Dodany: 29.03.2016 11:47|Autor: Olga M.

"Zaszajbowani na amen"*


Istnieją autorzy, którzy potrafią poniewierać czytelników z siłą małego huraganu, targać ich emocjami, szarpać intelekt, a dodatkowo pozbawić ich starego, dobrego snu, którego te ofiary cierpiące na syndrom sztokholmski dobrowolnie zrzekają się na rzecz wspomnianej poniewierki, przyjmowanej raz ze łzami, raz z radością. John Irving jest właśnie takim autorem.

O Winie Berrym można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest realistą. Ojciec piątki dzieci, kochający mąż i amatorski treser niedźwiedzi (właściwie jednego, dość starego niedźwiedzia), wciąż żyje w czasie przyszłym, myśląc o tym, co zrobi niebawem – zarobi na studia na Harvardzie, zdobędzie tytuł naukowy, znajdzie pracę. Jego życie nie układa się jednak tak, jak sobie to wymarzył. W realizacji planów przeszkadzają mu brak pieniędzy i wojna, a później także pewien śmierdzący pies, który nie daje spokoju jemu i jego rodzinie nawet po śmierci. Win jednak nie poddaje się i wciela w życie każdy genialny pomysł. Jednym z nich jest tytułowy hotel New Hampshire – założony w miasteczku, które zupełnie nie potrzebuje hotelu. Przynosi jednak Berrym niezapomniane chwile, wpycha ich w wir nie zawsze przyjemnych wydarzeń, kształtuje ich życie. Przecież "każdy małolat powinien się wychować w jakimś zwariowanym hotelu"**.

"Jeśli przeczytałeś jedną książkę Irvinga, przeczytałeś je wszystkie" – mógłby powiedzieć malkontent, który w powracających motywach widzi tylko wtórność autora i brak inwencji twórczej. Takim malkontentom odradzam lekturę, bo rzeczywiście, Irving nie stroni od podejmowanych już wcześniej tematów, od wiecznie obecnego Wiednia, cyrku, niedźwiedzi czy homoseksualizmu. Czy oznacza to jednak, że pisarz zjada własny ogon jak mityczny Uroboros? Nigdy w życiu. Jak przystało na jego prozę, jest tu świeżo, zabawnie, czasem smutno, a nawet przerażająco, choć przecież czytelnik znający już twórczość tego pana wie, czego może się spodziewać. Ja się spodziewałam, a nie umniejszyło to ani trochę przyjemności, jaką czerpałam w każdej minucie poświęconej lekturze "Hotelu New Hampshire".

Tym razem Irving rozprawia się nie ze światkiem pisarskim (choć w powieści nie mogło zabraknąć choćby skromnego literackiego epizodu), nie z nietolerancją, lecz z gwałtem. To właśnie przemoc na tle seksualnym wysuwa się tu na pierwszy plan; autor próbuje ukazać ją w całej krasie – od aktu, przez traumę, lęk, wyparcie, aż po wściekłość i ostateczne rozprawienie się z tym, co choć zaszło lata wcześniej, ani trochę nie ulotniło się z umysłu ofiary. Irving zawsze był niesamowicie bystrym obserwatorem, wrażliwym na krzywdę człowieka, na nierówności, które rządzą światem – stąd też w jego twórczości nierzadko pojawiają się homoseksualiści, transseksualiści czy feministki, wszyscy marginalizowani w naszym nietolerancyjnym społeczeństwie u Irvinga otrzymywali głos, silny i niezależny. Tak samo wygląda to w przypadku ofiar gwałtu, których na kartach "Hotelu New Hampshire" spotykamy wiele, wprowadzanych niby mimochodem, jednak zostawiających swój ślad, wpływających na bohaterów. Jeśli ktoś podczas lektury pomyśli, że jest ich tam za dużo, że to nierealistyczne, że przecież aż tyle napotkanych kobiet nie mogło paść ofiarą gwałciciela, radzę zastanowić się nad tym dwa razy.

Proza Irvinga przynosi tak wiele zastanowienia, tak wiele uczuć nie tylko dzięki doskonałemu oddaniu materii świata, wraz z jego dramatami i absurdami, ale głównie dlatego, że autor potrafi tworzyć postaci żywe i obdarzone wyrazistym charakterem, niepozbawione wad, a przez to tak bliskie nam, czytelnikom. "Hotel New Hampshire" okazał się kolejną powieścią, która pozwoliła mi zapoznać się z bohaterami zdolnymi do wielkich poświęceń i wielkich krzywd, śmiejącymi się prawdziwie, aż do bólu brzucha, rozpaczającymi aż do omdlenia, kochającymi do utraty zmysłów. Te postaci nie mogą nie wzbudzić żadnych uczuć. Jak można nie kochać małej Lilly, dziewczynki, a później kobiety, która rośnie i je tylko ciut ciut, zaś kocha, pracuje i pochłania cały świat ciut ciut za bardzo? Jak można nie śmiać się razem z Franny i Johnem, podsłuchującymi hotelowych gości? Jak można nie cierpieć i nie płakać razem z nimi? Nie można.

"Hotel New Hampshire" to absurd, humor, dramat i psychologia (tej jest nawet sporo, bo i Freud, choć nie ten Freud, jest jednym z bohaterów). To jazda bez trzymanki, którą może nam zaserwować tylko taki mistrz, jak John Irving. Ja piszę się na każdą karuzelę, na każde cyrkowe przedstawienie i każdy show z niedźwiedziem, jakie ten autor ma w zanadrzu.


---
* Irving John, "Hotel New Hampshire", przeł. Michał Kłobukowski, wyd. Prószyński i S-ka, 2016. Określenie to pojawia się w powieści wielokrotnie.
** Tamże, s. 573.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4145
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: misiak297 30.03.2016 08:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Istnieją autorzy, którzy ... | Olga M.
Bardzo dobra recenzja - a książkę pamiętam do dziś!

Jeśli dobrze sobie przypominam, ofiarami gwałtu w tej książce były nie tylko kobiety.
Użytkownik: Olga M. 31.03.2016 10:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo dobra recenzja - a... | misiak297
Bardzo dziękuję :) Zupełnie się nie dziwię, że książka została przez Ciebie tak dobrze zapamiętana - o niektórych dziełach Irvinga trudno zapomnieć.
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: