Dodany: 31.03.2016 12:45|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: #me
Fabicka Joanna

4 osoby polecają ten tekst.

Uwierz w jutro, Sarenko


Uczciwie przyznaję, że po przeczytaniu połowy cyklu o Rudolfie Gąbczaku nie paliłam się do sięgania po następne książki Fabickiej – nie dlatego, żebym uznała, że ktoś, kto sam nie jest nastolatkiem ani nie ma nastoletnich dzieci, nie powinien tracić czasu na literaturę młodzieżową, ale dlatego, że zupełnie nie trafiał do mnie specyficzny rodzaj humoru, dominujący w tej satyrycznej opowieści o dolach i niedolach chłopięcego dojrzewania. Dałam się jednak namówić na „#me”, powieść po pierwsze – poruszającą problemy innej płci i nieco innej grupy wiekowej, po drugie – całkiem serio, po trzecie – opatrzoną mottem „Zawsze jest jakieś jutro…”, ogromnie przypominającym tytuł mojej ulubionej lektury z lat młodzieńczych (może zresztą nie bez powodu, bo i w powieści Janiny Wieczerskiej, o której myślę, a której bohaterką jest również licealistka – z mniejszym co prawda, ale też zauważalnym bagażem smutnych przeżyć – nadzieja na lepsze jutro odgrywa zasadniczą rolę). Dałam się namówić i doznałam bardzo pozytywnego zaskoczenia.

„#me” (tytuł powieści, podobnie jak tytuły poszczególnych rozdziałów i ich motta, to – jak się można domyślać – cytat z zapisków bohaterki, pewnie ukrytych w folderze pod taką właśnie nazwą) opowiada o kilku miesiącach z życia niespełna szesnastoletniej Sary. Dziewczyna mieszka w niewielkim mieście z matką, dziennikarką lokalnej gazety. Ani niepełna rodzina, ani prowincjonalne otoczenie nie muszą wcale niekorzystnie wpływać na jakość życia – iluż ludzi w takich okolicznościach mimo wszystko czuje się szczęśliwymi albo przynajmniej nie-nieszczęśliwymi! I gdyby ojciec Sary swego czasu po prostu umarł, ta byłaby może zwyczajną licealistką, nieróżniącą się niczym szczególnym od kilkunastu koleżanek z klasy. Ale on odszedł, porzucił żonę i córkę tak jeszcze małą, że nie zdążyła zapamiętać ani jego, ani dziadków. Ewa, matka Sary, z własną rodziną najwyraźniej będąca w nie najlepszych stosunkach, została sama z dzieckiem. I, co tu ukrywać, nie stanęła na wysokości zadania. „Chciała się wybić, do czegoś dojść, osiągnąć pozycję”[1] – to przecież nic nagannego, każdy ma prawo mieć ambicje i marzenia, prawda? Tyle że nie dotarła do niej, i właściwie nadal nie dociera, prosta prawda: jeśli się wzięło za kogoś odpowiedzialność – a bierze się ją, powołując na świat dzieci – jest się zmuszonym do dokonywania nieustannych wyborów, czasem oczywistych, ale bywa, że bardzo bolesnych, pomiędzy zaspakajaniem własnych życzeń i potrzeb a realizowaniem zadań wynikających z tej odpowiedzialności, niezależnie od tego, czy się ją dzieli z drugą osobą, czy nie. Ewa zbliża się do czterdziestki i nadal żyje tak, jakby była dwudziestoletnią singielką bez zobowiązań: myli dzień z nocą, imprezuje do upadłego, je, co popadnie (ale, prawdę powiedziawszy, mniej je niż pije, zaś preferowane przez nią napoje to nie woda mineralna ani herbata...), nie przejmuje się żadnymi ograniczeniami ani żadnymi terminami z wyjątkiem redakcyjnego „deadline'u”. A że przy tym wszystkim jeszcze ma dziecko? Cóż... czasem to zauważa, czasem nawet odzywa się w niej coś w rodzaju wyrzutów sumienia... na krótko jednak, bo dziecko, w odróżnieniu od popularnej kiedyś zabawki tamagotchi, nie zawsze daje czytelne komunikaty „jeśli mnie zaniedbasz, to mnie stracisz!”. Przynajmniej takie dziecko jak Sara. „Podrzucana jak paczka to jednym, to drugim sąsiadom”[2], „zawsze w oczekiwaniu na matkę”[3], nauczyła się żyć tak, żeby sprawiać jak najmniej kłopotu. Być przezroczystą, niezauważalną, „małą, maleńką. Jakby chciała się skurczyć i zniknąć na zawsze”[4]. I nawet by się jej to nieźle udało, gdyby nie fakt, że „zawsze pocieszała się jedzeniem. (...) Kiedy była smutna i kiedy była radosna. Kiedy się bała, czymś martwiła i z czegoś cieszyła”[5] – a z tego mogło wyniknąć tylko jedno – że „wyglądała jak topornie ciosany kloc drewna, jak babochłop, jak siostra bliźniaczka Hagrida”[6] i „kupowała rozmiar na sto dwadzieścia centymetrów w pasie”[7]. Czy lepiej być samą dlatego, że nikt cię nie zauważa, czy dlatego, że wszyscy patrzą na ciebie z potępieniem i niesmakiem? To pytanie krąży w podświadomości Sary, od czasu do czasu przygłuszane niepozbawionym racji argumentem: może nie w niej tkwi wina, może „inni ludzie wprost nie mogą znieść nikogo, kto (...) uciekł z taśmy produkcyjnej dostarczającej perfekcyjnemu społeczeństwu perfekcyjnych obywateli ciętych z metra, równo według schematu – jak klony odbite przez kalkę”[8]. Od matki nie dostanie satysfakcjonującej odpowiedzi, bo dla Ewy ta dziewczyna z „nadwagą, niemodnymi ciuchami, włosami zawsze w nieładzie”[9] jest widzialnym i niemiłym dowodem wychowawczej porażki; skoro już musi być, niechby była przynajmniej godną wizytówką swojej nowoczesnej, zgrabnej i modnej matki, jedną z tych ślicznych nastolatek w rozmiarze 34, które stale wyglądają, jakby się właśnie wybierały na casting do „Beverly Hills 90210”! A więc od kogo? Czy jest ktoś, kto przywróci Sarze pewność siebie i wskaże jej satysfakcjonujące miejsce w życiu? Jaką rolę odegra tu Paula, która jako jedyna z nowych koleżanek stanie po stronie Sary i zabawi się w stylistkę? A Nicolas, który woli, żeby go nazywać Józkiem? A tajemniczy staruszek ze źle wychowanym psem, dający dziewczynie w prezencie pierwsze w życiu (i takie piękne!) zdrobnienie jej imienia?...

Zanim jeszcze doczytamy do końca, ba, zanim przejdziemy przez kilka pierwszych rozdziałów, będziemy już pewni, że „#me” to nie tylko opowieść o zmaganiu się z kompleksami wieku nastoletniego, o problemach z dopasowaniem się do środowiska rówieśników i wsparciu emocjonalnym, które czasem można uzyskać z zupełnie niespodziewanej strony. Bo relacja między Sarą a jej matką to już nie zwykły konflikt pokoleń; to przejmujący przykład życia w rodzinie dysfunkcyjnej, która stała się taką nie tyle przez swoją niekompletność, ile przez specyficzne cechy osobowości i określone zachowania jednego – dominującego – jej elementu. Nie dowiadujemy się, dlaczego Ewa jest taka, jaka jest; dla nas, podobnie jak dla córki, pozostaje zagadką jej przeszłość, w której zapewne znajduje się klucz do odgadnięcia przyczyn jej niedojrzałości i skłonności do nałogów. I tak jak Sara, najpierw patrzymy na jej poczynania ze smutkiem i zażenowaniem, potem zaczynamy nabierać nadziei, że jej próba porzucenia nałogu i odbudowania pozytywnych relacji z córką będzie dla nich obu początkiem nowego, lepszego życia, a potem... potem pozostaje już tylko wierzyć, że przynajmniej dla Sary pozostało jeszcze jakieś jutro, w które nie powlecze za sobą ciężaru, jaki zwykle dźwigają dorastające i dorosłe dzieci alkoholików...

Bez względu na to, czy będziemy na tę historię patrzeć analitycznym okiem zewnętrznego obserwatora, czy – jak ma zwyczaj, a może i wewnętrzną potrzebę niejeden czytelnik – zaangażujemy w jej odbiór wszystkie nasze emocje, będziemy musieli przyznać, że jest to powieść przemyślana, wyrazista, napisana językiem doskonale dopasowanym do świata przedstawionego (dość potocznym, by uwiarygodnić postacie i ich środowisko, ale nie na tyle, by odstręczyć kogoś, kto z takim środowiskiem nie ma do czynienia), obok której trudno przejść obojętnie. Być może stwierdzimy nawet, że choć autorka próbowała swoich sił w różnych konwencjach, właśnie dramat psychologiczno-obyczajowy dla młodzieży jest tym gatunkiem, w którym jej pióro demonstruje pełnię swoich możliwości.


---
[1] Joanna Fabicka, "#me", wyd. YA!, 2016, s. 64.
[2] Tamże.
[3] Tamże, s. 65.
[4] Tamże, s. 12.
[5] Tamże, s. 13.
[6] Tamże, s. 11.
[7] Tamże, s. 14.
[8] Tamże, s. 28.
[9] Tamże.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1729
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: