Dodany: 16.03.2016 22:50|Autor: misiak297

Gdzieś między literaturą a życiem


Tytułowy komiwojażer Braci Walker z pierwszego opowiadania ze zbioru "Taniec szczęśliwych cieni" zabiera dzieci, aby mogły mu towarzyszyć w pracy. Tymczasem cała trójka spontanicznie składa wizytę jego dawnej ukochanej. W innym opowiadaniu inny ojciec odwiedza ze swoją córką mieszkającego w ziemiance zdziwaczałego znajomego. Grupka sąsiadów reprezentujących całkiem nowy świat pięknych domów i eleganckiego życia podczas dziecięcego przyjęcia urodzinowego zastanawia się, jak w majestacie prawa wyrzucić z osiedla staruszkę, której zaniedbany dom psuje nowoczesny krajobraz. Dwóch kuzynów wybiera się z dwiema poznanymi dopiero co dziewczynami na przejażdżkę, aby "skonsumować" i zakończyć te znajomości. W "Biurze" żona i matka, ale też pisarka z ambicjami, która chciała mieć "własny pokój", musi się zmierzyć z ingerującym w jej życie właścicielem wynajmowanego lokum. W "Odrobinie lekarstwa" młoda dziewczyna topi miłosne smutki w alkoholu."Czas umierania" przedstawia na kilkudziesięciu stronach tragedię pewnej rodziny, która musi sobie poradzić z nagłą stratą dziecka. "Dzień motyla" to przygnębiające opowiadanie o wykluczeniu i napiętnowaniu zakompleksionego dziecka przez szkolnych kolegów. Równie zakompleksiona dziewczyna nie chce iść na szkolny bal w obawie przed ośmieszeniem się – tymczasem jej matka szyje balową kreację. Helen z "Pocztówki" dowiaduje się, że jej kochanek i mąż in spe ożenił się podczas wyjazdu wakacyjnego. "Chłopcy i dziewczynki" są opowieścią o definiowaniu siebie, o wtłaczaniu w role społeczne związane z płciami i o (nie)udanej próbie ich przeskoczenia. W tym zbiorze znalazły swe miejsce także Alva, służąca, która żyje w zupełnie innym świecie niż jej zamożni pracodawcy, oraz apodyktyczna babka – opiekunka i zarazem strażniczka jedenastoletniej wnuczki. "Pokój utrechcki" to wielowarstwowa historia o porządkowaniu dramatów przeszłości. Opowiadanie tytułowe – ostatnie w omawianym zbiorze – opisuje tradycyjne, męczące przyjęcie u ekscentrycznej panny Marsalles, na którym goście pojawiają się z poczucia obowiązku, a nie z realnej potrzeby.

Tak prezentują się fabuły w debiutanckim zbiorze opowiadań Alice Munro "Taniec szczęśliwych cieni". Kto poznał już książki kanadyjskiej noblistki, ten zauważy, że pojawiają się tu postaci i motywy stale powracające w jej późniejszych tekstach.

Kobiety z ambicjami pisarskimi, lisie fermy, chore, umierające matki, niejasne związki miłosne, tragiczne odejścia dzieci, uwięzione w klatce stereotypów i oczekiwań społecznych matki i ich dorastające córki, tajemnice, które nie zawsze zostaną ujawnione. A nawet taki detal, jak guma przyklejana przed posiłkiem do widelca. Czy można zatem powiedzieć, że kolejne utwory Munro są wtórne? W żadnym wypadku. Ona bierze pod lupę podobne historie i ukazuje ich nowe znaczenia, nowe wartości.

Alice Munro jest pisarką wielką. Pozornie w jej opowiadaniach nic się nie dzieje. Wrócę na chwilę do ich fabuł. Co to za materiał? Dwóch szczeniaków podrywa panienki, uprawnia z nimi seks, a potem odwozi je do domu. Młoda służąca obsługuje gości na przyjęciu i zastanawia się, co będzie robić, kiedy wyjedzie ze swoimi pracodawcami w podróż. Grupka ludzi rozmawia na przyjęciu. Chciałoby się powiedzieć: wielkie rzeczy! A potem można się zachłysnąć – bo z takich "wielkich rzeczy" powstają wielkie (naprawdę wielkie) historie. W tych prostych (czasem wręcz banalnych), z życia wziętych opowieściach buzują emocje. Ogromne dramaty rozgrywają się w codziennym anturażu. Napięcie obecne jest między wierszami.

Mogłoby się wydawać, że opowiadania Alice Munro to trudna lektura. Zgodzę się – kanadyjska noblistka wymaga wiele od czytelnika. Trzeba przyjąć jej reguły, aby zrozumieć te teksty. Ona nie trzyma się chronologii, mnoży nieistotne szczegóły, miesza wątki, nie kończy, nie wyjaśnia, nie prowadzi czytelnika do rozwiązań, których ten mógłby oczekiwać. A jednak w tym chaosie konstrukcyjnym jest metoda – i uważna lektura pozwoli tę metodę dostrzec. Nic tu nie pojawia się przypadkowo, każda pozornie nieistotna scena ma znaczenie, każde słowo, gest czy przedmiot (obcięta nitka, roślina doniczkowa, niezamknięta brama, kiczowaty motylek dodany jako ozdoba do łakoci, równo wycięte postaci z kolorowych katalogów) się liczy. To wszystko przybliża tę prozę do życia – nieuporządkowanego, a jednocześnie mającego własne koleje, ważne punkty z określonymi skutkami następującymi po konkretnych przyczynach. Moim zdaniem spotykamy się tu z genialnym paradoksem – Munro odziera literaturę z jej literackości na rzecz tzw. "samego życia", a zarazem sprawia, że te obrazki rodzajowe stają się znakomitą, wielopłaszczyznową literaturą. Dobrze oddaje to stwierdzenie bohaterki "Odrobiny lekarstwa": "miałam wrażenie, że poznałam, na czym polega bezwstydna, wspaniała absurdalność, z jaką życie, nie literatura, improwizuje nasze losy. Wprost nie mogłam przestać o tym myśleć"[1].

U Munro codzienność i literatura się łączą. Twardy realizm wzbogacony zostaje o magię i symbolikę. Zwyczajni ludzie, którzy – można by pomyśleć – nie powinni wdzierać się między okładki jako bohaterowie literaccy, zostają bohaterami tych opowiadań. Ich życie "staje się mroczne i dziwne, podobnie jak otaczający krajobraz, który ma na nie magiczny wpływ i sprawia, że wydaje się nam przyjazne, zwyczajne i dobrze znane, gdy przyglądamy mu się z bliska, ale kiedy odpływa w dal, zmienia się w coś nieznanego, czego nigdy do końca nie pojmiemy, kryjącego w sobie wszystkie stany pogody i takie głębie, których nie możemy sobie nawet wyobrazić"[2].

Nagle okazuje się, że banalna historia o szkolnym balu to opowieść o tym, jak przeciwstawiamy się oczekiwaniom społecznym i jak im ulegamy. "Czas umierania" opisuje nie tylko tragiczny wypadek i śmierć dziecka, ale – na drugim planie – także dysfunkcyjną rodzinę, w której ojciec się upija, matka, cierpiąc, odgrywa teatr jednej aktorki na oczach gardzących nią (ale teraz jej współczujących) sąsiadek, a najstarsza córka bawi się w małą-dorosłą sprzątającą dom i prowadzącą salonowe konwersacje. "Dzięki za przejażdżkę" pod prościutką fabułą ujawnia swój boleśnie gorzki wymiar. Czuje się dramat kobiety, która chciała uciec od zależności rodzinnych, od bycia kontrolowaną przez dzieci i męża, a w rezultacie pozwala się kontrolować innemu mężczyźnie. Widać całą złożoność sytuacji sióstr, z których jedna poświęciła się dla chorej matki, a druga prowadziła życie z dala od rodzinnego domu i matczynej choroby. Rzekomo traumatyczne (a w zasadzie nieznośnie banalne) wydarzenie z okresu dorastania okazuje się szczęśliwą przepustką do dojrzałości.

Na koniec powtórzę – tu życie miesza się z literaturą, literatura z życiem. Alice Munro jest znakomitym alchemikiem, potrafiącym łączyć te dwa składniki w odpowiednich proporcjach. Przekonajcie się o tym sami, odwiedzając kanadyjską prowincję – może w "Tańcu szczęśliwych cieni"? Polecam.


---
[1] Alice Munro, "Odrobina lekarstwa", w: tejże, "Taniec szczęśliwych cieni", przeł. Agnieszka Kuc, Wydawnictwo Literackie 2013, s. 141.
[2] Alice Munro, "Komiwojażer Braci Walker", w: tejże, dz. cyt., s. 33.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1874
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: