Dodany: 19.03.2016 17:19|Autor: lutek01

Szklane domy na polu minowym


Filip Springer to młody reporter, którego każda książka jest wydarzeniem na rynku wydawniczym literatury non-fiction. W "13 piętrach" bierze pod lupę kondycję mieszkaniową Polaków. Robi to dość pomysłowo, uciekając się do zabiegu, który ma uświadomić czytelnikowi pewne mechanizmy. Zestawia kryzys mieszkaniowy międzywojnia z aktualną sytuacją w Polsce w tej dziedzinie. Manewr ciekawy, pozwalający nawet mało uważnemu i niebędącemu "w temacie" odbiorcy dojść do ciekawych wniosków. Springerowi zarzuca się, że w "13 piętrach" pominął okres PRL i gospodarki centralnie planowanej, które to twory miały bardzo istotny wpływ na dzisiejszy krajobraz mieszkaniowy naszego kraju. Jednak przedstawienie powojennej odbudowy miast czy też boomu budowlanego lat 70. niewiele wniosłoby do tematu. Autorowi chodziło o pokazanie nie tyle sytuacji mieszkaniowej w Polsce na przestrzeni dziesięcioleci, co paraleli, schematu, który zostaje powielony niemal w stosunku 1:1, tyle tylko, że w innej skali.

"Reporter szybko rusza na obchód. Pierwsze pomieszczenie, do którego trafia, ma dwanaście metrów kwadratowych. Mieszka tu osiem osób. Są trzy łóżka (...) W następnych izbach nie jest lepiej. Niewielką łaźnię wyłączono z użytku i podzielono na osiem części za pomocą zasłon i firan. Mieszkają tu samotni bezdzietni. Łącznie trzydzieści trzy osoby. (…) Trafia na strych. Pomieszczenie jest zbyt ciasne, by stawiać w nim przepierzenia, trzydzieści pięć rodzin żyje tu po prostu razem. Z mebli mają tylko łóżka i skrzynie. Na szafy nie starczyłoby miejsca, zresztą i tak nie byłoby czego w nich trzymać. Jest kuchenka gazowa i kilka mikroskopijnych okienek"[1].

Zacytowany fragment to tylko jeden z opisów miejsca, w którym żyją warszawscy biedacy. Karty pierwszej części książki zapełniają tłumy anonimowych ludzi tłoczących się w klitkach, śpiących w łóżkach na zmianę z kimś, bez stałego adresu, bez związania z jakimkolwiek miejscem, o którym można by powiedzieć że jest jeśli nawet nie domem, to choćby mieszkaniem. Z opisów tych (popartych licznymi opracowaniami naukowymi oraz publikacjami z ówczesnej prasy) wyłaniają się olbrzymie problemy społeczne Polski lat 20. i 30. ubiegłego wieku, z którymi młody kraj nie umiał sobie poradzić: przeludnienie miast, bieda, bezdomność, bezrobocie i spinający to wszystko olbrzymi głód mieszkaniowy. Co prawda reporter koncentruje się tylko na stolicy, ale z literatury faktu tamtych czasów wiemy, że takie problemy były na porządku dziennym w większości polskich miast[2]. Sytuacji tej próbowali zaradzić socjaliści, postulujący inwestowanie w tanie budownictwo mieszkaniowe dostępne dla biednych robotników, którzy dzięki niskim kosztom utrzymania mieli żyć godnie i wyrwać się z kręgu biedy i bezdomności. Nie było to jednak łatwe – pieniądz ma swoje prawa, prawa rynku, zgodnie z którymi inwestycja musi się opłacić. Czy budowa przeznaczonych dla mas tanich mieszkań wymagających dofinansowania i nieprzynoszących zysków miała jakikolwiek sens ekonomiczny? Kapitalizm znał odpowiedź.

"Klient (...) jest w tym układzie najsłabszy. Nie ma naszej wiedzy, nie ma naszych pieniędzy, nie ma naszego czasu. To wszystko go z miejsca stawia na gorszej pozycji. My [developerzy; przyp. mój – Lutek] nie ponosimy prawie żadnego ryzyka. I nie mówię tego, żeby się chwalić; to wynika z umowy, którą daliśmy klientowi do podpisania. Bank? Owszem ryzykuje, ale minimalnie. Ma zespół ekspertów, którzy tego delikwenta prześwietlą. Jak się pojawi problem, to najwyżej bank puści człowieka z torbami, wyśle komornika, żeby ściągał z niego tę kasę do końca życia. Bank odzyska pieniądze, najwyżej trochę później. Człowiek jest w tym wszystkim najmniejszy"[3].

Druga część książki poświęcona jest sytuacji współczesnej. W zasadzie można ją traktować jako jedną wielką analizę problemów naszego społeczeństwa w kwestii mieszkaniowej. Springer omówił chyba wszystkie najpoważniejsze grzechy rynku nieruchomości w Polsce, jak Dante prowadzi nas przez kolejne poziomy piekła, choć tym razem w górę – z piwnicy aż na trzynaste piętro. Nie tylko powołuje się na świadectwa zawarte w różnych źródłach, lecz przede wszystkim rozmawia z ludźmi. Jego rozmówcy są przedstawicielami wielkich grup społecznych – znów mas – skrzywdzonych przez system. To ofiary czyścicieli kamienic, którzy, aby przejąć kamienicę na luksusowe apartamenty, uciekają się do metod godnych nieźle zorganizowanej mafii. To także beneficjenci kredytów, którzy związali się z bankiem na większość życia, w tym tak zwani frankowicze, nabrani okrutnie przez system dający im w prezencie stale powiększające się raty kredytowe. Kolejnymi bohaterami są osoby niepasujące do systemu – za bogate, żeby dostać mieszkanie komunalne i za biedne, żeby otrzymać jakąkolwiek pomoc na kupno własnego lokum, wiecznie wynajmujące od kogoś mieszkanie, skazane na niepewność jutra i dziwną, wręcz poddańczą relację z właścicielem wynajmowanego lokalu. Pojawiają się też klienci upadłych firm deweloperskich, w których utopili swoje oszczędności życia. Rozmówców Springera zwykle łączą trzy cechy: należą do ostatniego poważnego polskiego wyżu demograficznego z przełomu lat 70. i 80., zostali wykorzystani przez szeroko rozumiany system (instytucje kredytowe, deweloperzy, samorządy) i pozostają bez pomocy.

Reporter jednak nie byłby reporterem, gdyby tylko opisał, jak jest, a nie zapytał, dlaczego tak jest. Po diagnozę Springer udaje się do menedżerki firmy deweloperskiej, pracownika banku, przedstawicieli samorządów, w końcu – specjalistów od gospodarki mieszkaniowej na wysokich szczeblach. Bezlitośnie obnaża kulisy programów mieszkaniowych adresowanych do młodych oraz niechęć do inwestowania w budownictwo społeczne, które wydaje się jedyną sensowną alternatywą dla hydry kredytowej pożerającej oszczędności i nadzieje młodych Polaków. Czy czegoś nam to nie przypomina?

"13 pięter" to lektura absolutnie obowiązkowa dla każdego, kto w tym kraju myśli o kupnie czy wynajmie domu bądź mieszkania. Książka ta może przypominać pokrzywdzonym, że w morzu kredytowym toną nie oni jedni (i jeżeli ktoś coś może zmienić, to tylko masy). Z kolei dla tych, którzy stoją przed poważną decyzją, będzie stanowić swojego rodzaju przewodnik po polu minowym, jakim jest polski rynek mieszkaniowy. Ta pozycja oczywiście nie uchroni czytelników przed wszystkimi pułapkami, jednak pozwoli im spojrzeć na kwestię "własnych czterech kątów" szerzej. Da lepszy ogląd sytuacji, impuls do przemyśleń oraz do szukania alternatywnych rozwiązań.

Recenzję "13 pięter" chciałbym zakończyć cytatem chyba najlepiej pokazującym, jak wielka jest potrzeba posiadania kawałka swojego miejsca. Potrzeba, której spełnienie dla jednych będzie zobowiązaniem na całe życie, dla innych – nigdy niezrealizowanym marzeniem.

"Bo my tu mamy dwa pokoje! Ja nigdy swojego pokoiku nie miałam. Myśmy w dwóch pokojach po pięć osób mieszkali. A moje dziecko ma. I ja uważam, że to jest moje wielkie życiowe osiągnięcie, że jak Magda zacznie podrastać, i będzie miała ten czas buntu, to mi będzie mogła trzasnąć drzwiami swego pokoju przed nosem. Ja się chyba wtedy popłaczę ze szczęścia, jak ona to zrobi. Bo to będzie znaczyło, że mi się udało jej zapewnić godne warunki życia"[4].


---
[1] Filip Springer, "13 pięter", Wydawnictwo Czarne, 2015, s. 19.
[2] Patrz np.: Konrad Wrzos, "Oko w oko z kryzysem", Państwowy Instytut Wydawniczy, 1985.
[3] Filip Springer, dz. cyt., s. 209.
[4] Tamże, s. 219.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1330
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Czarnyyy 03.09.2019 08:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Filip Springer to młody r... | lutek01
Ciekawa książka pokazująca argumenty za rozwijaniem budownictwa społecznego - czego jeszcze w historii na wielką skalę nie udało się w Polsce zrobić. Dobrze zaznaczona mizeria intelektualna decydentów politycznych którzy uruchamiali kolejne programy skutkujące podwyższaniem cen mieszkań na rynku pierwotnym.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: