Dodany: 21.05.2016 17:42|Autor: misiak297

Książka: Mam na imię Lucy
Strout Elizabeth

4 osoby polecają ten tekst.

Cicho o cierpieniu


Lucy Barton, narratorka najnowszej powieści amerykańskiej pisarki Elizabeth Strout, przebywa operację wyrostka. W wyniku późniejszych komplikacji musi zostać w szpitalu. Tam nieoczekiwanie odwiedza ją matka. Relacje obu kobiet zawsze były trudne. Wydawałoby się, że teraz – gdy są niejako skazane na siebie – to dobry czas, aby wyjaśnić sprawy z przeszłości, spróbować dotrzeć do siebie nawzajem, coś naprawić. I może wypowiedzieć słowa, które nigdy dotąd nie padły, a które Lucy tak rozpaczliwie chciałaby usłyszeć. Jednak matka ucieka od tych słów – ogranicza się praktycznie do przytaczania dramatycznych historii o życiu wspólnych znajomych. Dlaczego?

Trudno odpowiedzieć. Jawi się ona jako osoba szorstka, zimna, nieczuła. Zarazem trudno mieć wątpliwości – kocha swoją córkę (zwrot "Lucy »Psiakrew« Barton" zastępuje czułe i wymowne "Smutasku"). Można się jedynie domyślać, że nikt jej nie nauczył okazywania miłości. A może to życie w strasznej biedzie i swoistej izolacji społecznej, jaka była udziałem tej rodziny, sprawiło, że rodzice nie potrafili okazywać dzieciom ciepłych uczuć? Tego się nie dowiemy – kobieta nie mówi o sobie i swoich traumach.

Opowiada za to Lucy. Adresatem jej słów jest czytelnik, a nie wymarzona, ale niedostępna adresatka ("Chciałam, żeby matka spytała o moje życie. Chciałam jej o nim opowiedzieć"[1]), która nie reaguje na próby zbliżenia. Lucy mówi o trudnym dzieciństwie, o strachu, ubóstwie, głodzie i społecznej pogardzie. O przemocy ani razu nienazwanej po imieniu, przyjmowanej jako coś oczywistego:

"Mimo że ojciec, odmawiając modlitwę przed wieczornym posiłkiem, kazał nam dziękować Bogu za to, że nie brakuje nam jedzenia, często bywałam głodna jak wilk, a na kolację był tylko chleb z melasą. Kara spotykała nas zawsze za marnowanie jedzenia i kłamstwo. Poza tym czasami bez ostrzeżenia rodzice – zwykle matka i zwykle w obecności ojca – bili nas odruchowo i mocno, czego niektórzy mogli się domyślać, widząc nasze sińce i ponure miny"[2].

Dziewczyna wyrywa się z tego piekła, właściwie odcina od rodziców i rodzeństwa (i być może to ma jej za złe matka). Przeprowadza się do Nowego Jorku, zakłada rodzinę, robi karierę jako pisarka. Oczywiście traumy nabyte w dzieciństwie nie mijają. Dorosła Lucy pragnie być zaakceptowana. Zakochuje się w każdym, kto okaże jej choć trochę sympatii i zrozumienia – nauczycielu, który staje po jej stronie w konflikcie szkolnym, przypadkowo spotkanej pisarce (Sarah Payne to swoiste alter ego bohaterki), troskliwym lekarzu czy sąsiedzie udzielającym dobrych rad. Naprawdę przejmujące są te "zakochania", ta potrzeba przylgnięcia do drugiego człowieka, do ciepła, którego tak brakowało jej przez całe życie.

"Dobrze znam cierpienie, które dzieci dociskają do piersi, wiem, że trwa całe życie i wciąż wywołuje tęsknotę tak wielką, że nawet nie możesz zapłakać. Trzymamy je mocno za każdym razem, kiedy zamiera nam serce: »To moje, to moje, to moje«"[3].

Zdaje się, że Lucy nigdy nie wyzwoliła się ze swego dzieciństwa, zawsze pozostała małą dziewczynką. Pobyt w szpitalu, obecność matki zwracającej się do niej "Smutasku" – to namiastka szczęścia:

"Zapadałam w drzemkę i budziłam się słysząc głos mojej matki. Pomyślałam: chcę tylko tego"[4].

Traumatyczne dzieciństwo, trudna dorosłość – ten temat wielokrotnie pojawiał się w literaturze w różnych wersjach. Z takiej fabuły można stworzyć niezobowiązujące czytadełko, prozę opisującą ważne problemy społeczne, głębokie studium psychologiczne. "Mam na imię Lucy" należy do tej ostatniej kategorii. Tym, co najbardziej uderza w powieści Strout, jest jej ton. Bohaterka mówi o swoich przeżyciach cicho, mimochodem. Można by nawet stwierdzić: powierzchownie, skrótowo, ale takie ujęcie ma swoje uzasadnienie. Lucy opowiada – a cały czas jakby przepraszała za to, że zajmuje uwagę czytelnika, skoro nie może przyciągnąć uwagi matki. To robi wrażenie.

Może i wy będziecie chcieli jej wysłuchać.


---
[1] Elizabeth Strout, "Mam na imię Lucy", przeł. Bohdan Maliborski, wyd. Wielka Litera, 2016, s. 62.
[2] Tamże, 17.
[3] Tamże, s. 202.
[4] Tamże, s. 62.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1583
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: miłośniczka 05.12.2016 09:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Lucy Barton, narratorka n... | misiak297
Ja będę chciała! Zwróciłam na tę powieść uwagę, bo została zaliczona do najważniejszych powieści 2016 roku, i trafiłam na Twoją recenzję, jak zawsze bardzo dobrą. Książka do schowka. Ciepłe pozdrowienia! :-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: