Dodany: 20.03.2016 20:13|Autor: zsiaduemleko

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: 2666
Bolaño Roberto

O ciepłej tequilli i zwłokach w piasku


Zabrali nas kiedyś ciężarówkami na poligon wojskowy. Mocne słowa, bo dla nas to była zwykła, nieciekawa łąka na totalnym zadupiu, nie poligon. Trawa po pas, rzęsisty deszcz, a oni każą nam się czołgać: w hełmach, z kałachem i całym tym przestarzałym szmelcem. Łączą nas w pary i kolega ma odgrywać rolę rannego na polu bitwy kompana, którego ja muszę ciągnąć za szelki za sobą. Sam ledwo ruszam giczołami, nocnik zsuwa mi się na oczy, a oni oczekują ode mnie, że będę dodatkowo holował ważące ponad sto kilo zwłoki. W ramach motywacji strzelają nam nad głowami ślepakami, rozpylają gaz i zmuszają do założenia masek. Mógłbym się wczołgać w przepaść i pewnie nawet bym nie zauważył. Ciągnięty kolega świetnie się bawi, jedynie narzeka, że trochę mokro. Na półmetku następuje zmiana ról, więc z ulgą kładę się na plecach i pozwalam koledze targać mnie po trawie. Teraz on stęka i co rusz mnie przypadkowo kopie, a ja krzyczę do niego: to na nic, zostaw mnie, ratuj siebie, powiedz mojej rodzinie, że ich kocham. Potem mamy jeszcze kilka atrakcji, aż w końcu kadra szkoleniowa się upija, a my w oczekiwaniu na transport, cali mokrzy i zziębnięci, rozpalamy ognisko ze starych opon. Dym trochę gryzie w gardło, więc zakładamy maski przeciwgazowe i stajemy tak blisko ognia, że mundury nam parują. Nie zamierzam wnikać i zanudzać szczegółami, ale to był dzień, kiedy dostałem jeden z największych wycisków w życiu. A wspominam o tym, bo "2666" to taki literacki odpowiednik tamtego dnia. Już dawno żadna lektura tak mnie nie przeczołgała po swojej treści. Dawno nie byłem tak wykończony po ostatniej stronie – wyczerpany zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Co ciekawe, zapisuję to po stronie plusów.

Podaję skróconą genezę powieści, bo uważam, że jest dosyć frapująca. Otóż Bolaño postanowił, iż napisze swoje dzieło życia, ale zabrakło mu na to życia i mniej więcej w trakcie pisania umarł. Koniec genezy. Co prawda spadkobiercy upierają się, że powieść była w gruncie rzeczy ukończona (zabrakło końcowych poprawek autora), lecz tak naprawdę tego nie wie nikt, więc równie dobrze można to potraktować jak zaklinanie rzeczywistości. Koniec końców "2666" jest podzielone na pięć części, które w intencji Bolaña miały ukazywać się osobno (w rocznych odstępach), ale wydano je razem, w jednym opasłym tomie. Brawa za uszanowanie woli zmarłego. Jednak dosyć mojego wyzłośliwiania się, bo "2666", ukończone czy też nie, jest na tyle niesamowitym kawałkiem literatury, że wszystko inne przestaje mieć znaczenie.

Każda z pięciu części to historia innych głównych postaci, ale pewne elementy są wspólne. Po pierwsze, łączy je osoba Benna von Archimboldiego, niemieckiego pisarza, kandydata do literackiej Nagrody Nobla, człowieka wyjątkowo skrytego, którego mieli okazję poznać, ba – widzieć! – jedynie nieliczni. Druga wspólna rzecz to równie tajemniczy, ale znacznie bardziej poruszający wątek seryjnych zabójstw kobiet w Santa Teresa – literackim odzwierciedleniu Ciudad Juarez, miasta w Meksyku, w którym zwłoki zgwałconych i brutalnie zamordowanych kobiet znajduje się częściej niż ja czytam książki. Trudno to opisać za pomocą suchych liczb, ale liczone w setkach ofiary robią wrażenie, szczególnie że mówimy tutaj jedynie o odnalezionych zwłokach. Te dwa elementy – Archimboldi i Santa Teresa – są jak dwa bieguny, w których zbiegają się południki losów postaci występujących w "2666". Połączenia są często jedynie symboliczne, subtelne i wręcz nieuchwytne przy pierwszej lekturze, ale wyraźnie trzeba je odnotować.

"Poprosił recepcjonistę, by przetłumaczył mu nazwę lokalu. Recepcjonista roześmiał się i powiedział, że jego nazwa brzmi: Ogniu, krocz ze mną.
– Brzmi jak tytuł filmu Davida Lyncha – stwierdził Fate.
Recepcjonista wzruszył ramionami i powiedział, że cały Meksyk jest kolażem rozmaitych odniesień i hołdów.
– Nie ma takiej rzeczy w tym kraju, która nie byłaby hołdem oddanym wszystkim rzeczom na całym świecie, nawet tym, które jeszcze się nie pojawiły – stwierdził"[1].

Poszczególne części znacznie się różnią w licznych aspektach i jestem przekonany, że każdy czytelnik potrafiłby ułożyć własny ranking, w którym doceniłby te najbardziej, jego zdaniem, udane rozdziały. Pierwsze trzy części dosyć wyraźnie się przenikają, a cień widoczny w jednej staje się wyraźną postacią w drugiej. Historia krytyków literackich, udających się do Meksyku w poszukiwaniu swojego idola Archimboldiego, wyróżnia się wątkiem miłosnego trójkąta międzynarodowego, w którym Angielka sypia na przemian z Hiszpanem oraz Francuzem – sprawiedliwie i po równo. Z Włochem się nie bzyka, bo ten jest inwalidą na wózku, co za niefart. Część dotycząca chilijskiego profesora i literaturoznawcy Amalfitana to studium psychiki ojca, który co noc drży o własną córkę. A ma o co drżeć, bo trudno być atrakcyjną nastolatką w mieście, gdzie ładne kobiety się brutalnie gwałci, a następnie morduje. Rosa, bo tak dziewczyna ma na imię, jest spoiwem i magnesem, który przyciąga Fate’a – czarnoskórego dziennikarza goszczącego w Santa Teresa oraz przy okazji bohatera trzeciej części. Fate uwielbia zasypiać przy włączonym TV, całkiem przypadkiem trafia do Meksyku i równie przypadkowo zakochuje się w Rosie, która dotychczas była zajęta bzykaniem się z Chucho Floresem na różne, niekoniecznie romantyczne sposoby. I zazwyczaj jej się podobało. Już w tym miejscu da się zauważyć ciągoty autora do dosadnego przedstawiania spraw. A potem przychodzi część czwarta: zbrodnie.

Bolaño ten rozdział poświęca w całości nieszczęsnemu miastu, jakim z pewnością jest Santa Teresa, i podejmuje próbę prześledzenia pasma ciągnących się od 1993 roku morderstw. Niektórym przypadkom poświęca więcej miejsca, niektórym mniej, ale i tak prędzej czy później dopada nas poczucie bezsilności i beznadziei. Raz za razem potykamy się o kolejne zwłoki: o kobiety zgwałcone waginalnie i analnie, a następnie uduszone; o kobiety wielokrotnie pchnięte nożem i z połamanymi kośćmi; wielu z ofiar nie udało się w ogóle zidentyfikować, większości spraw nie rozwiązano. Bolaño z pewną sadystyczną przyjemnością opisuje okoliczności zbrodni, krótko przedstawiając sylwetkę ofiary, czym się zajmowała, w co była ubrana, jak ułożono ciało. Co najbardziej uderza, to momenty, kiedy trafiamy na wielokrotnie zgwałconą trzynastolatkę, jedenastolatkę, a nawet dziesięciolatkę. Spróbuj pozostać obojętnym. Jednocześnie mogłoby się wydawać, że taka forma kroniki zbrodni szybko się przeje i znudzi, bo przecież ileż można, ale nie. Nie sposób się na to uodpornić, więc ostatni przypadek działa na naszą wrażliwość tak samo mocno jak pierwszy. Dla pewności Bolaño wmieszał między zwłoki kilka pobocznych wątków, nawet miłosnych (choć specyficznych), co w jakimś stopniu pozwala nam na chwilę odetchnąć, ale to nie zmienia faktu, że w tym miejscu należy pożegnać czytelników zbyt wrażliwych na krzywdę ludzką. Rozdział ciężko siadający na wątrobie.

Piąta, ostatnia jest część Archimboldiego i może się ona poszczycić całkowicie odmiennym nastrojem oraz intensywnością historii. Spodziewaj się opowieści z okresu II wojny światowej, kilku wątków z frontu, obserwowania, jak formuje się charakter przyszłego pisarza; poznamy jego literackie początki, a nawet dostaniemy wątek miłosny, z seksem w oborze między krowami włącznie. Część udana, ale dla mnie ma dwie zasadnicze wady. Po pierwsze, jestem już nieco zmęczony tematyką wojenną. Kwestia indywidualna, więc dla innych może to się okazać zaletą. Po drugie, na swoje nieszczęście część piąta znajduje się po części czwartej. Z rozdziału o zbrodni naprawdę trudno się otrząsnąć i rzutuje to na dalszy odbiór powieści. Choć może się nie znam.

"Kiedy wyszli z domu, zobaczyli dzieciaka siedzącego na dachu samochodu. Czytał komiks i miał coś w ustach, chyba cukierka. Kiedy wrócili ze spaceru, dzieciak wciąż tam siedział, choć już nie czytał i cukierek też się skończył"[2].

Wszystko to scala się w tysiącu stron monumentalnej powieści, jaką jest "2666". Bolaño potrafi zrobić wrażenie, bo dawno już nie miałem okazji przeczytać kilkudziesięciu linijek tekstu pozbawionego kropki. Poważnie: on jest zdolny zapełnić całą stronę jednym, nieprzerwanym, ale wciąż sensownym oraz płynnym zdaniem i kiedy to sobie uświadomiłem, w pierwszej chwili najzwyczajniej zaparło mi dech. Wielokrotnie dryfuje na margines powieści i przytacza jakąś niewiele znaczącą anegdotkę: czy to o meksykańskim bokserze, czy to o opętanym pokutniku z wyjątkowo pojemnym pęcherzem moczowym, o rozlicznych fobiach, o zamordowaniu pięciuset greckich Żydów (no dobra, to akurat może trochę znaczące). W słowach Bolaña realizm ściga się z naturalizmem, a jednocześnie czuje się w nich jakąś tęsknotę oraz żal za minionym, za przegapionymi szansami. "2666" jest gęste jak smoła i momentami niezwykle trudno się poruszać między kartkami, ale ta nieprzystępność potrafi dać satysfakcję. Trzeba jedynie mieć w sobie coś z masochisty. Kawał literatury mięsistej jak półtusza wisząca na haku w rzeźni.


---
[1] Roberto Bolaño, "2666", przeł. Katarzyna Okrasko, Jan W. Rajter, wyd. Muza SA, 2013, str. 385.
[2] Tamże, str. 173.


[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2772
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: miłośniczka 23.03.2016 12:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Zabrali nas kiedyś ciężar... | zsiaduemleko
Książkę mam na uwadze od dłuższego czasu, ale dopiero Ty mi ją tak bardzo przybliżyłeś. Widzę, że muszę sobie na nią przygotować kupę czasu, taką dużą, dużą kupę. Na razie to chyba odłożę na bliżej nieokreślony termin, ale koniecznie kiedyś się za nią wezmę.
Użytkownik: zsiaduemleko 31.03.2016 17:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Książkę mam na uwadze od ... | miłośniczka
Właściwie to nieco mnie zdziwiło, że dopiero jako pierwszy dodałem recenzję tej powieści, bo jakoś wydawało mi się, że jest dosyć znana i czytana. Może się myliłem, a może tylko ja miałem ochotę po lekturze jeszcze trochę się potaplać w tym fabularnym brudzie i zwyrodnieniu. Nie wpisałbym 2666 na listę lektur "trzeba koniecznie przeczytać", ale jeśli ktoś preferuje taką tematykę i czuje się na siłach, to śmiało. Nawet jeśli odłoży się ją na bliżej nieokreślony termin ;)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: