Jawa czy sen? Macocha w domu
Był sobie pasierb/pasierbica i była jego/jej macocha… Jakże częsty to motyw różnych podań ludowych czy baśni. Zazwyczaj możemy w nich usłyszeć (czy też przeczytać) o wrednej babie, która w końcu dostaje nauczkę i biednej półsierocie, która za trudy życia rodzinnego zostaje w końcu nagrodzona niebywałym szczęściem, a dodatkowo niezwykłym darem od losu. Niestety, to nie ta bajka.
Donia Lukrecja nie jest baśniowym wrednym babsztylem, a piękną, zadbaną
i troskliwą czterdziestoletnią kobietą, cieszącą się bardzo ze względów, jakie okazuje jej pasierb – wszak wszystkie przyjaciółki ostrzegały ją przed małżeństwem z don Rigobertem właśnie ze względu na dość dużego już syna. Okazało się jednak, że obawy przyjaciółek i samej donii Lukrecji były bezpodstawne – mały Alfons (och, jakże to imię pasuje do tego dzieciaka!) wprost ubóstwia swą nową mamę, kocha z nią rozmawiać, okazuje jej bezwzględne posłuszeństwo, dużo ciepła i miłości. Niestety, nie brak i innego rodzaju zainteresowania macochą: tego, które każe dziecku podglądać w łazience kąpiącą się kobietę czy też czyhać na jej pocałunki – wcale nie niewinne; błądzić małymi rączkami po pełnych piersiach i wypytywać o dość szczegółowe aspekty spraw, o których dzieci wiedzieć nie powinny…
Powieść okraszona jest interpretacjami dzieł malarstwa erotycznego – czasem bardzo zaskakującymi (dla mnie zawsze taki będzie kilkustronicowy opis – z nadto aż rozwiniętą fabułą – obrazu całkowicie abstrakcyjnego). Wszystko oczywiście odnosi się bezpośrednio do życia seksualnego don Rigoberta i jego drugiej małżonki, jednak ze strony na stronę coraz bardziej czuje się obecność małego Alfonsa (Fonsita).
Powieść jest perwersyjna, ale nie obawiajcie się, drodzy Państwo – to, czy wydarzenia w niej opisane powinny gorszyć, czy też nie, zależy od interpretacji. Któż bowiem wie na pewno, gdzie kończy się tu jawa, a zaczyna sen?
[Recenzja została wcześniej opublikowana na stronie Miasta Słów]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.