Przesłanie symboli w mitach kulturach i religiach (
Lurker Manfred)
(5)
Mam pewien problem z oceną tej pozycji, głównie dlatego, że czytywałem ją przeważnie wieczorami i nieraz zdarzyło mi się przysnąć w trakcie lektury. Nie jest to książka ani nudna, ani napisana trudnym językiem, a jednak nie da się jej lekko czytać (natłok informacji robi swoje). Manfred Lurker przedstawia nam bardzo bogaty wykład najważniejszych symboli występujących w mitach, religiach i kulturach. Dowiemy się tu sporo np. o tak różnych formach symbolicznego przekazu, jak: liczby, drzewa, kwiaty, gwiazdy, maski, taniec, wąż, czy śmierć. Autor najbardziej szczegółowo interpretuje symbolikę chrześcijańską, co jest chyba nacechowane jego własnymi przekonaniami. Zamieszczone w książce ilustracje (niestety czarno-białe i marnej jakości) pomagają nam ujrzeć własnymi oczami, o jakich symbolach jest mowa (i zwykle możemy się tylko dziwić nad wyjątkową specyfiką owych obrazów).
Nie powiem, abym w czasie czytania krzyczał z zachwytu, ale nie mogę wystawić oceny niższej, niż bardzo dobra. Wiedza autora i znajomość tematu robią ogromne wrażenie. Jego uwagi na temat tego, jak podejście oświeceniowe, pozytywistyczne i scjentyczne zubożyły świat nie do końca mnie przekonywały, jednak nie da się zaprzeczyć, że przed erą racjonalną ludzie byli bardziej zespoleni z otaczającym ich światem, gdyż zamiast na wiedzy, musieli budować swój światopogląd wyłącznie na wierze. Chleb np. znaczył znacznie więcej, niż dzisiaj. Stanowił konieczny warunek istnienia, tak jak człowiek stanowił nieodłączną część Kosmosu. Dziś rozumiemy, że dawniej wszechświat radził sobie bardzo dobrze bez człowieka, że gdyby ludzie wyginęli, to Ziemia nadal by się kręciła, ale może dlatego obecnie każdy indywidualnie musi poszukiwać sensu życia. Dawniej bowiem nadawały go symbole.
Profesor Wilczur (
Dołęga-Mostowicz Tadeusz (pseud. Dęboróg W. M.))
(4,5)
Trochę gorsze od „Znachora”, a przy tym chyba bardziej staroświeckie. Takie romansidło, które tu i tam przemyca różnorakie refleksje na temat życia, miłości, pracy itp. Powieść została bardzo sprawnie napisana, dlatego lekturę czyta się płynnie i z ciekawością. Ja się nie zawiodłem. Dostałem dobrą, przyjemną książkę.
Jak napisać i wydać książkę (
Tallar Grażyna)
(4)
Porządnie napisana, konkretna książeczka (liczy niecałe 100 stron) na temat zawarty w jej tytule. Autorka (ze względu na własne doświadczenia) nieco bardziej skupia się na radach dotyczących napisania i wydania książki niebeletrystycznej (np. poradnika), niż powieści. Będzie to pozycja szczególnie przydatna dla początkujących pisarzy, którzy mają chęć napisania książki, lecz nie wiedzą, jak się za to zabrać. Grażyna Tallar proponuje proste ćwiczenia, zbiory ważnych słów i potencjalne tematy mające pomóc się rozkręcić i zacząć pisać. Bo jak przekonuje, nie spotkała jeszcze osoby, która żałowałaby, że napisała i wydała książkę, dlatego poleca to każdemu, choćby dla własnej satysfakcji i prestiżowego wpisu w CV.
Miedzianka: Historia znikania (
Springer Filip)
(3,5)
Największy zawód tego miesiąca. Historia znikającego górskiego miasteczka nie okazała się tak ciekawa, jak przypuszczałem. Przez większą część lektury czułem znużenie, ale dałbym nieco wyższą ocenę, gdyby autor nie próbował wielokrotnie straszyć czytelnika „Bestią” (o której od około połowy książki nagle nie ma nawet mowy) i nie dobierał faktów oraz wypowiedzi pod efekt zszokowania czytelnika. Zdecydowanie wolałbym przeczytać normalny reportaż skupiający się bardziej na konkretach, niż na szukaniu ciekawego stylu narracji.
Ale co kto lubi. Nie da się ukryć, że Springer umie posługiwać się słowem, a i widać, że również do zbierania materiałów się przyłożył. Jakoś jednak nie zdołałem poczuć tego, co autor chciał przekazać. Prawdopodobnie wady przysłoniły mi zalety.
Doktor Faustus (
Mann Thomas (Mann Tomasz))
(3,5)
Nieprzeciętnie ambitna powieść, która wiele wymaga także od czytelnika (bez dogłębnej teoretycznej znajomości muzyki sporo fragmentów książki będzie czarną magią). To mi się jednak podobało. Mann może wielokrotnie popisuje się swoją erudycją, ale jednocześnie traktuje odbiorcę swojego dzieła, jako osobę inteligentną, która podoła wyzwaniu. Niektóre analizy i analogie (szczególnie te dotyczące narodu niemieckiego) są bardzo głębokie. Za te momenty bez wahania dałbym maksymalną notę. Dlaczego zatem tak słabo? Przede wszystkim dlatego, że mimo wszystko Mann mógłby pomyśleć o tym biednym czytelniku i skoro pisze zmyśloną biografię wielkiego kompozytora, to ograniczyć się do jego osoby, a nie rozwlekać mnóstwa nudnych wątków pobocznych. Co mnie obchodzi, że pani X miała romans z panem Y, zaś pan Z jest taki a taki? Chciałem czytać o Adrianie Leverkühnie, urodzonym geniuszu, który w myślach podpisał pakt z Lucyferem, nie o tych wszystkich paniach i panach. Jestem pewny, że współczesny wydawca chciałby skrócić książkę o ¾, i co więcej, wyszłoby to jej na dobre. Stąd taka właśnie ocena.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.