Dodany: 05.02.2010 20:52|Autor: McAgnes
Brawa dla Lucjany
Twórczość tego autora była mi już znana wcześniej z książki "Blisko domu". Całkiem niezłej, nawiasem mówiąc. Tym razem sięgnęłam po "Dom na wzgórzu" i powiem wam, że bardzo się irytowałam podczas czytania. Nie na książkę, o nie! Na bohaterkę tej powieści, Lucjanę. Młodziutka, śliczna dziewczyna wychodzi za mąż z miłości, a jej mąż Grady to utracjusz, hazardzista, próżniak i zakamieniały dręczyciel niewolników. Mieszka teraz z nim w rozpadającym się domu na wzgórzu, zadłużonym po ostatnie ździebełko, znosi bez szemrania wyzwiska i urągania teściowej, czeka cierpliwie na męża całymi dniami i tygodniami, a gdy już wróci, próbuje rzucić mu się z utęsknieniem w ramiona. Ten ją jednak pogardliwie odpycha, niezadowolony pan i władca. Cóż robi zawiedziona żona? Cichutko wraca do pokoju, łyka łzy upokorzenia i to wszystko. Och, jak mi się wszystko w środku przewracało, gdy to czytałam! Chciałam potrząsnąć Lucjaną mocno i krzyknąć do niej: Dziewczyno, opamiętaj się, ten brutal i pijak wyssie z ciebie wszystko, nie dając nic w zamian, odejdź od niego i jego toksycznej mamy, zanim będzie za późno!
Otrzeźwienie przyszło, zanim skończyłam książkę, wszak miłość jest powodem najróżniejszych postępków, a Lucjana kochała Grady'ego szczerze i mocno. Zaczęłam wtedy zwracać baczniejszą uwagę na tak zwane tło. Caldwell obudował wątek małżeński starannie odmalowaną scenerią amerykańskiego Południa, czarna niania, niewolnicy, biała hołota, ostracyzm wobec białego adwokata pomagającego czarnym... to wszystko jakby już było. A takiej Lucjany nie było i chwała Caldwellowi za Lucjanę, bo to naprawdę miła i mądra dziewczyna, jak się okazało w zakończeniu opowieści.
[Tekst zamieściłam wcześniej na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.