Dodany: 13.03.2016 21:49|Autor: A.Grimm
Mizantropia przepoczwarzona
Współczesność nie zauważyła, jak stara mizantropia, zawsze więcej mówiąca o mizantropie niż o świecie, przepoczwarzyła się w bolesny nihilizm, którego źródłem jest pozorna demaskacja rzeczywistości, a właściwie przekonanie o niemożności dokonania tej demaskacji. Nihilizm – bierny, apatyczny, cyniczny, zdolny przenicować całkowicie duszę – wydaje się dzisiaj bardziej wiarygodny niż jego poczciwa poprzedniczka, a przecież i jedno, i drugie bierze się tyleż z nędzy tego świata, ile – a może przede wszystkim – z wewnętrznego kryzysu takiego gorzkiego samotnika albo właśnie nędzy, tyle że wewnętrznej; na ile zaś nabytej, a na ile wrodzonej, to już inna kwestia. W przypadku autora „Podróży do kresu nocy” zresztą dość istotna. W zasadzie nie wiadomo bowiem, czy Louis-Ferdinand Céline w ogóle przechodził jakiś kryzys. Kiedy czyta się jego ponurą, oblaną żółcią powieść, można odnieść wrażenie, że on taki już był, z grymasem na twarzy od kolebki, ze skazą tak głęboką, że wykraczającą nawet poza traumy, którym psychologowie zwykle przypisują znaczenie w powstawaniu wypaczeń umysłowych. Oczywiście i z tej książki da się pozbierać ziarna prawdy o świecie, ale w istocie mówi ona nie o tym, co nas otacza i co otaczało jej autora, tylko o jednostkowym widzeniu rzeczywistości i ludzi. W ten sposób, jakkolwiek paradoksalne mogłoby się to wydawać, też można opowiedzieć o współczesności.
Céline, w przeciwieństwie do mizantropów i nihilistów zamkniętych w wieżach z kości słoniowej, niemających pojęcia o świecie, ale chętnie go kontestujących, widział wiele i wiele przeżył, co może go uwiarygodniać w oczach czytelnika. Biografowie największe znaczenie w powstawaniu bolesnych blizn na psychice francuskiego pisarza przypisywali – nie bez słuszności – jego udziałowi w I wojnie światowej, wówczas jeszcze zwanej Wielką Wojną, która ze względu na skalę i niespotykaną dotychczas masowość była zjawiskiem bez precedensu, z czego zresztą Céline doskonale zdawał sobie sprawę – dowodzą tego dobitnie dwie strony upstrzonej wykrzyknikami, zajadłej antywojennej (i zarazem antydemokratycznej) analizy, z której dałoby się wybrać kilkanaście gorzko-kwaśnych bon motów, jak ten podsumowujący emancypację mas po rewolucji francuskiej („Pojawił się za to, rzecz całkiem nowa, żołnierz bezinteresowny... Było to tak bardzo świeże zjawisko, że nawet Goethe, sam wielki Goethe, kiedy zjawił się pod Valmy, osłupiał kompletnie. Kiedy więc zobaczył te obdarte i zajadłe kohorty, które dały się spontanicznie wypatroszyć władcy Prus, występując w obronie patriotycznej fikcji, stwierdził, że widać jeszcze wielu rzeczy musi się nauczyć”[1]). Ten wojenny trop jest rzeczywiście w pewnym stopniu zasadny, hekatomba z lat 1914-1918 odsłoniła bowiem, w mniemaniu Céline'a, prawdę o człowieku, prawdę niezwykle bolesną, której wspomnienie nieszczęsny Louis-Ferdinand musiał nosić do końca życia. W rezultacie, nawet kiedy spotykał albo widział kogoś życzliwego czy też po prostu zwykłego, neutralnego i nieokreślonego, zakładał, że to jedynie maska, za którą najpewniej czai się skaza. Tak, niekoniecznie zaraz potwór – ten siedział wszakże głęboko w ukryciu i czekał na sprzyjające okoliczności, by pokazać kły – ale właśnie skaza, Céline miał bowiem dar obrzydzania ludzi nawet z małymi wadami, nie musiał zaraz przypisywać im najohydniejszych czynów.
W istocie wszystkie kolejne doświadczenia pisarza, a właściwie narratora i głównego bohatera, Bardamu, który stanowi jednak w dużej mierze jego alter ego („Podróż do kresu nocy” jest odbiciem wojaży samego autora), są w jakimś stopniu poszukiwaniem potwierdzenia tego, co składało się na traumę powojenną – przekonania o małości człowieka, pustce bądź brutalności pudrowanej konwenansami czy normami społecznymi. To dlatego, opisując swój pobyt w afrykańskich tropikach, narrator zauważa, że „w chłodzie Europy, tam na północy, wśród pruderyjnych szarości, pomijając rzecz jasna wszelkie jatki, możemy jedynie podejrzewać, jak okrutni są nasi bliźni, ale cała ta przegniła i cuchnąca biała materia pojawia się w całej swej okazałości na powierzchni, gdy tylko znajdzie się w rozgorączkowanych tropikach”[2]. Niechęć do ludzi ma w przypadku głównego bohatera wyjątkowe zdolności adaptacyjne, pejzaże mogą się zmieniać, ale jej fundament pozostaje stały. Gdy Bardamu znajdzie się w Ameryce, gorzkimi słowy skomentuje jałowość życia ludzi uwikłanych w pracę i raczkujący konsumpcjonizm: „Smutny widok, kiedy się patrzy na tych ludzi, którzy idą spać, widać bowiem, że obojętne im jest to, co się wokół nich dzieje, widać dobrze, że nawet nie starają się zrozumieć, dlaczego tak jest, dlaczego w ogóle istnieją. Zupełnie ich to nie obchodzi. Śpią byle jak, są jak ostrygi, jak wzdęte pęcherze, kompletnie wyzbyci emocji, wszystko jedno czy Amerykanie, czy nie. Ale zawsze mają spokojne sumienie”[3]. Powrót do Francji i rozpoczęcie praktyki lekarskiej bynajmniej nie przynoszą zmiany, tutaj narrator narzeka z kolei na swoich pacjentów: „Jeśli chodzi o chorych, moich klientów, nie miałem co do nich żadnych wątpliwości... w innej dzielnicy wcale nie będą ani mniej pazerni, ani mniej ograniczeni, ani też mniej wredni niż ci tutaj. To samo tanie winko, to samo kino, te same komentarze sportowe, taki sam entuzjazm w zaspokajaniu naturalnych potrzeb, od gęby po dupsko, dokładnie tym samym żyć będzie ta rozhulana horda, ten motłoch przywalony gnojem, dryfujący od jednej plotki do drugiej, wiecznie nabzdyczony, złośliwy, a wszędzie machlojki albo agresja, między dwoma odruchami paniki”[4]. Ameryka, tropiki i Francja to tylko tło, wszystkie te rejony i środowiska łączy wspólny mianownik – człowiek, którego nędza może co najwyżej przybierać inny kształt w tym czy innym państwie bądź grupie ludzi. Cytaty poświadczające niewiarę Céline'a w swoich bliźnich czy też innych przedstawicieli gatunku Homo sapiens, jak by zapewne wolał powiedzieć, nie zostały, rzecz jasna, z trudem wyłuskane z powieści. „Podróż do kresu nocy” jest nimi usiana od początku do końca. To jeden długi, bolesny spazm.
Sam narrator, czego przytoczone fragmenty może nie poświadczają, bynajmniej się nie wybiela ani nie stawia ponad wspomnianym motłochem. O nie, w żadnym razie. On jest taki sam, nie przyznaje się do tego demonstracyjnie w ramach udawanej szczerości, robi to zupełnie naturalnie, ukazując siebie w codziennych realiach, pokazując, jak zjadliwie potrafi myśleć o innych, jak ucieka od odpowiedzialności, uprawia blagę i złorzeczy. Nie jest potworem, tak jak i większość przedstawianych w powieści ludzi daleka jest od potworności, ale często odpycha, zniesmacza, męczy, razi małostkowością i podważaniem wszystkiego bez wyjątku. Poszukiwacze pęknięć w mrocznej duszy, przez które prześwitywałoby człowieczeństwo wraz z wrażliwością i tęsknotą za czymś szlachetniejszym, mogą się zawieść, chociaż jest przynajmniej jeden taki fragment, w którym nieprzyjemny grymas na obliczu narzekającego narratora wyraźnie tężeje i odsłania jego bardziej ludzką twarz – to opis niejakiego Alcide'a, który przebywał w tropikach, aby zagwarantować przyszłość małej bratanicy, która straciła rodziców: „Ofiarował, prawie że nieświadomie, tej małej dziewczynce, która była jakąś tam jego krewną, całe lata tortur, unicestwienie samego siebie i swojego życia w tej upalnej monotonii, w warunkach właściwie żadnych, a robił to bez wahania, bez zastrzeżeń, bez żadnej korzyści poza tą, która wynikała z potrzeby zaspokojenia uczuć. I chociaż nie było tego po nim widać, to przecież ofiarowywał tej małej dziewczynce czułość tak ogromną, że wystarczyłoby na stworzenie na nowo tego świata (...). Zasnął w jednej chwili przy płomieniu świecy. Wstałem, aby dobrze przyjrzeć się w tym świetle jego rysom. Spał tak jak każdy. Wyglądał tak jak inni. A jednak nie byłoby to całkiem bezsensowne, gdyby istniało coś, po czym można by było odróżnić ludzi dobrych od złych”[5]. Później narrator rzuconymi mimochodem słowami oczywiście podważy ten obraz, wyeksponuje naiwność Alcide'a, ale tutaj, teraz – czy w ten sposób mógł napisać człowiek, w którym nie było tęsknoty i wrażliwości?
Oczywiście znajdą się tacy, co dostrzegą w tym blagę, inni powiedzą, że blagą jest cała powieść, której kontrowersyjna ponurość to skutek podjętej przez Céline'a wyrafinowanej strategii marketingowej, a dla jeszcze innych wylewana przez autora frustracja i niechęć będą dowodem nieumiejętności pogodzenia się ze złem, także tym obecnym wewnątrz, a więc negatywne emocje, paradoksalnie, okażą się świadectwem jego skrywanej wrażliwości. Każda z tych interpretacji jest możliwa, wydaje się jednak, że językowa wirtuozeria w służbie pesymizmu to nie manipulacja nastawiona na wzbudzenie zainteresowania widowni, ale szczera „mowa duszy” francuskiego pisarza. Płyniemy z tym językiem – cóż z tego, że bardziej przypomina szlam niż krystalicznie czysty strumyk – prawdziwie żywym językiem, którego echo odbija się nawet w polskich przekładach, i właśnie z powodu jego bezkompromisowej bezpośredniości nie rezygnujemy z czytania. To nie legenda – „Podróż do kresu nocy” nie bez przyczyny uznano za językowe objawienie.
I chociaż powieść Céline'a niewiele powie nam o świecie, wbrew temu, co można by pomyśleć, nie stanowi wyłącznie wyznania jednego człowieka. Niewiara obecna w „Podróży do kresu nocy”, o ile oczywiście przyjmiemy, że jej źródłem nie jest wspomniany we wstępie stygmat, z którym pisarz się urodził, to nie tylko wyraz osobistych doświadczeń, sprzyjał jej i nadal sprzyja klimat czasów, a więc coś, co Céline dzielił z innymi. To skutek podminowania fundamentów myślenia o człowieku – podlegającemu już materii i nieczułemu losowi, a nie Bogu, i wartościach – już nie absolutnych, ale doraźnych, relatywnych, a z tego powodu niezaspokajających potrzeb duchowych i niedających wewnętrznej stabilności. Można żyć jeszcze jak człowiek, ale już nie wierzyć, że nadal się nim jest. To przypadek Céline'a, bynajmniej nieodosobniony. „Podróż do kresu nocy” nie mówi o upadku współczesnego świata i człowieka, mówi o upadku myślenia o nich, o niewierze w człowieczeństwo – u francuskiego pisarza doprowadzonej aż do kresu nocy, ale w mniejszych bądź większych dawkach dzielonej i dzisiaj przez wielu z nas.
---
[1] Louis-Ferdinand Céline, „Podróż do kresu nocy”, tłum. Oskar Hedemann, wyd. Czuły Barbarzyńca, 2013, s. 76.
[2] Ibid., s. 125.
[3] Ibid., s. 221-222.
[4] Ibid., s. 381.
[5] Ibid., s. 180.
[Tekst opublikowany został również na stronie lubimyczytac.pl]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.