Przedstawiam
KONKURS nr 97 pt.
ACH, ten DYMEK z PAPIEROSA, CYGARA, FAJKI,
czyli WSTRĘTNY NAŁÓG PALENIA w LITERATURZE przygotowany przez
Annę 46:
„- Moje drogie dzieci. Zanim przejdziemy do właściwej lekcji, zrobię doświadczenie. Oto dwie menzurki z żywymi organizmami* w środku. Do pierwszej wprowadzam kilka kropel czystego alkoholu, do drugiej – nikotyny. - Pani wprowadza, żywe organizmy przestają być żywe.
Popatrzcie uważnie i wyciągnijcie wnioski... no, kto się zgłasza? Jasio? Wspaniale! Powiedz nam Jasiu wobec tego, co wynika z doświadczenia.
Jasio wstaje i z dumną miną ogłasza:
Kto pije i poli ten ni ma roboli.”
-----------------------
*bardzo przepraszam wielbicieli żywych organizmów – nie ja robiłam doświadczenie!
Witam wszystkich bardzo serdecznie i zapraszam do konkursu! Omatko, odważyłam się i zrobiłam… znaczy, robię konkurs!
Cóż... właściwie powinnam poprzestać na powitaniu w myśl zasady: „cokolwiek powiesz, będzie użyte przeciwko tobie”. Już i tak mi się zerwało, niejako rodzinnie, na temat tematu konkursu, że beznadziejny, niepedagogiczny i w ogóle śmiertelnie szkodliwy i niebezpieczny.
Ale cóż poradzę na to, że tak wielu literackich bohaterów oddaje się zgubnemu nałogowi? Nic nie poradzę i robię konkurs, a co mi tam! Przynajmniej tu palenie nikogo nie zabije...
To tak: będzie fajka, która podobno mniej szkodzi. Pewnie na płucka tak, ale na ogólne samopoczucie pewnie nie, bo byłam świadkiem „fajkowania”: po kolejnej, którejś tam zużytej zapałce fajka nie chciała „chwycić cugu” i gasła. Niedoszły fajczasz rzucił niewdzięczną mniej szkodliwą w kąt a grubym słowem nie rzucił tylko z uwagi na dziecinki i damy kręcące się pobliżu i żądne sensacji... a tytoń fajkowy pachnie pięknie, śliwkami w czekoladzie… Cygaro też będzie. Na temat cygar wiem mało; jak się pracuje w fabryce cygar w takiej Sewilli na przykład, to trzeba być piękną jak grzech, wystrychiwać na dudka mężczyzn, i w przerwie między zwijaniem cygar na gołym udzie, śpiewać:
„Bo miłość jak cygańskie dziecię:
Ani jej ufaj, ani wierz,
Gdy gardzisz, kocham cię nad życie,
Lecz gdy pokocham, to się strzeż!”
Pożądana jest też umiejętność robienia nożem, ale niekonieczna…
Raz byłam przy palaczu cygara – śmierdziało, jak stara kiszona kapusta... fuj!
To teraz
REGULAMIN:
Jest 30 fragmentów; za autora i tytuł po 1 punkcie, czyli w sumie do zdobycia 60 punktów… 60? Tak 2 razy 30 to 60…
Ilość zaciągnięć... tego... przepraszam, strzałów, nieograniczona.
Podpowiedzi i mataczenia wszelakie na konkursowym forum bardzo pożądane i mile widziane, bo to najlepsza część zabawy. Oczywiście proszę o unikanie czołgów, żeby nie psuć innym zabawy i radości szukania i odgadywania.
Można i trzeba sobie mówić: „czytałaś/eś - nie czytałaś/eś”, albowiem w oparach dymu mogę czegoś nie dojrzeć jak należy i w wew błąd Was wprowadzić.
W tematach mailowych proszę tak: „KONKURS - nick”
Podpowiadam, ale tylko na kategoryczne żądanie wyrażone w mailach.
Maile kierujemy na adres
[...]
do 26 lutego do północy (piątek).
I wielka prośba.
Jako, że to mój debiut konkursowy i mam potworną tremę, i nie wiem jak mi to wyjdzie – bardzo uprzejmie proszę: bez „kontrpalarni”.
Masz płucka zdrowe? Serducho w porządku?
Obcy twojemu ciałku nowotworek?
Chciałbyś inaczej? Czujesz się zbyt zdrowo?
Pal! Do wyboru będzie chorób worek!
…z filtrem, bez filtra, mocne, mentolowe…
znowu tak głupio wydany pieniążek.
(pieniążek… chi chi… raczej garść ich cała!)
Biblionetkowicz pali.... się do książek!
Konkurs dedykuję tym wszystkim, którzy przebywali, przebywają, bądź przebywać będę w moim towarzystwie. Oni wiedzą za co... :-)))
WAŻNE!!!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
PAPIEROS - wyrób tytoniowy składający się z rurki z cienkiej bibułki (gilzy) o średnicy do 1 cm i długości do 12 cm (zwykle 85 mm), wewnątrz której znajduje się mieszanka tytoniowa zawierająca spreparowane liście różnych odmian tytoniu. Podczas palenia papierosa zawarta w dymie papierosowym nikotyna dostaje się do krwi i wywiera swoje działanie na organizm palacza. Oprócz nikotyny dym tytoniowy zawiera tysiące innych szkodliwych, rakotwórczych substancji chemicznych....
1.
W łagiernym baraku niedaleko Archangielska, w okręgu noszącym nazwę „Sorok łagieria”, więzień Roman Stasik wydarł mały prostokątny kawałek z Prawdy i nasypał na niego wałeczek tytoniu. Zwinął skrawek w skręta, włożył go do ust i zapalił. Naddarta, leżąca na stole gazeta przykuła nagle jego uwagę.
„… Z chwilą przywrócenia stosunków dyplomatycznych Rząd Sowiecki udziela amnestii… wszystkim obywatelom polskim, którzy są obecnie pozbawieni swobody na terytorium CCCP…”.
Dalszego tekstu brakowało. Stasik pospiesznie zgasił skręta, rozwinął go, wysypał tytoń, przyłożył brakujący kawałek do reszty i zachłannie czytał dalej:
„… Rząd polski oświadcza, że Polska nie jest związana z jakimkolwiek trzecim państwem żadnym układem, zwróconym przeciwko CCCP. Oba rządy zobowiązują się wzajemnie do udzielania sobie wszelkiego rodzaju pomocy i poparcia w wojnie przeciw hitlerowskim Niemcom”.
Stasik wydarł inny kawałek gazety, ponownie skręcił papierosa i zapalił. Zaciągnął się duszącym dymem. Jego bystry umysł warszawskiego taksówkarza szybko oswajał się z nową sytuacją.
2.
Wszystkie były również elegancko i z komfortem umeblowane, wszędzie znać było rękę człowieka znawcy i kochającego bardzo przyszłą swoją żonę.
Wrócili do saloniku. Iks usiadł i patrzył z uczuciem podziwu na niego.
- Znać, że pan kochasz głęboko - szepnął.
- Kocham, kocham bardzo! Żebyś pan wiedział, jak wciąż myślę o niej.
- A ona?
- Cicho!... nie mówmy o tym - przerwał prędko, zmieszany jego zapytaniem.
Zaczął strzepywać z krzesła jakiś pył nie istniejący, aby pokryć wzruszenie.
Iks zamilkł, palił papierosa i czuł, że go obejmuje senność; usadowił się wygodniej w fotelu, palił, przymykał oczy lub patrzył przez okno w sine niebo, na którym w dali rysowały się czarne sylwetki kominów fabrycznych.
Cisza ich ogarnęła senna.
M. wycierał ręce, obciągał surdut, gładził całą dłonią swoje potężne, czysto wygolone szczęki i zapatrzył się w dywan, w te blade kwiatki margeritek, jakie zajmowały środkowe pole.
Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz, ptaszku mój!
Drgał przyduszonymi dźwiękami śpiew K. i cichy głos fortepianu przeciskał się do saloniku, i niby słodką rosą dźwięków opadał na ich głowy.
Iks walczył ze snem, pociągał papierosa, ale ręka mu ciężyła i opadała na poręcz fotelu.
M. się rozmarzał przyszłym szczęściem, żył tą nadzieją ożenienia się.
Jego miękka, prawie kobieca dusza rozpływała się w tysiącznych drobiazgach, którymi napełnił mieszkanie, i z góry cieszył się wrażeniem, jakie to musi zrobić na żonie.
Chciał mówić, ale spostrzegł, że Iks śpi w najlepsze, zrobiło mu się trochę przykro, więc nie budząc go przysłonił okno storą, wyjął mu z ręki palącego się papierosa i wyszedł na palcach.
3.
Dłoń zsunęła się ze stosu kartek papieru i przesunęła się do pojedynczego marlboro, zostawionego dlań na parapecie. Obok leżała porcelanowa popielniczka z narysowanym na dnie statkiem wycieczkowym i napisem: „Pamiątka z Hannibal, Missouri – ojczyzny amerykańskich pisarzy”.
W popielniczce znajdowało się pudełko zapałek, ale w środku spoczywała tylko jedna sztuka. To wszystko, na co mu pozwoliła. Jedna – jak uznał – powinna mu wystarczyć.
4.
Ze zwornika zjechał na cienkiej linie koszyk. Zajrzałam do środka i znalazłam w nim pół bochenka czarnego chleba, nawet dość świeżego, gliniany dzbanek z wodą, paczkę papierosów i zapałki. Na chwilę zamknęłam oczy i serce mi zabiło, bo przez cały czas ze straszliwym wysiłkiem odsuwałam od siebie myśl o papierosach. Wiedziałam, że to mi dokopie najbardziej, i od pierwszego momentu zmobilizowałam całą siłę woli, żeby się jakoś bezboleśnie odzwyczaić od palenia. Ciekawe, skąd im się wzięła ta uprzejmość…
- No co tam?! – ryknęło mi nad głową. – Wyjmuj to, bo zabieram koszyk!
- Dobrze, dobrze – mruknęłam pod nosem.
Dzbanek postawiłam na ziemi, a chleb i papierosy trzymałam w rękach, nie mając ich gdzie położyć. Koszyk pojechał z powrotem w górę. (…)
Do rozstrzygnięcia przybył mi nowy problem i zanosiło się na to, że pracy umysłowej starczy mi do późnej starości. Dlaczego mi dali papierosy?
Paląc, obserwowałam w świetle kaganka, co się dzieje z dymem. Szedł do góry, kłębił się pod sklepieniem i uchodził dziurą w zworniku. (…) Gdyby tak zatkali tę dziurę, gdybym w przypływie rozpaczy paliła jednego za drugim… No tak, sama bym dała papierosy więźniowi, którego chciałabym szybko wykończyć.
5.
Iks kierował się na dym.
- Cześć – powiedziała i to było tyle. - Możesz mnie zabrać z tego wszystkiego?
- Skinęła dłonią bez papierosa. Personel znacząco otoczył ją mosiężnymi popielniczkami pełnymi białego piasku.
Iks przestawił dwie z nich i wyprowadził ją. (…)
A. B. zapaliła nowego papierosa. Iks wskazał jej tabliczkę mówiącą: „Jeśli palisz, dziękujemy za bycie bitym po głowie”.
- To tylko na pokaz – stwierdziła, wypuszczając smużkę błękitnego dymu. - Wszyscy magowie palą jak kominy.
- Ale nie tutaj, jak zauważyłem. Może z powodu wszystkich tych łatwo palnych książek? Chyba byłoby lepiej...
Poczuł nagły podmuch i zapach tropikalnej dżungli, gdy coś ciężkiego przemknęło mu nad głową i zniknęło w mroku pod sklepieniem, wlokąc za sobą smugę błękitnego dymu.
- Hej, ktoś mi wyrwał... - zaczęła A. B. , ale Iks odepchnął ją na bok, gdy stwór znów nad nimi przeleciał, a banan strącił Iksowi kapelusz.
- Tutaj są chyba bardziej stanowczy – powiedział, podnosząc cylinder.
6.
Siedemnastoletnią Iksę nakłoniła do zakosztowania pierwszego papierosa jakaś dorosła pannica. Iksie początkowo zrobiło się niedobrze – potem jednak paliła już jednego po drugim. Była to zapewne samoobrona przed nadmiarem krzepy i zdrowia. Ale nikt sobie dzisiaj nie zdaje sprawy, czym był wówczas papieros w ustach młodej panny! Ów zwitek tytoniu w bibułce stał się symbolem emancypacji, a nawet złego prowadzenia. Przecież tak zwane tinglówki zawsze malowało się z papierosem w ustach. Nuty z operetki „Rozwódka” też przedstawiały piękność ćmiącą „cygaretkę”.
- Ona pali papierosy… - mówiły matki do synów, krzywiąc się przy tym, co oznaczało, że one by nigdy na mariaż z t a k ą nie pozwoliły.
- Jeśli będziesz paliła, to żaden przyzwoity młody człowiek nie będzie chciał się z tobą ożenić – ostrzegała Igreka swoją córkę Iksę. (…) Iksa oczywiście przyrzekała solennie, że nigdy więcej nie weźmie papierosa do ust, ale gdy tylko uroczysta postać Igreki znikała z pola widzenia, wyciągała z kieszeni wonnego „damesa” lub upajającego „egipskiego” i zaciągała się dymem po pępek.
7.
- Ma pan, jak widzę, ochotę zapalić? – nieznajomy zwrócił się do Iksa. – Jakie pan pali?
- A co, ma pan do wyboru? – ponuro zapytał poeta, któremu skończyły się papierosy.
- Jakie pan pali? – powtórzył nieznajomy.
- „Naszą markę” – z nienawiścią odpowiedział Iks.
Nieznajomy niezwłocznie wyciągnął z kieszeni papierośnicę i podał ją Iksowi:
- „Nasza marka”… (…)
Poeta i właściciel papierośnicy zapalili, a niepalący Igrek podziękował.
8.
Kasieńka rzuciła mu kolejne wymowne spojrzenie i zapaliła kolejnego papierosa.
- Oprócz tego nasi kontrahenci chcą trzymać rękę na pulsie – ciągnął Magik. - Przysłali swoich przedstawicieli. Oczywiście nadal zatrzymujemy procent od zysku ze sprzedaży księgi. Bardzo duży procent.
Kasieńka nadal patrzyła. (…)
Mały wyszedł i po chwili wrócił prowadząc trzy osoby. Trudno było nazwać ich ludźmi. Wszyscy byli chudzi, przygarbieni, kompletnie pozbawieni włosów, mieli spiczaste uszy, ziemistą cerę, chude, długie palce zakończone ostrymi paznokciami, czerwono błyszczące ślepia i ostre kły, wystające z bladych warg.
Magik pochylił się w stronę Kasieńki.
- Wysyłam z nimi ciebie, bo każdego innego by mi zagryzły. A od ciebie tak jedzie nikotyną, że nawet głodujący wampir cię nie ruszy.
Rzeczywiście, wszedłszy do pokoju, wampiry zaczęły nerwowo pociągać małymi noskami, prychać i krzywić się. Stanęły w kącie pomieszczenia, jak najdalej od Kasieńki.
9.
Palenie papierosów przez uczniów było, rzecz jasna, tępione i z całą surowością karane. Palacze nie mieli lekkiego życia. Poddawani rewizjom kieszeni, upokarzającym badaniom oddechu, zapachu ubrania i nikotynowemu nalotu na palcach, musieli stosować różne, skomplikowane zabiegi, aby ukryć swój nałóg. Żyli w wiecznym zalęknieniu, nie znając dnia ni godziny. Palili zasadniczo na każdej pauzie, lecz tylko na długiej – w miarę spokojnie i z jaką taką przyjemnością. Albowiem o tej porze nauczyciele spożywali na ogół drugie śniadanie i nie patrolowali klozetów. A jednak od czasu do czasu również na długiej pauzie zdarzały się kontrole. Czujność palaczy była wtedy uśpiona i łapano z reguły na gorącym uczynku. To zaś pociągało za sobą najgorsze konsekwencje: konfiskatę tytoniu i tróję ze sprawowania, która już tylko o krok dzieliła od wyrzucenia ze szkoły.
Nauczyciele tropili palaczy grupowo lub w pojedynkę. Bez porównania groźniejsi byli samotni myśliwi. Szedł taki korytarzem jak gdyby nigdy nic, zajęty z pozoru myślami albo przyjazną pogwarką z jakimś swym podopiecznym, aż tu nagle, koło klozetu, jak się nie rzuci do drzwi, jak nie wpadnie do środka i nie zacznie wyłapywać jednego po drugim. Nie było wtedy mowy o żadnym ratunku. Chyba że się ktoś zamknął w kabinie.
Otóż owego pamiętnego dnia palaczom groziła taka właśnie wpadka. Któż jednak był samotnym myśliwym, który się na nich zasadził? Kto wkroczył do klozetu jak legendarny Komandor? Najmniej spodziewana osoba. Drobniutka, niepozorna nauczycielka rysunku, płoniąca się ze wstydu przy byle jakiej okazji. Prawdopodobnie dokonywała tej inspekcji nie z własnej inicjatywy, lecz na czyjeś zlecenie.
W klozecie kłębiło się od dymu jak w kotłowni i trwała właśnie ożywiona dyskusja, czy lepiej jest zaciągać się przez nos, czy zwyczajnie – ustami. Wtem wrzasnął ktoś od drzwi: „Uwaga! Nalot! Idzie!”
Palacze rzucili się do kabin, by topić niedopałki, lecz tak się akurat złożyło, że wszystkie były zajęte, i narzędzia przestępstwa pozostały im w rękach. Ktoś rozpaczliwie próbował otworzyć jeszcze okno, lecz było już za późno.
10.
- Zapal – powiedział. – To ci się spodoba.
Dumny i blady, zapaliłem, ale po pierwszym zaciągnięciu się łzy napłynęły mi do oczu, zacząłem kasłać, a cały dym wszedł mi do nosa – przedstawiałem istny obraz nędzy i rozpaczy. Profesor śmiał się serdecznie. Później podarował mi paczkę papierosów:
- Już wkrótce nauczysz się palić – po czym udzielił mi kilku dobrych rad.
Chełpiłem się przed przyjaciółmi zaszczytem, jaki mnie spotkał, dumny, że wolno mi publicznie palić, ale papierosów coraz bardziej nie znosiłem i po tygodniu rzuciłem palenie – i to raz na zawsze. Miałem trzydzieści lat, kiedy nauczyłem się palić cygara – i palę je po dziś dzień z niesłabnącą przyjemnością.
11.
Z rozbawieniem spoglądała na coraz bardziej zdenerwowanego mężczyznę, który próbował wyciągnąć papierosa z leżącej na biurku paczki. Kiedy zorientował się, że kobieta na niego patrzy, odłożył paczkę i poruszył ustami, jakby chciał przeprosić.
- Ależ proszę się nie krępować. Ja także chętnie zapalę. Zechce mi pan podać ogień? – Zaciągając się dymem, poczuła triumf. Tak bardzo lubiła to uczucie, że do niedawna była wprost od niego uzależniona. Pracowała często przez parę tygodni po kilkanaście godzin dziennie, zbierając wszystkie dostępne informacje tylko po to, żeby podczas decydującej rozmowy zyskać przewagę i czerpać przyjemność z psychicznego pognębienia przeciwnika. Mniej ważne były nawet zyski z zawartych transakcji. Mimo, iż nadal lubiła to uczucie, postanowiła pomóc trochę siedzącemu naprzeciw niej mężczyźnie w odzyskaniu równowagi. Przyszła tu przecież prywatnie i celem tym razem było możliwe szybkie i dyskretne załatwienie sprawy.
- Niechże się pan uspokoi. Chciał pan wiedzieć, co zamierzam zrobić na mojej ziemi, więc odpowiedziałam. To żadna tajemnica – (…). Sądzę jednak, że to moja prywatna sprawa i dla naszej współpracy nie ma znaczenia. Zgadza się pan ze mną? (…)
- Tak, oczywiście. Nie jestem jednak pewien, czy pani… sama pani rozumie, to dość, by tak rzec, niekonwencjonalny pomysł…
- Cóż, ma pan prawo mieć wątpliwości. – Zgasiła papierosa, dziwiąc się w duchu, jak komuś mogło przyjść do głowy zaprojektować popielniczkę w formie kobiecego biustu. (…)
Zapalił kolejnego papierosa i odchylił głowę do tyłu, wydmuchując dym w kierunku sufitu. Może to jakaś wariatka? Nie chciał nowych kłopotów, w zupełności wystarczały mu te, które już miał. Z drugiej strony taka transakcja ustawiłaby go na kilka miesięcy, a może nawet lat…
Pstryknął niedopałkiem w kierunku otwartego okna. Papieros odbił się od futryny i zamiast na zewnątrz, upadł na wykładzinę pod oknem, wypalają w niej kolejną dziurę. Mężczyzna wstał i z westchnieniem podniósł tlący się jeszcze niedopałek. Zdusił go w popielniczce, westchnął ponownie i kilkoma szybkimi krokami przemierzył gabinet.
12.
M. postawiła na kontuarze dwa kolejne piwa. Była dużą krótkowłosą blondyną koła czterdziestki, z kolczykiem w uchu, pamiątką po czasach, gdy pływała na pokładzie rosyjskiego kutra. Miała na sobie obcisłe spodnie i koszulę, której rękawy podwinęła aż po pachy, ujawniając solidne bicepsy – nie jedyny zresztą element męski w tej postaci. Zawsze w kąciku ust trzymała zapalonego papierosa, pozwalając mu się swobodnie wypalić. Jej nordyckie rysy i sposób poruszania się przywodziły na myśl montera w leningradzkiej fabryce łożysk tocznych.
- Przerobiłam tę książkę – zwróciła się do Iksa nie wymawiając „r”. Kiedy mówiła, popiół z papierosa opadał jej na wilgotną koszulę. – Ta facetka, Bovary, to smętna idiotka.
- Gratuluję zgłębienia istoty sprawy. (…)
M. obserwowała Iksa poprzez dym z papierosa, zbierając jednocześnie puste szklanki.
13.
Chodź tu, synek, pieronie, chodź, będziemy robili marlborasy, frykasy. Masz tu parę groszy, leć do hurtowni po resztki papierosowe. Przynieś kilka kilogramów resztek. Hanek! Podwieź go na Chybzie! Weź tą torbę z przedpokoju i przynieś surówkę papierosową.
Surówka papierosowa… Pierwsze w moim życiu machy, pokątne, za hurtownią. (…)
Bo właśnie dostawało się coś połamanego, długiego na metr, półmetrowe ustniki zakończone dziesięciocentymetrowym papierosem, bez nazwy. Albo mogłeś mieć metr filtra, a centymetr papierosa. Takie półprodukty. W R. kupowało się to na kilogramy, a w J. – na metry. Masa papierosowa. Tą masą ja jako dziecko sztachałem się za hurtownią tak długo, aż zaczynało mi się kręcić w głowie. Szedłem wtedy wolno polem, błotem i patrzyłam, jak cała R.-C. ugina się miękko w takt moich kroków. Po czym zaraz następował rzyg. (…)
A swoją drogą taki papieros – mocarna rzecz! Nikaj bez niego nie usiedzisz, synek, a jak popijesz, to już bez palenia ani rusz. Ot, zawiłość. Niby takie nic, kawałek papierka, a nie miej akurat, jak cię najdzie. Nie usiedzisz, żyły se wyprujesz. Całe mieszkanie przeszukasz, a jak znajdziesz, zapalisz, zaciągniesz się, opatulisz chmurą dymu, wszystkie tubery, eksenszusy, wszystkie rojmatyki ci miną. Cały świat sensu nabierze, z sekundy na sekundę. Choćbyś i połamanego znalazł. Choćby i bez filtra. Wypuścisz dym, spojrzysz łoknem na hajnan, na ten twój faterland, na R., i wszystko nagle nabierze sensu. Zadumasz się nad sobą i światem. Choć to za łoknem wygląda, jakby przeszoł tam Godzilla.
14.
Gdy dawno, dawno temu on i jego siostra opuszczali rodzinne Niemcy, gwiazdą kina była Marlena Dietrich, a szczytem szykowności damskie papierosy w przesadnie długich fifkach. Młoda jeszcze wtedy, starsza pani popadła w fifkową fiksację, a następnie w nikotynowy nałóg. Życie w tropikach pozwoliło jej jakoś ustrzec płuca przed wypaleniem, ale po latach do drzwi z napisem „Ogólna Kondycja Fizyczna” zapukało serce starszej pani. Nie było już w stanie nawet mówić – podało tylko kartkę z chwiejnymi słowami „mam dość, rzuć palenie, albo ja się wyłączam”. Zadziwiające, ale poskutkowało. Starsza pani nadal wkładała papierosy w długą szklaną fifkę, lecz już ich nie przypalała – nosiła jedynie jak dawno niemodna ozdobę. Wkładała do ust, trzymała w kościstych palcach i zaciągała się czystym powietrzem. A kiedy już naprawdę, ale to naprawdę musiała zapalić, chrupała korniszona.
Nikotynowy nałóg trwał w niej i nie popuszczał: skręcał kiszki i toczył ślinkę (szczególnie przy stawianiu pasjansa), jej nos zamienił się w najczulszy na świecie detektor dymu, a słuch wyostrzył do tego stopnia, że starszą panią wyrywał ze snu nawet cichy szelest celofanu, gdy ktoś otwiera nową paczkę.
A więc nałóg trwał i nie popuszczał. Ale żelazna niemiecka wola kierowała wszystkie pokusy, odruchy motoryczne oraz ponikotynowe rozdrażnienie wprost do beczek z korniszonami.
15.
O dziewiątej wyruszyli ze Skalnego Plesa. Około jedenastej związali się liną i rozpoczęli wspinaczkę. Szło znakomicie. (…)
Przybili piąteczkę za udane wejście. Odetchnęli i usiedli. Teraz najprzyjemniejsza chwila. Zapalenie papierosa. Obydwaj nie palili, ale zaciągnięcie się marlboro na szczycie było nagroda za trud. R. nie palił od dwóch lat, a Iks rzucił palenie, kiedy poszedł do seminarium. Jednak na szczycie to był rytuał, bez którego droga byłaby niepełna.
- No daj – rzekł R., prężąc ramiona w triumfalnym geście.
- Już – Iks zerwał sreberko. Podał R. papierosa i zaczął szukać zapalniczki. Chwila ta podejrzanie się wydłużała.
- Cholera, co ja mogłem z nią zrobić?
- Tylko nie mów, że nie masz zapalniczki. To, że zapomniałeś wody, mogę ci wybaczyć…
- Nie, no wkładałem… - Iks jeszcze parę razy wyciągnął zawartość kieszeni, ale robił to wyraźnie bez większej nadziei. Na koniec tylko rozłożył bezradnie ręce.
- Aaa! – warknął R. – O kant dupy rozbić! Po cholerę się wspinaliśmy?... – Jeszcze kilka razy westchnął ze wściekłością i zamknął się w sobie. Iks rozglądał się załamany dookoła. Wznosił też oczy do nieba. Na tej wysokości mógł w końcu oczekiwać pomocy z góry. Nagle z prawej strony szczytu wyłonił się napis „Salewa” na białym kasku, a potem kolorowa sylwetka alpinisty. Szpaner z kolejki! Niesamowite. Iks patrzył na niego z rozrzewnieniem i nadzieją, jakby zobaczył Piętaszka na bezludnej wyspie. Podniósł pięść na przywitanie i czekał, aż wejdzie kolega Szpanera. Po kurtuazyjnej wymianie zdań na temat drogi zapytał:
- Macie ognia?
- Oczywiście…! – odparł Szpaner. Iks spojrzał triumfalnie na R. „No widzisz, i po co te nerwy?”
Szpaner dobył z kieszeni zapalniczkę Ronsona.
- Proszę – Iks zaproponował papierosy.
Szpaner z kolegą pokiwali przecząco głowami.
- Dziękujemy, niepalący.
- My też nie – uśmiechnął się usprawiedliwiająco Iks.
Zapalili i chłonęli widok.
16.
Kiedy wyszłam na zewnątrz, już siedział na ławeczce pod ścianą.
- Guten Abend, Herrin Reshka. – Podniósł się grzecznie na chwilę, jak przystało na dobrze wychowanego młodzieńca. – Alles ist Gut?
Uśmiechnęłam się ukradkiem. Kiedyś E. uparcie tytułował mnie „panienką”, chociaż w promieniu dwudziestu kilometrów nie było osoby mniej na to zasługującej. Od jakiegoś czasu awansowałam na Herrin.
- Gute Nacht, E. Danke. – Usiadłam obok. – Zigaretten?
- Ja!
Oczy już mi przywykły do mroku i widziałam, jak na jego szczupłą twarz wypływa wyraz pożądliwości.
- Papierosy szkodzą – mruknęłam ni to do niego, ni to do siebie, odpalając dwa sobieskie.
- Mi nicz nie szaszkodzy – odparł chłopak, przechodząc na polski i biorąc ode mnie szluga.
Mruknęłam w odpowiedzi niewyraźnie, a potem siedzieliśmy tylko w milczeniu, paląc i śledząc wyimaginowane ścieżki w gwiezdnej kaszy nad naszymi głowami.
17.
Wciągnięta w stresującą opowieść Becky, Jojo wyjęła z torby paczkę papierosów.
- Znowu palę.
- A co z twoja akupunkturą?
- Za każdym razem, kiedy wbijałam igłę w ucho, zachciewało mi się ziemniaków puree, i to potwornie. W piątek idę na seans hipnotyczny. Jeden z partnerów w mojej agencji, Jim Sweetman, podał mi numer. Sam palił czterdzieści dziennie, a teraz nie ruszył fajki od trzech tygodni.
- Każdy musi mieć jakąś słabostkę – powiedziała wspaniałomyślnie Becky.
- Tak, ale nałóg tytoniowy utrudnia życie. Jeśli chcę zapalić papierosa w godzinach pracy, muszę sterczeć na ulicy i czasem mężczyźni biorą mnie za prostytutkę. (…)
Jeszcze później (…) piątkowy wieczór
Jojo, opowiedz mi o swoim ojcu.
……………………………………….............. hm………………………………………………........ żartuje pani sobie, prawda?..........................................................................................................................................
Opowiedz mi o swoim ojcu.
…...................... jesteśmy w filmie Woody’ego Allena?................................................. przepraszam, czy pani mnie dobrze słyszy?
Słyszę cię doskonale.
Więc dlaczego pani nic do mnie nie mówi?
To ty tutaj jesteś po to, żeby mówić, nie ja.
Nie, nie, chwileczkę. O co tutaj chodzi? Przyszłam na seans hipnozy, żeby odzwyczaić się od palenia.
Zanim będę mogła ci pomóc, muszę cię poznać.
Nie, nie musi pani. Widziałam hipnotyzerów w telewizji. Sprawiali, że ludziom wydawało się, że są kurczakami bez tyłka. I ci hipnotyzerzy wcale nie znali tych ludzi, nic o nich nie wiedzieli.
Jestem hipnoterapeutą, nie hipnotyzerką.
A jest w tym jakaś różnica?
Olbrzymia. Hipnotyzerzy są estradowcami i najczęściej szarlatanami. Ja jestem profesjonalistką.
…..........................................................................................................................................
…..........................................................................................................................................
…........................ o........... mój............... Boże. Pani jest psychiatrą.
Czy to ci przeszkadza?
Nie. A właściwie to tak! Chciałam tu przyjść, spojrzeć pani głęboko w oczy, poczuć się śpiąca, a potem wyjść i już nigdy więcej nie wziąć papierosa do ust.
18.
Najedzone fasolówką, opite kawą z prawdziwym cukrem nie miałyśmy ani siły, ani ochoty na sprzątanie. Ułożyłyśmy się na łóżkach syte i zadowolone.
- Jak dobrze z poduszką – zaszemrała Zula.
- Żeby jeszcze były papierosiki – westchnęła Sabina.
- Widzisz? – zaczęła znowu Irena. – Tylko popuścić cugli ludzkiej zachłanności, a nie będzie końca brakom i potrzebom. Tyle już rzeczy zdobyłaś dzisiaj. A teraz znów chcesz papierosów. Będziesz miała papierosy, to będziesz potrzebowała znów czegoś innego. I tak w nieskończoność. (…)
Przepowiednia, że zobaczymy Irenę dopiero wieczorem, tym razem się nie sprawdziła. (…) Przechyliła się w głąb pokoju, rozpięła kombinezon, wygarnęła zza jego poły pięć paczek amerykańskich papierosów i rzuciła je na kolana osłupiałej Sabiny.
- Chciałaś? To masz! – zawołała i popędziła dalej do swoich urojonych według naszego mniemania obowiązków.
- Nawet nie zdążyłam jej podziękować.
Zaczyna się cywilizować – dodała Zula.
- Nie! Ona tylko dlatego przymówiła się Amerykanom o papierosy, bo wie, że ja skręcam się bez palenia. Nigdy by tego nie zrobiła dla siebie.
19.
Głos jego był kojący, uspokajał. Ujął jej dłoń w swoje mocne ręce, ściskając lekko na powitanie: miał ręce rzeźbiarza.
Spostrzegła, że w niepokojący sposób przyciągają jej uwagę.
- Pomyślałem, że tak będę się mniej rzucał w oczy. Mówiła pani o dyskrecji.
- To ja powinnam bardziej uważać i nie robić z siebie idiotki – odpowiedziała sięgając do torebki. - Zwróciłam się do pana, bo wydał mi się pan taki…
- Ludzki? – przerwał jej z uśmiechem.
- Tak. Wiedziałam to od razu, kiedy zobaczyłam pana na planie – powiedziała, sprawdzając z kolei kieszenie kostiumu.
- Dlatego zadzwoniłam do pana. Pan wydał mi się ludzki. – Podniosła wzrok i zauważyła, że obserwuje jej niespokojne ręce. – Czy mam pan papierosa, ojcze?
Sięgnął do kieszeni spodni.
- Może być bez filtra?
- W tej chwili zapaliłabym nawet skręta z herbaty.
Wysunął z paczki camela.
- Przyznam się, że ja czasami tak robię.
- Śluby ubóstwa – mruknęła wyciągając papierosa i uśmiechając się nieznacznie.
- Śluby ubóstwa maja swoje dodatnie strony – skomentował wyjmując z kieszeni zapałki.
- Na przykład?
- Na przykład poprawiają smak palonej herbaty – znowu uśmiechnął się. Patrzył na jej dłoń. Drżała. Obracała lekko papierosa w palcach. Wyjął go z jej dłoni i włożył sobie do ust. Zapalił osłaniając przed wiatrem płomyk zapałki. Podał papierosa spoglądając ma samochody pokonujące most.
- Tak jest lepiej. Wieje od rzeki – wyjaśnił.
- Dziękuję, ojcze.
Spojrzała na niego z wdzięcznością przemieszaną z nadzieją. Wiedziała, że może zdoła ją zrozumieć. Obserwowała, jak zapala swojego papierosa – zapomniał osłonić ogień.
* * *
CYGARO - ułożone rurkowato, spreparowane i sklejone zwinięte liście tytoniu używane do palenia. Dzisiejsze określenie "cygaro" (ang. cigar – cygaro) prawdopodobnie pochodzi z języka Majów od słowa "sik'ar", określającego właśnie palenie tytoniu.
20.
Okna już widzą, słyszą ściany
Jak kaszle nad cygarem Lew,
Jak skrzypi wózek popychany
Z kalekim Demokratą w tle. (…)
W resztce cygara mdłym ogniku
Pływała Lwa Albionu twarz:
Nie rozmawiajmy o Bałtyku,
Po co w Europie tyle państw? (…)
21.
Wreszcie, kiedy minęliśmy róg, Iks wyjął z kieszeni grube cygaro.
- Spójrz – powiedział – prawdziwe, nie czekoladowe!
Nie musiał mi mówić, że nie jest czekoladowe, bo gdyby było z czekolady, to już by je zjadł.
Byłem trochę rozczarowany. Iks mówił, że się zabawimy.
- Co będziemy robić z tym cygarem? – zapytałem.
- Jak to: co?! – odpowiedział Iks. – Zapalimy je, do licha!
Nie byłem zupełnie pewny, czy to jest dobry pomysł, palenie cygara, a poza tym miałem wrażenie, że to nie podobałoby się mamie i tacie, ale Iks zapytał mnie, czy tata i mama zabronili mi palić. Zastanowiłem się, no i musiałem przyznać, że tata i mama zabronili mi tylko rysować na ścianach mego pokoju, mówić przy stole, kiedy są goście, a mnie nikt o nic nie pyta, nalewać wodę do wanny, żeby puszczać w niej okręty, jeść ciastka przed obiadem, trzaskać drzwiami, dłubać w nosie, mówić brzydkie słowa, ale palić cygara – nie, tego tata i mama nigdy mi nie zabraniali. (…)
Podawaliśmy tak sobie po kolei to cygaro, Aż w końcu Iks powiedział:
- Tak mi jakoś dziwnie. Wcale nie jestem głodny.
Zrobił się zielony na twarzy i nagle pojechał do rygi. Wyrzuciliśmy cygaro, bo i mnie kręciło się w głowie i chciało mi się płakać. (…)
Ja także poszedłem do domu. Czułem się dosyć kiepsko. Tata siedział w salonie i palił fajkę, mama robiła na drutach, a mnie okropnie zemdliło.
Mama była zaniepokojona, pytała, co mi jest. Powiedziałem, że to od dymu, ale nie zdążyłem jej powiedzieć o cygarze, bo znów mnie zemdliło.
- Widzisz – powiedziała do taty – zawsze ci mówię, że twoja fajka cuchnie.
I teraz, od czasu kiedy paliłem cygaro, tak u nas jest, że tacie nie wolno palić fajki.
22.
Siedziały i nasłuchiwały. A potem Iksa zauważyła wąską smużkę dymu unoszącą się zza ławki po drugiej stronie poczekalni. Podeszła i zajrzała za oparcie. Leżał tam mężczyzna; opierał głowę na ramieniu i palił cygaro. Skinął na powitanie, gdy zobaczył twarz Iksy.
- Tam to jeszcze potrwa całe wieki – oświadczył.
- Czy to pan jest tym sierżantem, którego widziałam w kuchni? Robił pan miny za lordem R. z Z-Z?
- Nie robiłem min, panienko. Zawsze tak wyglądam, kiedy przemawia lord R. Owszem, byłem kiedyś sierżantem, ale spójrz: nie noszę pasków.
- Zrobiłeś pan minem o raz za dużo? – zgadywała Igreka.
Mężczyzna z cygarem roześmiał się głośno. Chyba się dziś nie ogolił.
Coś w tym rodzaju, rzeczywiście. Chodźmy do mojego gabinetu, tam jest cieplej. Przychodzę tutaj, bo ludzie się skarżą na dym z cygara. Nie przejmujcie się tymi za drzwiami, mogą poczekać. Do mnie jest stąd tylko kawałek korytarzem.
23.
- Daj mi cygaro, Igrek, masz zawsze dobre cygara.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Iks? – wycedził wolno Igrek.
- Nic – powiedział. – Po prostu przy poważnych rozmowach lubię palić dobre cygara. Ale zanim przejdziesz do tych swoich rewelacji, może zechcesz mi powiedzieć, jakie są wyniki śledztwa w sprawie zamachu na życie funkcjonariuszki służby pomocniczej, E.L.? Pytanie jest prywatne, pytam jako jej kuzyn i… - zawiesił głos – narzeczony.
* * *
FAJKA - przedmiot służący do palenia tytoniu, składający się zwykle z ustnika (rurki, trzymanej w ustach) i główki (komory spalania), połączonej z ustnikiem przez cybuch.
24.
Widzi, że się wygłupił, i usiłuje obrócić wszystko w żart, dodając z chichotem: „Nigdy nie wiadomo, co komu w duszy gra”, ale jest już za późno. Pierwszy stażysta odstawia filiżankę, wyciąga z kieszeni fajkę o główce wielkiej jak pięść i rozpoczyna atak. (…)
Urywa i marszcząc brwi zagląda do fajki, po czym bierze ją do ust, a następnie przykłada zapałkę i z głośnym cmoknięcie wciąga płomień do środka. Zapaliwszy fajkę zerka ukradkiem na Iksę zza chmury żółtego dymu – chyba uważa jej milczenie za poparcie, bo znowu zaczyna mówić, z jeszcze większym ożywieniem i pewnością siebie.
- Alvin, zastanów się chwilę – radzi wydmuchując kłaczki dymu. – Wyobraź sobie, co się może stać, kiedy będziesz sam na sam z panem Igrekiem podczas terapii indywidualnej. (…)
Wkłada ogromna fajkę do kącika ust, rozpościera palce na kolanach i czeka. Wszyscy przypominają sobie grube czerwone ręce Igreka, pokryte bliznami dłonie i kark sterczący z podkoszulka niby rdzawy klin. Stażysta imieniem Alvin aż zbladł na tę myśl, zupełnie jakby jasny dym wydmuchiwany przez jego koleżkę osiadł mu na twarzy. (…)
Jedynie Robert nie sięga po filiżankę, gdyż ma pełne ręce roboty z fajką, która wciąż mu gaśnie – stażysta zużywa dziesiątki zapałek, ssie, pyka i cmoka ustami. Kiedy fajka znów pali mu się równo, oświadcza z niejaką dumą.
25.
Były to lata, kiedy przebywając dłużej w naszym domu zajmował pokój obok pokoju innego drogiego gościa – poety Jana Lemańskiego. Sąsiedztwo miłe, ale i kłopotliwe dla Lemańskiego, bo jeżeli F. zamieniał noc na dzień i przy małej lampce, otoczony kłębami dymu z fajki, poszukiwał nowej treści, tkwiącej w słowie pisanym, Lemański, człowiek o głębokiej wewnętrznej równowadze, daleki był od zakłócania normalnego trybu życia wiejskiego. Niejednokrotnie wśród nocy budził go potężny bas F.: „Panie Janie, panie Janie – zginęła mi pipka”... I nie pomagało wymowne milczenie albo udana obojętność – Lemański, poeta o gołębim sercu, musiał wstawać, ażeby odszukać przyjacielowi fajkę, najczęściej zagubioną wśród niezliczonej ilości książek... w jego własnym łóżku.
26.
Wreszcie Iks przerwał pracę, usiadł na składanym krzesełku i wydobył fajeczkę. Kopcący ten przedmiot miał tę właściwość, że wciąż gasł.
- Iksiku… - odezwała się Igreka tak czule, że malarz spojrzał na nią zdumiony.
- Czego pragniesz, Ewelizardo?
- Nie pogniewasz się na mnie, skoro cię zapytam o jedna dziwną rzecz?
- Jestem dzisiaj łagodnie usposobiony i dlatego wspaniałomyślny. Gadaj!
- Powiedz mi… Ale naprawdę się nie pogniewasz?... Powiedz mi, czy ty byś się chciał ożenić?
- Nigdy! – krzyknął Iks. – A zresztą co to ciebie obchodzi? (…)
- Dobrze, dobrze… Już nie będę. Ja tylko tak sobie… Bo co mnie obchodzi, czy ty się ożenisz, czy nie? Prawda? Ja myślałam tylko, że mama toby się strasznie ucieszyła… O, znowu ci fajka zgasła… Zetka mówiła mi onegdaj, że bardzo ci do twarzy z fajeczką i że wyglądasz jak młody angielski arystokrata.
- Kto, ja?
- Przecie ja fajki nie palę. Aha! I prosiła mnie, abym cię zapytała, czy dobrze kazała oprawić twój obrazek, bo dała srebrną ramę. Cieniutką, srebrną ramę… I gdzie go powiesić? Czy w słońcu, czy w cieniu?
- A gdzie go powiesiła?
- W swoim pokoju, nad łóżkiem. Powiedziała mi, że skoro się obudzi, musi od razu spojrzeć na ten obrazek, bo wtedy nawet dżdżysty dzień wydaje się jej pogodny. Co ci się stało, Iksiku?
Pytanie było uzasadnione, gdyż Iks schował gwałtownie fajkę do kieszeni, nie zauważywszy, że tli w niej wyjątkowo ogień, porwał paletę i począł szybko jeździć pędzlem po płótnie. (…)
- O, Iksie! Zdaje mi się…
- Siedź cicho! – odkrzyknął Iks nie dając jej dokończyć zdania.
- Ależ ja ci mówię, Iksiku…
- Siedź cicho! – powtórzył malarz. – Znamy się na twoich kawałach.
- To żaden kawał, tylko…
Iks wzruszył tylko ramionami i zaczął gwizdać w dość fałszywej tonacji.
- Doskonale! – zawołała Igreka. – Zobaczymy, co z tego będzie. Ja już nie pisnę. (…)
Iks pociągnął nosem i mruknął:
- Coś się pali…
- Aha! – rzekła Igreka. – Coś się pali.
- Jakiś papier czy pierze?...
- Mnie się zdaje, że wełna. Cos jakby ubranie.
- Ubranie? Czyje?
- Twoje – odrzekła Igreka spokojnie. – Pali się już od dziesięciu minut. Chciałam już dawno powiedzieć o tym, ale ponieważ ty się znasz na moich kawałach…
Aj, aj! – wrzasnął Iks i zerwał z siebie kurtkę, w której zawsze gasnąca fajka wypaliła kieszeń i poczęła okazywać dalsze żarłoczne zamiary.
27.
Kiedy po chwili odwrócili wzrok ku sklepieniu nad rozbitą bramą, zobaczyli tuż obok olbrzymie rumowisko, a na nim dwie drobne figurki, wyciągnięte w swobodnych pozach, w szarych płaszczach, ledwie widoczne na kamieniach. Przy nich stały butelki, miski i talerze, jak gdyby dopiero co zjedli obfity posiłek i teraz odpoczywali po trudzie. Jeden, jak się zdawało, spał, drugi, oparty plecami o skalny złom, założywszy nogę na nogę, a ręce pod głowę, wydmuchiwał z ust długie pasma i małe pierścionki lekkiego, niebieskiego dymu. (…)
Zanim jednak król zdążył przemówić, mała osóbka puszczająca kółka dymu spostrzegła nagle jeźdźców, którzy nieruchomi i milczący wyłaniali się z mgły, i zerwała się na równe nogi. (…)
- O łajdaki, włóczykije, powsinogi kudłate! Ładnie nas urządziliście! Z drugiego końca świata gnamy przez bagna i puszcze, przez bitwy i śmierć na wasz ratunek. A wy tu sobie ucztujecie i leżycie brzuchami do góry, a na domiar wszystkiego ćmicie fajki! Fajki! Skąd wytrzasnęliście fajkowe ziele, nicponie? Tam do licha! Tak mnie na przemian złość i radość rozpiera, że cud będzie, jeśli nie pęknę. (…)
Zaraz, zaraz! – powiedział Iks. Wsunął rękę za pazuchę i wyciągnął zawieszony na tasiemce mały woreczek z miękkiej skóry. - Trzymam na sercu kilka swoich skarbów, równie dla mnie cennych jak P. Oto jeden z nich: moja stara drewniana fajka. Oto drugi: fajka zapasowa. Niosłem ja przez pół świata, sam nie wiedząc po co. Bo nie spodziewałem się znaleźć po drodze fajkowego ziela, kiedy się wyczerpią podróżne zapasy. A jednak przyda się teraz! – I podał Igrekowi fajeczkę z szeroką, płaską główką.
28.
Po wyśmienitym obiedzie, na który złożyły się jaja i ryby, Iks oświadczył, że chce się nauczyć palić. J. poparł tę inicjatywę i powiedział, że też by chciał spróbować. Igrek tedy sporządził fajki i nabił je liśćmi tytoniowymi. Obaj nowicjusze palili dotąd tylko cygara z liści dzikiego wina, które szczypały w język i w ogóle nie miały nic wspólnego z prawdziwym „męskim” tytoniem.
Położyli się wygodnie, podparli na łokciach i zaczęli pykać ostrożnie i nie bez obawy. Dym miał nieprzyjemny smak i drapał w gardło, ale Iks oświadczył:
- To żadna sztuka! Gdybym wiedział, że to takie proste, dawno bym się nauczył palić.
- Ja też – rzekł J. – Przecież to nic nie jest.
- Właśnie. Nieraz patrząc, jak inni palili, myślałem sobie, że chciałbym się tego nauczyć, i nawet mi do głowy nie przyszło, że umiem. – powiedział Iks. (…)
W tym duchu rozmowa toczyła się dalej. Nagle jednak poczęła utykać i wyraźnie się rozprzęgać. Przerwy stawały się coraz dłuższe, a spluwanie niepomiernie przybierało na sile. Każdy por w jamie ustnej zamienił się w tryskające źródło. Nie mogli nadążyć z wypróżnianiem zbiorników pod językiem, grożących powodzią. Mimo usilnych starań nie udało się zatamować strumyczków, które wciskały się do gardła i wywoływały gwałtowne ataki mdłości. Obaj zbledli bardzo i wyglądali jak półtora nieszczęścia. Fajka wypadła z bezsilnych palców J., fajka Iksa poszła w jego ślady.
29.
Iks
na stronie
Na honor, rzadka kobieta.
Igreka
A potem wieczór fajeczkę zapalić.
Iks
Tego smaku trudno damom pojąć.
Igreka
Jak to? Alboż jedna... Ja pierwsza tytuń lubię.
Iks
Lubisz pani?
Igreka
Sama palę.
Iks
Sama tytuń pali! (
na stronie) Co to za kobieta! co to za kobieta!
30.
- Może już pójdziemy spać? – zaproponowałem. – Żeby wstać wcześnie i tak dalej.
- Całkiem słusznie – przyznał profesor, otwierając kapciuch z tytoniem. – To bardzo ważne, żeby się dobrze wyspać. Grecy pod Salamina dobrze się wyspali w noc przed walką. – Napełnił fajkę i ubił tytoń kciukiem. Terence też wyjął fajkę. – Natomiast Persowie spędzili tę noc na morzu i ustawiali swoje statki, żeby przeszkodzić Grekom w ucieczce.
Zapalił fajkę i mocno pociągnął, żeby się rozpaliła.
- Właśnie, i Persowie ponieśli druzgocącą klęskę – wtrąciłem. – Nie chcemy, żeby to samo nas spotkało. A więc – wstałem – chodźmy spać.
- Również Sasi w bitwie pod Hastings – ciągnął profesor P. , podając kapciuch T. Obaj usiedli. – Ludzie Wilhelma Zdobywcy byli wypoczęci i gotowi do walki, podczas gdy Sasi maszerowali od jedenastu dni. Gdyby Harold zaczekał i pozwolił swoim ludziom odpocząć, wygrałby bitwę pod Hastings i zmieniłby cały bieg historii.
I gdybym nie zwrócił kota, ditto.
- No, my nie chcemy przegrać jutro żadnej bitwy – spróbowałem jeszcze raz – więc lepiej chodźmy spać.
- Indywidualne działanie – oświadczył profesor, pykając z fajki. – Dlatego przegrano bitwę pod Hastings. Wiecie, Sasi mieli przewagę. Ustawili się na szczycie wzgórza. Obronna pozycja na wzgórzu to największa militarna przewaga dla każdej armii. Spójrzcie na armię Wellingtona pod Waterloo. I na bitwę pod Fredericksburgiem w a amerykańskiej wojnie domowej. Wojska Unii straciły dwanaście tysięcy ludzi pod Fredericksburgiem, kiedy atakowały z dołu obronne pozycje wroga. A Anglia była bogatszym krajem, kiedy walczyła na własnym terenie. Gdyby siły ekonomiczne kierowały historią, Sasi by wygrali. Ale nie żadne siły wygrały bitwę pod Hastings, tylko charakter. Wilhelm Zdobywca zmienił przebieg bitwy co najmniej w dwóch krytycznych momentach. Po pierwsze, kiedy Wilhelm spadł z konia podczas szarży.
Cyryl położył się i zaczął chrapać.
- Gdyby Wilhelm natychmiast nie wstał i nie zdjął hełmu, żeby jego ludzie zobaczyli, że przeżył, przegraliby bitwę. (…)
Upłynęła cała godzina, zanim wytrząsnęli popiół z fajek i ruszyli do łodzi.
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu