Dodany: 29.01.2010 21:46|Autor: jolietjakeblues

Süskind nadal genialny, ale trochę mniej błyskotliwy, być może zamierzenie


Trzy historie, z których dwie mają wspólne podstawy. Na pierwszy rzut czytelniczego oka niby nic, ale po głębszym zastanowieniu… No, bo cóż? Obie krótkie. Jedna trzystronicowa. Druga ośmiostronicowa. W obu narrator w trzeciej osobie zdaje relację z pewnego wydarzenia. W pierwszej historii zdarzenie, czy raczej jego konsekwencje, trwa latami. W drugiej to jeden dzień. Ba! Parę godzin jedynie. W pierwszej autor bardziej skupia się na następstwach, okrutnych zresztą. W drugiej konsekwencji prawie nie ma, dogłębnie opisywane i analizowane jest samo wydarzenie. Tytuły obu historii odzwierciedlają to, co dzieje się w treści tych krótkich opowiadań.

„Obsesja głębi” to prawie reportaż o kobiecie, artystce, poddanej mimowolnej (czy do końca?), nieświadomej krytyce. Okrutne słowa, zacytowane na samym początku historii, sugerują wpływ na życie, na działania kobiety, ale nie zapowiadają wcale tragedii. Słowa okrutne nie w swoim brzmieniu, bo nie obelżywe, nie wulgarne, ale mogące wywołać właśnie w tym konkretnym przypadku odpowiednie konsekwencje. Podkreślam, że mogące! Czyli zostały skierowane nieopatrznie do słabej psychicznie osoby, do kogoś, kto się nimi przejmie niezwykle, strasznie. W czyich uszach będą brzmiały latami. Będą huczały o każdej godzinie życia, będą towarzyszyły każdej czynności. W końcu zawładną nią i będą wyznaczały wszelkie granice istnienia, działania.

Narrator, trochę jak dziennikarz, opowiada w skrócie tę historię. Nie skupia się na stanie psychicznym bohaterki. Krótkie akapity zaczyna takimi sformułowaniami, jak „przez cały następny tydzień”, „drugiego tygodnia”, „na trzeci tydzień”. W tychże akapitach opisuje kolejne konsekwencje rzuconych słów, zamieniając je w omówienie etapów życia „pewnej młodej kobiety ze Stuttgartu”.

Więc jaka jest głębia tego opowiadania? Jaki morał może? Nie można używać pewnych zwrotów w pewnych środowiskach, bo mogą kogoś skrzywdzić? Byle co może doprowadzić do depresji? Jesteśmy zarozumiali w swoich sądach? Rzucamy sądy, oceny bezmyślnie?

„Walka” to zwykły a niezwykły obrazek z Ogrodu Luksemburskiego. Zwykły, bo takich obrazków w tym miejscu Paryża bywało, a pewnie i bywa, mnóstwo, co wiemy chociażby z filmów. Niezwykły, bo jest dla autora podwaliną czy ramą do narysowania dwóch przeciwstawnych postaci. Owe postacie symbolizują dwa odmienne punkty widzenia, nie tylko na szachową walkę, ale ogólnie na życie, zasady podejmowania i prowadzenia rywalizacji, cel tych zmagań.

Autor nie szukał skomplikowanego tematu. Nie szukał skomplikowanych postaci. Szachowi przeciwnicy. W trakcie opisywanej szachowej szermierki widzimy, że także życiowi oponenci. Pierwszy to nieznajomy, tajemniczy młody człowiek „o czarnych włosach, bladej cerze i zblazowanych ciemnych oczach. Nie odzywał się ani słowem, jego twarz pozostawała nieporuszona, tylko od czasu do czasu obracał między palcami niezapalonego papierosa i w ogóle był wcieleniem nonszalancji. (…) blady zblazowany i milczący”[1]. Drugi to miejscowy „champion, dość paskudny człowieczek pod siedemdziesiątkę, był pod każdym względem przeciwieństwem swego młodzieńczego rywala. Nosił strój francuskiego emeryta, granatowe spodnie i wełniany bezrękawnik, jedno i drugie upstrzone śladami jedzenia, miał plamy wątrobiane na drżących rękach, przerzedzone włosy, czerwony nos i twarz w fioletowych żyłkach. Nie roztaczał żadnej aury i w dodatku był nieogolony. Nerwowo pociągał ogarek papierosa”[2].

Zwróćmy na początku uwagę, jaką, pomimo tych wszystkich przeciwieństw, mają wspólną cechę. Palą mianowicie papierosy! Czy to ma jakieś znaczenie? Czy Süskind chciał coś dać do zrozumienia? Czy nikotyną chciał zneutralizować pozostałe kontrasty? A może to tylko rekwizyt szachistów? Rekwizyt z tego obrazu z Ogrodu Luksemburskiego?

Tłum miejscowych kibiców, przegranych, horda żądna krwi, stado czyhające na ofiarę, patrzy z nadzieją na „nowego”. Widząc w nim, rzecz jasna, bohatera, herosa, który uwolni ich od dyktatora, ale czy uwolni od przegrywania? Zatem czego oczekują? Wolności dla siebie czy zasłużonej w ich mniemaniu kary dla starego mistrza? Plebs żąda głowy dotychczasowego wodza? Bez względu na wszystko – umarł król, niech żyje król! Teraz będą pełzali u stóp nowego?

Ale tłum nie do końca jest prymitywny. Chce, żeby detronizacja nastąpiła w wielkim stylu. Być może nawet w szlachetny sposób. W ruchach szachowych „jeźdźca znikąd” dopatruje się czegoś nieziemskiego, oszałamiającego. Z kolei champion Jean „biedzi się, wierci się na krześle, trzęsie głową, patrzeć na niego to męka – jazda, Jean, rusz się, nie odwlekaj nieuchronnego biegu zdarzeń![3]. Süskind w niewyszukany sposób deprecjonuje tę postać, wywyższając z kolei jej oponenta.
Gra trwa zapewne godzinami. Doświadczeni gracze-obserwatorzy nie mogą uwierzyć w to, co widzą. Ciągle dopatrują się niezwykłej szachowej zręczności „nowego”. Działa jego aura, jakiś nimb, na razie bez legendy. Ona ma się właśnie narodzić podczas tej gry. Zdawałoby się, że to, co czyni na szachownicy pretendent do tronu jest w kiepskim stylu. Przecież on nie umie grać! Kpi z wszystkich. Najgorsze, że takiej aurze poddaje się też stary mistrz. Pragnie jak najszybszej przegranej. Czeka na ostateczny ruch. Na szach. Poci się w oczekiwaniu. Cóż, działa jednak magia! Na razie nikt nie odważy się krzyknąć, że „król jest nagi!”. Nowy król. Wszyscy widzą tylko szaty i je wychwalają. A Jean się poci, „znużony, marząc, by wreszcie uwolnić się od swego brzemienia, nie być najlepszym, nie musieć wszystkich ogrywać, niechby ta wredna banda, ci zawistni kibice wreszcie się doczekali, niechby wreszcie był spokój…”[4].

„Testament mistrza Mussarda” to historia w stylu osiemnastowiecznej powieści filozoficznej, jakby nieśmiało podsuwająca groteskę dziewiętnastowiecznego naturalizmu. Gdzieś tam z boku wygląda ponadto powieść grozy sprzed ponad stu lat, ale też nowoczesny horror w stylu bodajże Mastertona. Rzecz dzieje się w połowie osiemnastego wieku. Bogaty jubiler postanawia przejść na emeryturę i zamieszkać na wsi. Tam, w wyniku zdarzeń najpierw tajemniczych, potem „naukowo” wyjaśnionych, zapada na zdrowiu. Dzięki swojemu intelektowi i pracy naukowej, polegającej na lekturze „autorów (…) od Arystotelesa po Alberta Wielkiego, od Teofrasta po Grosseteste’a, od Awicenny po Leonarda”[5], odkrywa straszne rzeczy, które dzieją się w sferze geologiczno-botanicznej naszej starej Ziemi, a nawet całego Wszechświata! Przez kilkanaście stron tytułowy bohater w pierwszoosobowej narracji raczy nas naukowym właśnie wykładem, rozpisanym wedle prawideł takich prac: teza i jej udowodnienie, w końcu wnioski. Oczywiście nasz mistrz nie unika także konfrontacji z dotychczasowym „naukowym” dorobkiem, jak choćby w przypadku rozprawiania o Księżycu: „Są wprawdzie astronomowie, nawet u dworu, którzy utrzymują, że Księżyc jest gościnną planetą o zalesionych wzgórzach, soczystych łąkach, wielkich jeziorach i morzach. Nic podobnego”[6]. Nie przypomina to po trosze dzisiejszych rozpraw i umniejszania dorobku „starych” naukowców? Mistrz Mussard odwołuje się genialnie do najprostszych dowodów, których nie przytoczę, bo zdradziłbym wówczas, czego dotyczy fabuła. Jest ona tak interesująca, tak dobrze się czyta tę opowiastkę, tak wiele niesie ze sobą literackiej przyjemności, że nie warto zdradzać nic więcej. I dotrwać proszę do zakończenia. I nie zerkać do niego przed lekturą całości. Jest genialne w swoim absurdzie.

Początkowy akapit rozważania pod tytułem ”Amnezja in litteris” cytowałem w swoim niedawnym komentarzu do któregoś tematu, a może czyjejś recenzji. Jest to tak dobry fragment, że był tego wart. Tyle że autor w pozostałej części utworu po prostu tylko rozwija tenże tekst. Może nie po prostu, raczej złośliwie, podstępnie. Na niecałych dziewięciu stronach Süskind, narrator w pierwszej osobie, pokazuje nam, jaką nieprzyjemnością może być czytanie książek. Tyle że nie chodzi mu o jakąś konkretną powieść, jakiś konkretny kierunek literacki, raczej o technikę czytania, począwszy od wzięcia książki do ręki, wybrania miejsca do czytania, po… czytelniczą traumę. Tak, do diabła! Ależ Süskind sobie wymyślił! Z przyjemności, z hobby, z oddechu po męczącym dniu pracy zawodowej, z najważniejszej czynności w życiu, do której zapędzają prawie wszyscy rodzice świata swoje nieznośne dzieci, zrobił „starą chorobę”, nazywając ją „całkowitym zanikiem pamięci literackiej”. Tymi okrutnymi diagnozami męczy czytelników przez prawie cały utwór, żeby dopiero pod koniec znaleźć i jakieś dobre strony owej amnezji, a w końcu podać odpowiednie remedium. Tyle że przygotowane w oparach absurdu.



___
[1] Patrick Süskind, „Walka”, tłum. Małgorzata Łukasiewicz, w: „Kontrabasista i inne utwory”, wyd. Świat Książki, 2007, s. 13.
[2] Tamże, s. 14.
[3] Tamże, s. 17
[4] Tamże, s. 28.
[5] Patrick Süskind, „Testament mistrza Mussarda”, tłum. Małgorzata Łukasiewicz, w: „Kontrabasista i inne utwory”, wyd. Świat Książki, 2007, s. 40.
[6] Tamże, s. 46.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1131
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: