Dodany: 28.05.2016 15:05|Autor: zsiaduemleko{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!

O piątym dniu listopada


Gdybym zechciał porównywać, to "V jak Vendetta" jest dla komiksu tym, czym orwellowski "Rok 1984" dla prozy. Zawęziłem do samej prozy, choć wstępnie chciałem napisać, że dla literatury w ogóle. Muszę jednak bronić stanowiska, iż komiks dla dorosłych jest również gałęzią literatury, bo nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że niektóre dzieła z gatunku powieści graficznej miażdżą fabularnie większość beletrystycznych miernot, a do tego komiks niesie ze sobą gigantyczny ładunek artystyczny. Odbiera tym samym nieco pola do popisu wyobraźni czytelnika, ale coś za coś, uczciwa wymiana. Poza tym niektórych potencjalnych czytelników jedynie spora liczba obrazków w książce jest w stanie przekonać do lektury. Albo dużo scen seksu, najlepiej wyszukanego i inspirującego. Chciałbym napisać, że "V jak Vendetta" ma obie te zalety, lecz – przykro mi – seksu tutaj jak na lekarstwo, muszą wystarczyć obrazki. Czyżbym właśnie utracił 3/4 zainteresowanych? Mogłem być przebiegły i tę informację zachować na koniec, kiedy i tak już wszystko jedno, czułbym się z tym jednak okropnie.

Zresztą, kogo ja tutaj próbuję przekonać, przecież i tak wszyscy wiedzą lepiej, że książki są dla dorosłych, zaś komiksy dla dzieci. Nawet ostatnio siedząc w poczekalni u dentysty widziałem na stoliku "Komiks Gigant" z Kaczorem Donaldem (fani kojarzą), ale nie odważyłem się po niego sięgnąć. To byłoby takie niedojrzałe z mojej strony, a ludzie patrzyli. Może przy kolejnej okazji się uda, wierzę w swoją silną psychikę. A potem Wam pięknie tego Giganta tutaj zrecenzuję. Byłoby ekstra.

Alana Moore'a już znamy, bo jego nazwisko pojawiło się także przy okazji "Strażników" i jeśli ktoś nadal ma wątpliwości, w tym miejscu je rozwieję: tak, to ten sam gościu. I zapewne nie pomylę się, jeśli napiszę, że Brytyjczyk jeszcze niejednokrotnie tutaj wróci, bo bardzo płodny oraz łebski z niego zawodnik. Tym razem wymyślił sobie, by umiejscowić akcję w swojej ojczyźnie, w Londynie konkretnie, tyle że takim z niedalekiej przyszłości (koncepcja powieści zaczęła się w głowie Moore'a rodzić już w 1981). Skaczemy więc do roku 1997 i stolicy Anglii nie rozpoznajemy. Pójdźmy skrótem: nuklearne zakusy mocarstw świata doprowadziły do sytuacji, gdy u władzy w odciętym Londynie stanęły faszystowskie ugrupowania, społeczeństwo zostało stłamszone, osiągnięcia kultury spalone i zepchnięte do podziemia, a wszyscy "odmieńcy" (Żydzi, muzułmanie, Cyganie, Murzyni i homoseksualiści) wepchnięci do wagonów podążających w stronę obozów przesiedleńczych (czytaj: zagłady). Totalitaryzm pełną gębą, koszmar wrócił i panoszy się bezkarnie jak nigdy.

To piątego dnia listopada 1997 roku po raz pierwszy spotykamy głównego bohatera powieści – tajemniczego anarchistę, który każe siebie nazywać V (bardzo wyszukane). Data nie została wybrana przypadkowo, bo w ten dzień przypada kolejna rocznica tzw. spisku prochowego, którego celem w 1605 roku było wysadzenie angielskiego Parlamentu i w efekcie zamach na wszystkich możnych kraju, w tym króla. V robi to, czego blisko cztery wieki temu nie udało się dokonać konspiratorom: skutecznie niszczy budynek (a potem również kilka innych) i zabiera się za likwidację kolejnych członków aparatu faszystowskiej władzy. O jego kunszcie niech świadczy, że robi to niezwykle skutecznie, w charakterystycznej masce symbolizującej twarz Guya Fawkesa (uznanego za głównego organizatora zakończonego fiaskiem zamachu w XVII wieku), co uważam za z jednej strony zbyt upiorne, z drugiej zaś – niewygodne, bo przecież maska ogranicza widoczność, a niech się jeszcze w zamieszaniu przesunie, to już w ogóle. Aha, V przy okazji ratuje z opresji szesnastoletnią sierotę Evey, zabiera ją do swojej Jaskini Batm... tfu! Galerii Cieni i w jednej chwili staje się jej opiekunem oraz wzorem.

David Lloyd miał za zadanie to wszystko narysować i skoro dzisiaj "V jak Vendettę" można z czystym sumieniem nazwać komiksem kultowym, najwyraźniej artysta spisał się koncertowo. To w jakimś sensie intrygujące, bo gdyby na szybko przekartkować panele z jego rysunkami, nie przyciągnęłyby one wzroku. Dużo, bardzo dużo głębokiej czerni, która nadaje ilustracjom wyraźne kontury, ale jednocześnie zabiera miejsce kolorom. Te, jeśli już się pojawiają, są mocno wyprane, stonowane i blade, z wyraźną przewagą błękitu oraz żółci. Całość w jakimś stopniu przypomina rysunki z klasycznych ulotek propagandowych, które dekorowały treść, ale nie odwracały od niej uwagi. Styl Lloyda wyśmienicie komponuje się z treścią i wydźwiękiem historii, jego ilustracje oddają duszną, mroczną oraz bezbarwną atmosferę, są świetnie rozplanowane, przemyślane i nierzadko intrygująco skadrowane. I brakuje w nich wyrazów dźwiękonaśladowczych, wydawałoby się, że niezbędnych w powieści graficznej. U Lloyda zwłoki upadają na podłogę bez charakterystycznego "thud!", a pistolety nie robią przy wystrzale "pif-paf!" (ani "braka-braka!"). Tu wszystko odbywa się w przytłaczającej ciszy. Nie taki znowu oryginalny zabieg, ale dopiero w tym przypadku brak efektów dźwiękowych jest tak wymowny.

"V jak Vendetta" proponuje czytelnikowi wiele, choć jest "tylko" komiksem. Bogata galeria niejednoznacznych postaci, przede wszystkim drugoplanowych, lecz przecież ikoniczna już postać V również nie jest w żadnym razie jednowymiarowa. Czy to arcygeniusz zemsty i wyzwoliciel uciemiężonych, czy może jedynie obłąkany zbrodniarz i anarchista? Kolejne fragmenty i panele odsłaniają jego niewesołą przeszłość oraz motywacje, ale metody działania, jakimi się posługuje i tak niejednokrotnie zaskoczą czytelnika. Historia od początku do końca poprowadzona jest sprawnie, nie ma mowy o rozczarowaniu, ilustracje z każdą stroną podobają się bardziej, a ciekawość, kto kryje się pod maską, pcha dalej nawet największego sceptyka. No i to komiks, który nie opowiada o superbohaterach. Cholernie dobra oraz klimatyczna rzecz, zasłużona klasyka i można się nawet lekko podniecić.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 860
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: wwwojtusOpiekun BiblioNETki 30.05.2016 14:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Gdybym zechciał porównywa... | zsiaduemleko{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które!
Ja ciągle marzę o recenzji z Życie i czasy Sknerusa McKwacza (Rosa Don).
Ale rozumiem, że weny nie ma... Trudno, obejdę się marzeniami. :-)


Można by jeszcze dodać, że całe to dzieło jest również erudycyjną grą z czytelnikiem (w czym w sumie Moore się lubuje). Tutaj jest lista nawiązań i cytatów (po angielsku): http://www.enjolrasworld.com/Annotations/Alan%20Mo​ore/V%20for%20Vendetta/V%20for%20Vendetta%20Revise​d%20-%20Complete.html - zapewne nie wszystko tam jest.
Użytkownik: zsiaduemleko{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 03.06.2016 19:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja ciągle marzę o recenzj... | wwwojtusOpiekun BiblioNETki
Oczywiście Życie i czasy Sknerusa przeczytałem, mam nawet egzemplarz i nie wykluczam, że kiedyś, przy nadmiarze czasu i nadmiarze weny do komiksu wrócę, a potem zdam relację, więc nie przestawaj marzyć ;)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: