rodziców swoich uczniów i nawet dyrekcji ogrodu zoologicznego. Podejrzanych jest kilkanaście osób, z których prawie każda ma coś na sumieniu (choć niekoniecznie w związku z badaną zbrodnią), a nim policjanci zdążą wszystkich prześwietlić, zostanie popełniona kolejna zbrodnia…
Intryga dobrze skonstruowana, może z jednym wyjątkiem (nieślubnego potomka trzymanego w tak wielkiej tajemnicy, że dopiero pod koniec śledztwa jego tożsamość wychodzi na jaw; mówi on o sobie, że jest pół-Chińczykiem, przy czym ma niemieckiego ojca, niemieckie nazwisko inne niż ojcowskie oraz arabskie imię), akcja wartka, galeria postaci barwna, i do tego dobry styl.

Głębokie rany (Neuhaus Nele (właśc. Neuhaus Cornelia)) (4,5)
Duet Kirchhof – von Bodenstein zabiera się za wyjątkowo trudną i nietypową sprawę: w krótkim odstępie czasu z rąk nieznanego sprawcy ginie troje staruszków – wszyscy zabici w ten sam sposób, z taką samą zaszyfrowaną informacją pozostawioną na miejscu zbrodni, i wszyscy należący do bliskich znajomych pewnej wdowy po przemysłowcu, pochodzącej z arystokratycznego rodu z Prus Wschodnich. Dwóch denatów płci męskiej łączy także esesmański tatuaż, choć u jednego z nich wydaje się on wyjątkowo nie na miejscu: wszak Jossi Goldberg był Żydem, ocalonym z Holocaustu. Zagadki się mnożą, trup ściele się wyjątkowo gęsto jak na tę serię (a gdyby doliczyć jeszcze wcześniejsze zbrodnie, które wychodzą na jaw w finale, to w ogóle jak na kryminał), a powiązania między ofiarami a winowajcami są tak zagmatwane, że chwilami trzeba wracać do poprzednich rozdziałów, żeby się połapać, kto, co i z kim. Wciąga jak licho, nawet jeśli ostateczne rozwiązanie uznamy za niezbyt prawdopodobne.

Lalande 21185 (Zajdel Janusz A. (Zajdel Janusz Andrzej)) (4)
Ta lektura właściwie powinna być zakwalifikowana jako powtórka, ale biorąc pod uwagę, że czytałam ją dobrze ponad 40 lat temu, a zapamiętałam tylko kosmonautów lądujących na innej planecie, potraktowałam ją jako pierwsze czytanie. Ładnie napisana historia, idealna dla nastolatków rozpoczynających przygodę z SF. Nie za wiele szczegółów technicznych, zetknięcie z obcą cywilizacją raczej iluzoryczne (jedni byli, ale nie zostawili o sobie żadnych informacji, drudzy są, lecz się z bliska nie pokazują), ale wywołujące długie rozważania na temat etycznych konsekwencji takiego zdarzenia. Garść przygód z obowiązkowym happy-endem.

Łowcy kości (Erikson Steven) (5)
Nie lubię wypowiedzi wtrącanych bez użycia cudzysłowu. Nie lubię tak dużego zagęszczenia wątków i postaci, żeby trzeba było bez przerwy sprawdzać, kto jest kim i co ostatnio robił. Nie cierpię makabry: strumieni krwi, odciętych głów, rozkładających się zdechłych szczurów. Strasznie mnie irytują bogowie zstępujący z niebios i wdający się w dyskusje ze śmiertelnikami, oraz zjawiska, których natury nie jest się w stanie zrozumieć mimo kilkudziesięciu stron opisujących je w kolejnych tomach. Ale ten człowiek tak pisze, że z mety mu wybaczam każde z tych uchybień. W tym tomie najsłabszym ogniwem (wciąż) są zawiłe objaśnienia relacji między T’lan Imassami, Jaghutami, K’Chain Che Malle i poszczególnymi Tiste, a najlepszymi elementami – kapitalnie zarysowana sceneria, fantastyczne dialogi (zwłaszcza te zaprawione swoistym humorem), zaskakujący finał. A od pieśni Skrzypka dreszcz po plecach przechodzi…


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 934
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: