Dodany: 26.01.2010 19:52|Autor: barbault

Recenzja nagrodzona!

Książka: Godot i jego cień
Libera Antoni

1 osoba poleca ten tekst.

Słowa i cienie


„Koniec jest już w początku, a jednak brnie się dalej”
Samuel Beckett, „Końcówka”


Czym jest pisanie? Czym jest praca tłumacza? Czy fascynacja literaturą wielkiego pisarza może się stać „centralnym doświadczeniem życiowym”*, po którym nie jest się już tym, kim było się wcześniej? Dlaczego Uczeń, miast próbować przerosnąć Mistrza, postanawia pozostać w jego cieniu, poświęcając swą inwencję i talent w imię mało zaszczytnej, choć bez wątpienia znaczącej, służby dziełu swego mentora? Wokół tych, coraz rzadziej już dziś stawianych, pytań krąży w książce „Godot i jego cień” Antoni Libera.

Po artystycznym i komercyjnym sukcesie, jakim była powieść „Madame”, Libera napisał rzecz, która, choć może nie jest hermetyczna, wprawia czytelnika w pewną konsternację. Trudno ją bowiem jednoznacznie sklasyfikować. Nie jest to więc ani książka autobiograficzna, choć autor przytacza tu cały szereg faktów ze swego życia, ani specjalistyczna, choć zawiera wplecione w narrację erudycyjne interpretacje i analizy sztandarowych dzieł Samuela Becketta, nie mówiąc o matematycznych wręcz rozbiorach „Bez” i „That time”. Można więc odnieść wrażenie, iż nie do końca wiadomo, jak ją „czytać” – jako opowieść o Becketcie i jego tajemniczym dziele, którego zgłębianie stało się (na zasadzie niemal metafizycznej konieczności) powołaniem autora, czy też zaproszenie do podróży śladami Antoniego Libery i jego intelektualnych olśnień? Aż się prosi, by zapytać – kto i czyim jest tu cieniem?

Pytania te jednak tylko z pozoru implikują wykluczające się odpowiedzi. Dzieło Becketta nie jest tutaj bowiem, jak w przypadku wielu podobnych książek, tylko pretekstem dla niczym nieskrępowanej erudycji autora czy też polem, na którym autorskie ego może się prezentować w większym blasku. Libera, który przełożył na polski wszystkie dramaty Samuela Becketta oraz ogromną cześć jego prozy, chcąc, jak sam pisze,  s ł u ż y ć  dziełu wielkiego pisarza, postąpiłby nieuczciwie, traktując spuściznę autora „Końcówki” instrumentalnie i uprawiając na jej gruncie (na gruncie jej artystycznej wielkości) tylko własną twórczość. „Godot i jego cień” jest bowiem przede wszystkim książką o powołaniu. O powołaniu, dodajmy, choć może to zabrzmieć paradoksalnie, świadomym, a zarazem będącym wynikiem jakiejś, nie bez autoironii traktowanej, konieczności.

Autor opowiada tu o swej fascynacji twórczością Becketta od czasu, będącego swego rodzaju narodzinami prywatnego mitu wielkiego artysty, obejrzanego jeszcze w dzieciństwie spektaklu „Czekając na Godota” w Teatrze Współczesnym jesienią roku 1957, przez własną inscenizację „Końcówki” w teatrze studenckim, własne próby translatorskie, nawiązanie listownego kontaktu z pisarzem i emigrację, dzięki której miał możliwość poznania między innymi Alana Schneidera, reżysera „Filmu” według scenariusza autora „Nienazywalnego”, czy Davida Warrilowa, aż po, będące kulminacyjnym momentem książki, spotkanie z samym Beckettem w Paryżu. Tę intelektualną i rzeczywistą podróż Libery wypełniają częste obrachunki z samym sobą, opisy peerelowskiej rzeczywistości (zakaz wyjazdu do Berlina Zachodniego na autorską inscenizację „Kroków”, problemy z paszportem za działalność opozycyjną, przemyt książek Gombrowicza z Paryża do kraju), celne obserwacje zachodniego świata oczyma przybysza z Europy Wschodniej (początkowy kompleks „ubogiego krewnego” ustępuje z czasem miejsca trzeźwej i krytycznej ocenie zachodniej cywilizacji), a przede wszystkim pytania. Pytania z gatunku tych najpoważniejszych – o sens życia i miejsce człowieka w świecie. W świecie, dodajmy, jeśli nie po „rzeczywistej”, to na pewno po jakiejś metafizycznej katastrofie, a więc – pozbawionym sacrum. Rzecz jasna, na poważne pytania nie sposób często uniknąć banalnych czy wręcz śmiesznych odpowiedzi. Dlatego też autor „Madame” nie przywdziewa maski mędrca, który chciałby nas, czytelników, pouczać, a ukazuje jedynie, jak jego własne pytania znalazły oddźwięk w dziele Becketta. I jak twórczość francuskiego pisarza stała się dlań podstawowym punktem odniesienia w chaotycznej rzeczywistości, a sam Beckett kimś w rodzaju przewodnika (w znaczeniu metaforycznym i jak najbardziej dosłownym – by wspomnieć choćby, opisane nie bez autoironii, odbyte w Londynie i Ameryce peregrynacje śladami Beckettowskich bohaterów), który, choć niczego nie wyjaśnia, pozwala głębiej wejrzeć w ludzki los i poczuć się przynajmniej przez chwilę wyzwolonym z „niewoli urodzenia”.

Tym, co najciekawsze w „Godocie i jego cieniu” jest właśnie ów wybór literatury Samuela Becketta i poświęcenie się jej bez reszty. Wybór dokonany, jak pisze Libera, „niezależnie od czyichkolwiek opinii – jakichś autorytetów, środowisk czy instytucji”**. Jednak pytanie – dlaczego akurat Beckett? – nie jest bezzasadne. Bo czyż nie jest paradoksem odnalezienie nadziei w dziele tak przytłaczającym i bezlitosnym? Zapewne tak, nie zmienia to jednak faktu, iż Antoni Libera znalazł w nim i coś więcej – najtrafniejszy, a przy tym poetycki, opis ludzkiej kondycji, portret człowieka epoki nowożytnej po załamaniu się wiary w zbawienie, potępienie i sens boskiej Opatrzności, które było konsekwencją ubóstwienia Rozumu. Co jednak ważniejsze, ów opis wolny jest od krytyki, nie ma w nim cienia oceny ludzkich wyborów. Jest to „suche” sprawozdanie z tego, „jak jest”, relacja z „jałowej ziemi”. I chyba właśnie w tym tkwi ta urzekająca moc dzieła Samuela Becketta, której autor „Madame” dał się uwieść, odnajdując własne oblicze w twarzach bohaterów autora „Bez”. Bo cóż innego robi większość z nich poza układaniem historii o sobie, które jest w swej istocie zaklinaniem nicości, poronionym, bo przecież „koniec jest już w początku”, acz arcyludzkim pragnieniem, by nie skończyć, nie pozostawiwszy po sobie śladu?

Warto na koniec wspomnieć, iż to właśnie chyba owa głęboka świadomość kruchości i nietrwałości ludzkich słów stoi za prezentowaną pośrednio i bezpośrednio w „Godocie i jego cieniu” postawą krytyczną Antoniego Libery. Zdając sobie sprawę z próżności i niebezpieczeństwa krytyki, która, stając się buchalterią, odbiera dziełu sztuki jego tajemnicę, postanawia już na progu swej translatorskiej i krytycznoliterackiej drogi zająć postawę pokory wobec autora i jego twórczości, bo postawa taka oznacza według niego przede wszystkim pokorę wobec, jak sam pisze, „niejasnej rzeczywistości – bo to ona stanowi przedmiot jego [pisarza] namysłu i oswojenia przez słowo”***. Można by oczywiście pytać, czy postawa taka ma rację bytu? W końcu „śmierć autora” jest dziś „faktem” powszechnie akceptowanym w ośrodkach akademickich zajmujących się literaturą… Czy Libera nie jest czasem anachroniczny w swym szacunku i wierności wobec słowa wielkiego pisarza? Ale jeśli przyjmiemy, że słowo jest tylko cieniem myśli, jej niedoskonałym odbiciem, to czyż taka postawa nie okaże się najuczciwsza? Warto zadać sobie te pytania, czytając „Godota i jego cień”. Bo być może jest i tak, że to słowa stały się dziś już tylko cieniami samych siebie…



---
* Antoni Libera, „Godot i jego cień”, wyd. Znak, Kraków 2009, tekst z okładki.
** Tamże, s. 13.
*** Tamże, s. 173–174.


Tekst ukazał się wcześniej na portalu granice.pl oraz na stronie Wydawnictwa Znak.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2905
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: