Dodany: 22.06.2016 13:38|Autor: A.Grimm

Jeszcze bardziej czerwona planeta


Związek Radziecki od początku miał rozmach, oczywiście dostosowany do internacjonalistycznych ideałów, czy też lepiej maskowanych – imperialistycznych. Jeszcze dym nie opadł i krew nie zastygła po rewolucji – gwoli ścisłości, długo jeszcze miało do tego nie dojść – burżuazyjnej Polski, przez co nie dało się podbić Zachodu, a już Sowieci zabrali się za kolonizowanie przestrzeni kosmicznej. Wprawdzie nie w rzeczywistości, na to musieli bowiem poczekać do lat 60. i ówczesnych „gwiezdnych wojen” między dwoma mocarstwami, ale literacko – jak najbardziej. W gronie funkcjonariuszy sowieckich zaangażowanych w radziecki PR wyróżniał się Aleksy Tołstoj. W latach 1922-1923 ten mniej znany z Tołstojów napisał powieść „Aelita”, w której jednego dzielnego gieroja i drugiego, nieco bardziej jajogłowego i sentymentalnego, wysłał na Marsa.

Powieści pewną popularność zapewnił wówczas film o tym samym tytule, zrealizowany raptem rok po jej napisaniu. O ile jednak w dziele nakręconym przez Jakowa Protazanowa przewagę uzyskał wielowątkowy temat miłosny rozgrywający się na Ziemi, o tyle w książce większość stron poświęcona jest podróży na inną planetę. Przeżywający utratę ukochanej inżynier Łoś pragnie za wszelką cenę zapomnieć o przeszłości. Bujna wyobraźnia, ale też naukowe zainteresowania podsuwają mu pomysł brawurowej ucieczki w kosmos, a więc tam, gdzie nic tej przeszłości nie będzie przypominać. Mężczyzna roztropnie postanawia najpierw znaleźć towarzysza podróży – za sprawą anonsu go znajduje. Gusiew to dziecię rewolucji. Bez kłopotów go sobie wyobrazimy. Śmiejące się, żywe oczy, okrągła twarz, pod nosem wąs, krótko mówiąc: słowiański poczciwiec. Wszystko doskonale skorelowane ze skłonnością do rzezania burżujów w imię wyższych ideałów. Gusiew bardzo się nudzi w związku ze swoją lubą, Maszą, ponieważ jest człowiekiem czynu, a w najbliższej okolicy nie ma już żadnego miejsca, w którym można by jeszcze uszczęśliwić ludność proletariacką rewoltą. ZSRR wszakże rewolucji już dokonał, dzielny mężczyzna entuzjastycznie więc reaguje na ogłoszenie Łosia. Zaprojektowaną przez tego ostatniego maszyną wyruszają na Marsa, gdzie jeden z nich angażuje się w relację z tajemniczą Marsjanką, tytułową Aelitą, córką złowieszczego władcy Tuskuba, natomiast drugi – żadnego zaskoczenia! – w działalność ruchu robotniczego mieszkańców Czerwonej Planety.

Taki rozwój akcji może dziwić miłośników science fiction, przywykłych do nieco bardziej futurystycznego, innego tła historii rozgrywających się czy to w przyszłości, czy to w innych miejscach przestrzeni kosmicznej. U Tołstoja, nie licząc pewnych rekwizytów, np. ekranów, przez które Marsjanie potrafią się ze sobą łączyć (taki Skype), wielkich pająków i nadreprezentacji pojazdów latających, jest to w istocie socjologiczno-polityczna wariacja na temat losów ziemskich, zresztą w powieści powiązanych z losami Czerwonej Planety. Innymi słowy, podobnie jak np. w końcowej części polskiego „Na srebrnym globie”, obca rzeczywistość jest tu tylko pretekstem do prezentacji poglądów autora na temat socjologii kultury bądź religii. W „Aelicie” dochodzi do wypełnienia z ducha spenglerowskiej wizji organicznego wzrastania i umierania społeczności rewolucyjnym obrazem usuwania tego, co zgniłe i zastępowania nowym. Tuskub i Marsjanie en masse, bo przecież i wśród nich znajdują się inaczej myślący, odzwierciedlają bogatych, ale dekadenckich Europejczyków niewierzących już w swoją przyszłość, zainteresowanych tylko wygodnym wieńczeniem nabrzmiałej od luksusu egzystencji. Krótko mówiąc, w ostatnim stadium kapitalizmu. Inaczej rzecz ma się z Gusiewem i Łosiem, szczególnie tym pierwszym. On nie jest pesymistą, tylko optymistą (jak przystało na człowieka sowieckiego), i wierzy, że na gruzach starego świata da się zbudować nową, lepszą przyszłość. Komunistyczną, rzecz jasna.

Tołstoj bez krępacji nadał ziemskim bohaterom przydomek „Synowie Nieba” (tak określają ich Marsjanie), podsuwając w kilku miejscach wyraźną sugestię, że mamy do czynienia ze świecką soteriologią. Gusiew przybywa na Marsa jako wybawiciel, człowiek, za sprawą którego nieszczęśni kosmici zrzucą krępujące ich więzy, staną się równi sobie – na przekór niecnemu Tuskubowi, który przekonywał, że „dążenie do równości i sprawiedliwości niszczy osiągnięcia cywilizacji” [1]. To przeświadczenie o możliwości samozbawienia człowieka i utworzenia raju tu i teraz, w porządku doczesnym (bez znaczenia dla tej myśli jest usytuowanie akcji na Marsie), jest specyficzne dla ideologii XX w., szukających tego rozwiązania czy to w rasie, czy to w klasie, czy też w dobrobycie. W powieści Tołstoja to komunizm jest nową Dobrą Nowiną, a radziecki człowiek – zbawicielem.

Spostrzegawczy czytelnicy, ale pozostali także zapytają, gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla tytułowej bohaterki i kim ona właściwie jest. Rzeczywiście, z jednej strony błędem byłoby wiązanie całego utworu z celami propagandowymi – czas najnędzniejszych socrealistycznych, politycznych broszur i ramot w niby literackim sztafażu miał dopiero nadejść. Z drugiej – za sprawą eterycznej Marsjanki, która rozkochała w sobie Łosia, do głosu dochodzi wątek nie tak znowu odległy tematom literatury zaangażowanej. Otóż znajdziemy w nim konfrontację marzycielstwa z konkretnością, potrzebnej światu prozy życia z niepotrzebną poezją, bierności i żywiołowej, twórczej aktywności. Jak wiadomo, w język i metodę rewolucji wpisany jest czyn, siłą rzeczy relacja Łosia z Aelitą zostaje przez to naznaczona pewną niejednoznacznością. Narrator nie krytykuje tego międzygatunkowego romansu wprost, nawet nie każe i nie pozwala nam wątpić w uczucie pomiędzy obojgiem, a jednak można odnieść wrażenie, że na tle rewolucyjnego zapału Gusiewa, który chce polepszyć byt wielu, miłość Ziemianina i Marsjanki zostaje obciążona, jakże wstydliwym w oczach każdego dumnego rewolucjonisty, grzechem egoizmu i interesowności, a poniekąd też – bierności. Łoś zresztą sam podsuwa nam ten trop, od początku przypisując sobie, wyraźnie z obywatelskiego obowiązku, tchórzostwo i skłonność do dezercji, najpierw na Ziemi, potem w obliczu wydarzeń na Czerwonej Planecie.

Ta Czerwona Planeta nie powinna oczywiście zwieść tych, którzy wezmą książkę Tołstoja z nadzieją lektury pionierskiego science fiction. To tylko kostium, któremu autor nie poświęcił wiele uwagi, zarówno Marsjanie, jak i panujące między nimi stosunki, ich przeszłość, mają tłumaczyć to, również pod względem ideologicznym, co działo się i dzieje na Ziemi, głównie wymiarze społeczno-politycznym. Naturalnie, w metaforyczności czy alegoryczności tak fantastyki, jak i każdego innego gatunku, nie ma nic złego. Jednak obecna w „Aelicie” paralela nie ma za grosz subtelności. Jej prostacki charakter – bo nie prostotę – wymusza tyleż nieduża objętość powieści, niepozwalająca na pogłębienie tła, ileż ideologiczna nakładka, implementująca beztrosko komunizm społeczności marsjańskiej wraz z robotniczymi radami, równością, sprawiedliwością i sowiecką nowomową. Taka to i międzyplanetarna egzotyka. Koniec końców, z dwojga złego, lepsza już ta sentymentalna miłość hamletycznego Łosia i błękitnolicej Aelity.

[1] A. Tołstoj, „Aelita”, tłum. Alicja Stern, wydawnictwo Iskry, Warszawa 1956, s. 157.

[Tekst został opublikowany również na stronie lubimyczytac.pl i blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 882
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: