Dodany: 17.06.2016 23:06|Autor: zsiaduemleko{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!

Książka: Pielgrzym
Hayes Terry

2 osoby polecają ten tekst.

O tym, czego się nie poleruje


Ach, jak się chce czasami coś męskiego zrobić! Poczuć się samcem z prawdziwego zdarzenia i umorusać się olejem silnikowym, porąbać drwa na opał, pooglądać się za kobiecymi pośladkami, obejrzeć porno, uderzyć żonę, poczytać komiksy ze Sknerusem McKwaczem i jakiś kryminał noir albo chociaż thriller sensacyjny. Koniecznie z silnym (psychicznie i fizycznie) bohaterem męskim, aby w trakcie lektury można było się z nim utożsamiać, kiwać głową w geście aprobującym jego czyny i przy każdej podejmowanej przez niego decyzji (takiej na skraju życia lub śmierci) mówić sobie: niewątpliwie zrobiłbym tak samo. Rozbroiłbym tego bandziora i uwolnił zakładników, żaden problem. Wbiegłbym do płonącego budynku, by ratować te kocięta. Odebrałbym połączenie z zastrzeżonego numeru, choć to prawie pewne, że natychmiast pożałowałbym swojej lekkomyślności. Bycie stanowczym i odważnym mężczyzną nie jest przecież aż tak trudne. A potem zostałbym bohaterem jakiejś powieści, w której ratuję świat od katastrofy i stanąłbym w jednym szeregu z takimi tuzami, jak James Bond, Jason Bourne, Sławomir Borewicz i kapitan Żbik. Byłbym właśnie kimś w stylu tytułowego Pielgrzyma z powieści Terry'ego Hayesa – agentem tak bardzo supertajnym, że nawet gdy teraz o nim piszę, to niespokojnie oglądam się przez ramię, czy aby nikt mnie zaraz nie sprzątnie za odkrycie jego sekretu. Niby fikcja literacka, ale kto ich tam wie, tych niesamowitych szpiegów...

Pielgrzym, Scott Murdoch, Richard Gibson, Peter Campbell, Brodie Wilson, pan Jacobs, Jeździec Niebieskiej. To ostatnie wyjątkowo głupie, ale co tam. Chodzi oczywiście o głównego bohatera "Pielgrzyma", który nazwiska i pseudonimy zmienia częściej niż kobieta buty. Może sobie na to pozwolić, bo jest agentem śmiertelnie poważnej i MEGA tajnej organizacji zajmującej się usuwaniem po cichu zagrożeń dla interesów USA. Tak sekretnej, że nawet bez własnej nazwy. Pielgrzym oprócz szerokiej palety fikcyjnych tożsamości ma jeszcze do dyspozycji swoją ponadprzeciętną inteligencję i intuicję, swobodny dostęp do wszelakich narzędzi mordu (i ludzi wyszkolonych w ich obsłudze) oraz pieniędzy, a także paszportów, by móc bezstresowo się bujać po całym świecie. Korzysta z tych możliwości często i gęsto: zwiedza zabytki europejskich państw, przy okazji kogoś zastrzeli w ciemnym zaułku (najczęściej jakiegoś podwójnego albo potrójnego rosyjskiego agenta), zgarnie niezbędne (i rzecz jasna tajne) dane, a dwie godziny później jest już w drodze powrotnej do domu. Rutyna, nuda. Nic więc dziwnego, iż któregoś razu dopada go kaprys, żeby odejść na emeryturę. Łatwo się domyślić, że z tym tak łatwo już mu nie pójdzie, bo przecież zawsze jest jakiś nikczemnik i terrorysta do zabicia.

"– Zostałem chwilę z prezydentem specjalnie po to, żeby się dowiedzieć, co o tobie sądzi.
– Domyśliłem się.
– Był pod wrażeniem. Stwierdził, że w życiu nie spotkał tak zimnego skurwysyna"[1].

W tym miejscu na estradę zdarzeń wkracza pewien Saudyjczyk, który nie chcąc czuć się gorszym, również przybiera pseudonim sceniczny. Saracen, bo tak go zwą, jest terrorystą XXI wieku – nowoczesnym, wykształconym, metodycznym, śmiertelnie groźnym, gdyż nieuchwytnym. Nie ma on nic wspólnego z tymi oszołomami wysadzającymi się w imię pewnego Allaha. Saracen to cień, o którym nic nie wiadomo. Słowem: równy przeciwnik dla Pielgrzyma. Nie ma powodów, bym zagłębiał się w naturę ich rywalizacji bardziej, ale muszę powiedzieć, że pośredni pojedynek "Pielgrzym kontra Saracen" jest solidnym jądrem powieści (narrację autor zgrabnie podzielił między działania obu bohaterów) i choć po jego orbicie krążą też atomy innych wątków, są one raczej tłem i dosyć koślawo próbują łączyć się to z Saracenem, to znowu z Pielgrzymem. Co więcej: początek jest... cóż, w jakimś sensie rozczarowujący, choć jego odbiór zależy przede wszystkim od oczekiwań czytelnika. Tempo przypomina wóz z węglem, dzieje się w gruncie rzeczy niewiele, bo trwa żmudne wyjaśnianie i objaśnianie okoliczności, w jakich rozgrywają się wydarzenia, chronologia kluczy kulejąc, różni ludzie się spotykają, rozmawiają, a w czytającym rośnie głód akcji. I wtedy Pielgrzym rusza z misją do Turcji, by – jak głosi tamtejsze przysłowie – kopać studnię igłą. Bez obaw, to tylko taka metafora.

Zasadniczo dopiero w tym miejscu powieść nabiera żywszych barw jako thriller sensacyjny i oczekiwania czytelnika znajdują satysfakcjonujące ujście. Intryga zaognia się coraz bardziej, czas zaczyna gonić, temperatura rośnie, a gadanie zostaje w dużej mierze zastąpione działaniem. Terry Hayes spłodził wcześniej kilka hollywoodzkich scenariuszy i nikogo nie powinno zdziwić, że "Pielgrzym" niewątpliwie powstawał z myślą o przyszłej ekranizacji. Widać to szczególnie w paru typowo filmowych sekwencjach i patentach nastawionych przede wszystkim na widowiskowość i napięcie. Nie mam tego za złe autorowi, bo takich właśnie zagrywek chciałem. Spragnieni intensywnych wrażeń czytelnicy otrzymają więc swoistą mieszankę przygód MacGyvera i CSI: Kryminalnych Zagadek Bodrum (bo w tym mieście toczy się akcja) ze szczyptą zabiegów z rodzaju Zabili Go I Uciekł. Turecka przygoda Pielgrzyma może się pochwalić zadowalającą ilością atrakcji, większych i mniejszych, włącznie z lokalem o wdzięcznej nazwie "Czopek", bo tak bardzo jest do dupy. Poznamy też Turka Pamuka, choć nie noblistę Orhana, lecz Ahmuta, buraka, który gra na basie covery do kotleta i nalewa paliwo na tureckiej stacji BP. Nie sposób się nudzić i chwała za to autorowi.

"– [...] i dlatego podejrzewamy, że jest zamieszana w działalność terrorystyczną.
– A jest?
– Uważam, że nie, ale z wiadomości dowie się też, że wkrótce zostanie przerzucona do Bright Light.
[...]
– A co się dzieje w Bright Light?
– Tam się torturuje ludzi, Ben.
– Nasz kraj traktuje tak kobiety?
– Nasz kraj traktuje tak wszystkich"[2].

Jak to się zapobiegawczo pisze na portalach randkowych: "Pielgrzym" zyskuje przy bliższym poznaniu. Początkowa senność i gadające głowy po jakimś czasie ustępują miejsca żywszemu działaniu w polu, a teoria przechodzi w praktykę. Są trupy, wybuchy, szantaże, włamy, detektywistyczne zagadki i zagrożenie na skalę światową. Wspomniany wóz z węglem nabiera takiego tempa, że pod koniec nie sposób już go zatrzymać i dobrze, bo nikt nie zamierza. Nie jestem w tej chwili pewien, ale zdaje mi się, że w treści było kilka typowych głupotek i niesamowite zbiegi okoliczności też się zdarzały, jednak takie prawa gatunku i łaskawie w ogniu walki przymknąłem na to oko. Książka Hayesa bez wątpienia zasługuje na nieśmiałe polecenie – to przystępna powieść sensacyjna z wyraźnymi ciągotami i aspiracjami hollywoodzkimi. Autor być może nie nadaje się do prowadzenia dysput filozoficznych, ale akcję rozbujać potrafi. Finalnie jest dobrze, choć muszę zaznaczyć, że Trzy sekundy (Hellström Börge, Roslund Anders), które czytałem jakiś czas temu, są o klasę lepsze. Więc jeśli mogę coś zasugerować, to proponuję najpierw sięgnąć po niedocenione dzieło szwedzkiego duetu. Albo i nie. Odmowy nie potraktuję osobiście.


---
[1] Terry Hayes, "Pielgrzym", przeł. Maciej Szymański, wyd. Rebis, 2014, str. 333.
[2] Tamże, str. 632.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2767
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: