ŻYCIE JEST NIEMOŻLIWE[1]
Jeżeli komuś nie przeszkadza niespieszne tempo akcji, dobitne powtarzanie tych samych informacji, zawarta w wątkach powieści wiedza geograficzna, ekonomiczna, a nawet administracyjna – powinien czytać Solstada. Można jeszcze dodać, że jego styl przypomina modny teraz patchwork. Pisarz miesza gatunki, umie przejść od mrocznej powieści psychologicznej przez lekką obyczajową do prozy publicystycznej – w jednej niedużej książce.
Inną cechą jego twórczości jest pozorna beznamiętność – realistyczne postrzeganie świata, brak złudzeń i oczekiwań, taka zupełna oczywistość. Zrównoważone i zdystansowane opinie o ludziach, wydarzeniach, o sobie. Kiedy do tej spokojnej i bezkonfliktowej narracji dodamy własną domyślność, wejdziemy w uładzony tekst – odnajdujemy skondensowane emocje, trudne pytania, widzimy bohaterów bez osłony ich rozsądnych motywacji.
„Jedenasta powieść, osiemnasta książka” (myślę, że tajemniczy tytuł to odwołanie do bibliografii autora) jest opowieścią o życiu Bjørna Hansena, ekonomisty społecznego. Na pierwszych stronach poznajemy wszystkie ważne fakty z jego przeszłości. Hansen pochodził z ubogiej rodziny, ukończył studia, co pozwoliło mu osiągnąć materialną stabilizację. Mieszkał w Oslo z żoną i dwuletnim synkiem, był ministerialnym urzędnikiem. Wtedy poznał Turid Lammers. Za kochanką wyjechał do Konsgbergu, zmienił też pracę – został skarbnikiem miejskim. Po czternastu latach wspólnego życia porzucił Turid. Zamieszkał sam, prowadził uregulowany tryb życia. Jego dorosły już syn, Peter Korpi Hansen, podjął w Konsgbergu studia optyczne, wprowadził się do ojca, zanim urządził się w nowym miejscu. Codzienność bohatera uległa radykalnej zmianie, kiedy ten wykonał, z pomocą doktora Schiøtza, szalony plan.
Hansen był człowiekiem zdecydowanym w swoich wyborach. Wiedział, czego chce i czego potrzebuje. Poszedł za Turid, bo zafascynowały go jej fizyczna uroda i wdzięk, i nieprzewidywalność zachowań. Opuścił ją, bo sama estetyka ruchów nie wystarczyła, kiedy widać już było oznaki starzenia się. Musiał się czuć uwodzony i oczarowany, i zaintrygowany, żeby się czymś zainteresować. Ale życie nie dostarczało mu takich podniet, nie dbało o jego potrzeby. Był człowiekiem inteligentnym i bardzo wyczulonym emocjonalnie, umiał odbierać cudze niewypowiedziane, sekretne potrzeby. Nie potrafił jednak lub nie chciał reagować na nie.
Kiedy pozostawał w związku z Turid, udzielał się w amatorskim Towarzystwie Teatralnym. Wystawiano w nim głównie farsy i operetki, łatwe do zagrania i zyskujące aplauz publiczności. Gwiazdą teatrzyku nieodmiennie była Turid, bez względu na to, jaką rolę grała. Nie tylko Hansen doceniał jej wdzięk. On sam, choć amator, miał większe ambicje aktorskie i jednego razu przekonał zespół do wystawienia „Dzikiej kaczki” Ibsena. Zagrał w niej rolę Hjalmara Ekdala, człowieka, którego zniszczyła prawda, ta dobra i ta zła, o otaczających go ludziach. Przedstawienie poniosło klęskę. Hansen potrafił wywnioskować, że „nie wystarczy czuć rzeczy w sobie”[2], trzeba je ujawnić, nazwać, umiejętnie przekazać. W sztuce brakowało mu środków aktorskich, w życiu – społecznej wrażliwości. Był odbiorcą, adresatem, czasem krytykiem ludzkich poczynań. Ale nie ich nadawcą, autorem; nie ujawniał siebie, nie wchodził w relacje.
Ostatnie przedstawienie „Dzikiej kaczki” uratowała Turid, odgrywając sceny przerysowane, niepasujące do mrocznego dramatu Ibsena. Hansen odebrał to jak zdradę. Kobieta nie potrafiła przegrywać, nie stać jej było na to, żeby z nim wspólnie przeżyć porażkę, musiała triumfować, ośmieszyć go. Z powodu tej niesprawiedliwej nielojalności Hansen odszedł od niej. Lojalność Turid przywiązałaby go do niej na zawsze, choć bez miłości.
Syn Peter pozornie od ojca niczego nie oczekiwał. Zatrzymał się u niego z konieczności, korzystał z udogodnień bytowych i finansowych, ale nie pytał o przeszłość. Nie chciał żadnych wyjaśnień czy choćby okazania skruchy. Ojciec porzucił go i nigdy nie łączyły ich bliskie relacje. Hansena drażniło zachowanie Petera, jego młodzieńcza pycha i buta, i drobne niedostatki charakteru, które wychodziły na jaw w codziennym życiu. To nastawienie nie zmieniło się, kiedy odkrył, że syn jest bardzo samotny, odrzucony przez rówieśników. Nie miał dość dobrej woli, żeby go bezwarunkowo zaakceptować, a tym samym pozwolić mu pójść dalej i dokonywać zmian – w sobie i w otoczeniu.
Ale Hansen był już zafascynowany swoim nowym projektem, który mógł zrealizować dzięki służbowej podróży do Wilna. Wrócił na wózku inwalidzkim, choć jego nogi były nadal zdrowe. Za pieniądze kupił fizyczną niesprawność. Zastanawiał się nad motywami swojego postępowania, nie znalazł jednak prawdziwej odpowiedzi. Myślę, że jego nowa sytuacja życiowa odzwierciedliła jego kondycję duchową. Kalectwo izoluje od społeczeństwa, wzmacnia dystans. Hansen wzbudzał współczucie, już niczego od niego nie wymagano. Wszyscy dali mu spokój – przestał pracować, syn się wyprowadził. Przeszłość nie ma znaczenia, a przyszłość jest przewidywalna. Nawet wózek inwalidzki może stać się wygodnym fotelem, jak to znakomicie przedstawiła graficznie autorka projektu okładki, Agnieszka Wójkowska. Hansen nie oszukał społeczeństwa, on oszukał tylko siebie – na zawsze wziął urlop od życia. Może w ten absurdalny sposób jego przekonanie o bezsensowności i tragizmie egzystencji znalazło wreszcie wyraz.
Ktoś napisał, że współczesny człowiek myli intymność z intensywnością. Dodając do tego społeczne fobie, a także brak tolerancji dla cudzych słabości, otrzymujemy obraz człowieka, który żyjąc w coraz doskonalszych warunkach zewnętrznych, oczekuje podobnej automatyki w międzyludzkich relacjach. A tu jest wciąż potrzebny czas, wysiłek, cierpliwość, wyrozumiałość, świadomość swoich przywar. Inaczej życie staje się niemożliwe.
---
[1] Dag Solstad, „Jedenasta powieść, osiemnasta książka”, przeł. Dorota Polska, wyd. Smak Słowa, 2011, str. 48.
[2] Tamże, str. 33.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.