Dodany: 11.06.2016 15:01|Autor: hburdon

Czytatnik: Cytatnik

1 osoba poleca ten tekst.

Makryna prawdziwa i fałszywa


Gdyby ta historia nie była prawdziwa, nikt by w nią chyba nie uwierzył. Jest pierwsza połowa XIX wieku. Niewykształcona, biedna żydówka z okolic Wilna przyjeżdża do Paryża i przekonuje całą elitę Wielkiej Emigracji, że jest przełożoną klasztoru bazylianek w Mińsku, zbiegłą z rosyjskiej niewoli po siedmiu latach tortur za odmowę przejścia na prawosławie. Historia jej rzekomego męczeństwa trafia do gazet, o Makrynie Mieczysławskiej piszą Mickiewicz, Słowacki, Krasiński i Norwid, w Rzymie przyjmowana jest przez papieża. Rosyjskich dementi nikt nie bierze na poważnie. Dopiero po jej śmierci okazuje się, do jakiego stopnia jej męczeństwo było fikcją.

Dehnel przeplata opowieści snute przez Mieczysławską ze spowiedzią Iriny Wińczowej, z której poznajemy jej prawdziwe losy. Nie wiem, do jakiego stopnia jego literacka wizja odpowiada rzeczywistości; wydaje się, że przestudiował temat tak dokładnie, jak było to możliwe, lecz nie sposób chyba ustalić, jak wyglądało jej dzieciństwo i młodość. Dehnelowa Wińczowa przechodzi gehennę z rąk męża-alkoholika, a kiedy ten zapija się wreszcie na śmierć, wdowa zostaje bez środków do życia. Jej męczeństwo nie jest może religijnej natury, ale blizny są prawdziwe. Wińczowa nie ma może wykształcenia, ale nie sposób odmówić jej fantazji, daru opowiadania i determinacji. Trudno ją lubić, ale trudno też nie żywić do niej szacunku.

Być może zbyt duża część książki poświęcona jest torturom. Mieczysławska lubuje się w opowiadaniu o nich w najdrobniejszych szczegółach. Jej oficjalna spowiedź składa się niemal wyłącznie z opisów kaźni. Czy Wińczowa daje po prostu słuchaczom to, czego pragną, sprzedaje towar, cieszący się największym popytem? Czy tak zapamiętuje się w swoich opowieściach, że nie potrafi przestać? Czy opisuje to, co zna z własnego doświadczenia? Czy czerpie perwersyjną przyjemność z tych okropieństw? Czy fantazje służą jej za terapię po autentycznie traumatycznych przeżyciach? A może to autor nie do końca ma pomysł na tę część książki?

Niesłychanie ciekawy jest jednak mechanizm powstawania mitu. Dehnel analizuje na przykład – ustami Wińczowej – narodziny cudu: „Nic mi tak w życiu nie wychodziło jak cuda. Bo też nic nad cuda prostszego, nic się tak do rąk, do ust nie garnie jak cuda, przywlekają się na chromych kulasach z drugiego końca miasta, ze wsi na tragach niesione, zawodzące, przewracające oczami. Wystarczy ten pierwszy: że wydrze się jaka, w czarnych koronkach, w welonach, kuśtykająca, na wpół ślepa, na wpół głucha, z przetoką, ze zgniłą gorączką, z karbunkułem: Cud! Cud! Nie widziałam, a widzę, nie słyszałam, a słyszę, gorączkowałam, a wystygłam, przetoka zasklepiona, karbunkuł skląsł, rana się zagoiła! Dwieście ich takich w kościele siedzi, dwieście w ławkach sznirpi nosem, pokasłuje, dwieście się o własne nogi potyka, dwieście dzień i noc burbuluje swoim córkom, siostrzenicom, służącym, to na ucho narzeka, to na ząb, to na oko – aż nagle ta jedna wrzeszczy i wszystkie już, wciąż sznirpiąc, pokasłując, potykając się, będą krzyczały o cudzie. Skoro jest pierwszy, będą i kolejne, cuda bowiem, jak nieszczęścia, chodzą parami, ba, stadami. Jednego dnia ta lepiej zobaczyła, drugiego inna mniej chroma albo chroma tak samo, ale chce wierzyć, że przestała. Jutro będzie jak wczoraj, pojutrze jeszcze gorzej, ale będzie miała w pamięci cud i ten cud będzie ją niósł do kolejnych, którym będzie opowiadała niestrudzenie, a one opowiedzą to innym jeszcze, a tamte – dalszym. Tak, że po tygodniu na Peskeryi jedna przekupka ryb będzie drugiej szeptała, że dziesięciu beznogim żebraczkom nogi cudownie odrosły. O tych, które modliły się żarliwie, ale cudu żadnego nie uzyskały, ani dla oka, ani dla ucha, ani dla wątroby, ani dla rumatyzmów, nikt nie opowie, nie plotkuje się o brakach cudów, o braku cudu żaden żurnalista nie napisze, żadna przekupka się nie zająknie. Ze wszystkich łkających, błagających o modlitwę, całujących rąbek szaty zostają tylko ci, którym się poprawiło – ci, którym się pogorszyło, znikają pod bandażami, w fotelach na kółkach, w ciemnych pokoikach, do których grube zasłony nie dopuszczają światła.”*

I tak znajduje Dehnel w tej historii sprzed niemal dwustu lat elementy ponadczasowe; wskazuje mechanizmy, które nadal działają bez większych zmian. To chyba nienajgorszy powód, żeby „Matkę Makrynę” polecić.


* Matka Makryna (Dehnel Jacek), wyd. W.A.B. 2014, s. 302-303.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 459
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: