Dodany: 21.04.2016 01:47|Autor: Marylek
Ból otwierania oczu
Nie lubię przymiotnika „totalny”. Jest nadużywane, jak większość słów wielkich i nośnych. Totalna wyprzedaż, totalna głupota, totalne nieporozumienie. Brrr! Totalna może być zagłada, wojna, kataklizm. Nie wyprzedaż! Gdy zobaczyłam więc, że najnowsza książka Martína Caparrósa nazywana jest „reportażem totalnym”, odrzuciło mnie nieco. Znowu przerost formy nad treścią w reklamie? Tym razem jednak określenie okazało się zaskakująco odpowiednie. Głód bowiem to klęska obejmująca wszystkie rejony świata, to droga w jedną stronę – do przedwczesnej śmierci. Śmierci powolnej, strasznej. Upodlającej.
Wiemy, teoretycznie, że mimo wspaniałego rozwoju nowych technologii istnieją rejony, gdzie ludzie cierpią głód. Ponoć nawet umierają z głodu. Trochę trudno nam w to uwierzyć. Snując się między lodówką a nocnym sklepem, eliminując „mały głód” małym jogurtem, podjadając drobne przekąski między posiłkami, nie dopuszczamy do siebie nawet myśli o głodzie, o tym, że mógłby być czymś więcej niż przemijającą uciążliwością. To nie jest pojęcie z naszego słownika, a już na pewno nie oznacza niebezpieczeństwa. Które już pokolenie w świecie kultury Zachodu nie zna uczucia prawdziwego głodu?
Tymczasem „Utrzymujący się głód to pierwotny stan, w którym funkcjonował człowiek, a ulga świadomości, że nie trzeba będzie szukać godzinami pożywienia, jest najważniejszą zdobyczą kulturową. (…) Im większy głód, tym bardziej jesteśmy zwierzętami, im mniejszy – tym bardziej ludźmi”[1]. Wyszliśmy z tego stanu, nie koncentrujemy swoich działań na zdobywaniu pożywienia. Nie wydajemy na nie stu procent posiadanych pieniędzy. Nie zastanawiamy się, czy następnego dnia będziemy mieli co jeść. My – szczęśliwcy – nie.
Jak to możliwe, że w XXI wieku 1,4 miliarda ludzkości głoduje? 20% ludności świata. Każdego dnia z powodu głodu lub związanych z nim chorób umiera 25 tysięcy osób. Blisko 800 milionów ludzi jest stale niedożywionych. Czy takie liczby można objąć umysłem? Caparrós spróbował. Przez lata jeździł po świecie: Afryka, Azja, Ameryka Północna i Południowa, Europa. Rozmawiał z ludźmi głodnymi i sytymi: z rolnikami w Nigrze i mieszkańcami slumsów w Bombaju; z maklerami giełdowymi w Chicago i pasterzami na Madagaskarze; z nomadami w Sudanie Południowym, przedsiębiorcami z New Delhi i wykluczonymi z życia wdowami w indyjskim mieście Wrindawana; z klientami MacDonalda w USA, z ekspertami od spraw głodu w międzynarodowych organizacjach i z całymi rodzinami żyjącymi z tego, co wygrzebią na wysypisku śmieci w Buenos Aires. Pokazał mnóstwo jednostkowych przypadków, indywidualnych tragedii, przytoczył wiele danych liczbowych, faktów historycznych, naukowych analiz. Jego książka jest jednym wielkim buntem przeciwko nierównościom, krzykiem o niesprawiedliwości, wielokroć powtarzaną próbą zrozumienia tego, czego zrozumieć się nie da: Jak to możliwe? Jak? Pytanie „Jak, do diabła, możemy żyć, wiedząc, że dzieją się takie rzeczy?” powtarza Caparrós co jakiś czas. Wielokrotnie. Odpowiedzi nie znajduje.
Przyczyn natomiast pokazuje szereg. Jednakże po wielu debatach i rozważaniach wszystko sumuje się do jednego: „Główną przyczyną głodu w świecie jest bogactwo: fakt, że nieliczni zagarniają dla siebie to, czego potrzebuje wielu, w tym żywność”[2]. Można to nazwać różnie: chciwość, bezduszność, nierówna dystrybucja dóbr, drapieżny kapitalizm – to tylko słowa. Faktem jest, że Ziemia może wyżywić 12-13 miliardów ludzi. Dlaczego więc nie potrafi wyżywić ponad siedmiu, które ją dziś zamieszkują? „Kilka lat temu Ban Ki-moon, sekretarz generalny ONZ, wymienił liczbę, która została powtórzona i zapomniana: co niespełna cztery sekundy jedna osoba umiera na skutek głodu, niedożywienia i wywołanych tym chorób. Siedemnaście w ciągu każdej minuty, dwadzieścia pięć tysięcy każdego dnia, ponad dziewięć milionów w ciągu roku. Półtora Holokaustu rocznie”[3]. To „Klęska pewnej cywilizacji. Bezceremonialna, twarda, bezwstydna klęska pewnej cywilizacji. Niedożywieni, niepotrzebni, nadający się do śmieci”[4].
Mocne słowa. Mocne – a tragicznie prawdziwe. Nikt w świecie Zachodu nie zauważyłby zniknięcia tej armii głodujących ludzi. Nie są nigdzie zatrudnieni, nie produkują, nie świadczą usług; ich dzieci często nie zdąża się zarejestrować w urzędzie, zanim umrą. Nie mają ubezpieczenia społecznego ni zdrowotnego; do niektórych rejonów docierają Lekarze Bez Granic, usiłując zrobić cokolwiek w oceanie niemożności, nierzadko nie ma jednak i tego. Nie korzystają z dobrodziejstw edukacji – brak im możliwości wysyłania dziecka do szkoły, jeśli nawet jakaś jest w pobliżu, a gdy już niedożywione dziecko tam trafi, jest zbyt głodne, żeby móc się skoncentrować na nauce. „W społeczeństwie, w którym człowiek określa siebie poprzez miejsce zajmowane w systemie produkcji – miejsce zatrudnienia – brak pracy to jedna z najbardziej bezpośrednich form braku tożsamości funkcjonalnej. (…) mówimy o ludziach »pozbawionych« – miejsca/funkcji/konieczności istnienia. W krajach bardziej eleganckich należą oni do kategorii NEET – »not in employment, education or training«. (…) Nie są proletariatem – trybikami potrzebnymi, aby machina działała; są odpadkami. Są odpadkami, z którymi nie bardzo wiadomo, co robić. Albo wiadomo, ale nikt nie ma odwagi”[5]. „Czego trzeba, aby ci niepotrzebni przeobrazili się w terrorystów, w zagrożenie dla pięknoduchów, i abyśmy zaczęli się ich pozbywać? Tak: abyśmy zaczęli się ich pozbywać świadomie i systematycznie. Nie tak jak robimy to teraz, w sposób przypadkowy”[6]. To potężne oskarżenie umotywowane jest w „Głodzie” zatrważająco dobrze.
Panorama głodu przedstawiona przez Caparrósa jest szeroka. Obejmuje tradycyjne reakcje poszczególnych społeczności; często nie do pojęcia dla Europejczyka; bierze pod uwagę rolę religii; bada działalność organizacji dobroczynnych, agend ONZ, strategie ekonomiczne wielkiego kapitału. Autor zderza losy jednostek ze skutkami globalizacji. Temat przerażający, problem tragiczny, najtrudniejszy z trudnych; wykonanie mistrzowskie. Ogromna wrażliwość społeczna pisarza i jego pasja reporterska sprawiły, że powstała rzecz wstrząsająca. To oskarżenie nas wszystkich, którzy zapewniamy sobie spokojny sen przesyłając datek na organizacje dobroczynne, którzy przymykamy oczy, żeby nie widzieć nieestetycznych obrazków nędzy, bo wszak i tak nic nie możemy zrobić, którzy targujemy się podczas wakacji w egzotycznym kraju o najmniejszy grosz, nie widząc łez w oczach sprzedającego ni jego głodnych dzieci. To próba potrząśnięcia zasiedziałymi w dobrobycie (bo nikt głodny tej książki nie przeczyta), uświadomienia im – nam – że amerykańskie i europejskie fundusze emerytalne kupują za bezcen w celach spekulacyjnych ziemię w Afryce, korzystając z faktu, iż zamieszkujący je od pokoleń ludzie nie mają dokumentów poświadczających prawo własności. Próba uświadomienia nam, że w całych swych dziejach, aż do połowy ubiegłego wieku, człowiek nigdy nie jadał mięsa codziennie, a zbożem hodowanym dla wykarmienia zwierząt hodowanych na potrzeby garstki ludzi bogatych można by wyżywić wielekroć więcej biednych. Próba obudzenia śpiących, sytych, zadowolonych i tych, którzy nie zdają sobie sprawy, że eufemizmy i polityczna poprawność służą zakłamywaniu rzeczywistości. W nadziei, że jeszcze nie jest za późno.
Dopóki są ludzie, jak Caparrós, których ta sytuacja boli, którym nieobca jest „refleksja w cudzej sprawie”[7], dopóki istnieje w ludziach niezgoda na taki świat – jest nadzieja.
---
[1] Martín Caparrós, „Głód”, przeł. Marta Szafrańska-Brandt, Wydawnictwo Literackie, 2016, s. 90.
[2] Tamże, s. 312.
[3] Tamże, s. 678.
[4] Tamże, s. 679.
[5] Tamże, s. 681.
[6] Tamże, s. 682.
[7] Tamże, s. 706.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.