Garść lutowych lektur, przy których nie starczyło mi czasu/weny na odrębne recenzje lub czytatki:
Dopóki starczy światła (
Christie Agatha (pseud. Westmacott Mary))
(4)
Zdecydowałam się na ten zbiorek, bo chciałam w miarę możliwości systematycznie prześledzić karierę Poirota, a w katalogu figuruje on jako 3 część tego cyklu.
Rzeczywistość okazała się nieco inna, bo genialny mały Belg występuje tylko w dwóch opowiadaniach: „Tajemnica bagdadzkiego kufra” (zdecydowanie najlepsze w zbiorze, z Hastingsem jako narratorem, z pełnokrwistą intrygą kryminalną i pięknie naświetlonym rozumowaniem Poirota) i „Bożonarodzeniowa przygoda” (pomysłowe, zaskakujące, ale krótsze, i wskutek tego mniej pełne - Poirot nie ma szans zademonstrować wszystkich swoich atutów, a autorka – stworzyć ciekawszych portretów pozostałych bohaterów. Kiedy się w opowiadanie wczytałam, zaczęło mi się z czymś kojarzyć. I pewnie słusznie – istnieje opowiadanie o tej samej fabule, tylko z innymi postaciami, pt. „Tajemnica gwiazdkowego puddingu”). I te dwa są jedynymi opowiadaniami kryminalnymi.
„Aktorka” i „Na krawędzi”, to obrazki rodzajowe, w których wątek sensacyjny, skromniutki zresztą i nie tworzący żadnej zagadki, służy tylko zwiększeniu napięcia. W drugim z nich lepsze – efektowne i przewrotne – zakończenie. Z kolei „Złoto Manksów” to opowiadanie bardziej przygodowe niż sensacyjne, z mało przekonującym narratorem pierwszoosobowym (w tej roli sprawdza się tylko kapitan Hastings, a tu go nie ma).
Dwa inne, tytułowe „Dopóki starczy światła” i „Otoczony ścianą”, to mini-dramaty psychologiczne z trójkątem w roli głównej; ten drugi dodatkowo ze szczyptą suspensu na końcu.
„Dom ze snu” – historia zaskakująca w konfrontacji z późniejszą twórczością autorki, bo należąca do gatunku „opowieści niesamowitych”- technicznie jest bez zarzutu, ale to zupełnie nie mój klimat.
Maleńki akcent paranormalny ma także „Samotny bożek” – miłe, ale naiwne opowiadanko romansowe.
Całości dałam 4, bo uważam, że tak ładny język i styl zawsze zasługuje na docenienie, ale czuję niedosyt.
Książka moich wspomnień (
Iwaszkiewicz Jarosław (pseud. Eleuter))
(4,5)
Piękny, kunsztowny styl, ale całościowy efekt słabszy, niż przy „Dziennikach” – może dlatego, że w czymś, co z założenia nie miało być dokumentem osobistym, jakoś bardziej rzucają się w oczy porywy egzaltacji przy wspominaniu potencjalnych czy rzeczywistych obiektów uczuć, a także coś w rodzaju arystokratycznego snobizmu (jeśli się tylko przez karty książki przewija jakiś książę lub księżna, jakiś właściciel potężnego majątku, niemal się słyszy tę mieszaninę czołobitności i podziwu w głosie autora).
Rzeczy: Iwaszkiewicz intymnie (
Król Anna (ur. 1979))
(5,5)
Doskonały pomysł – szkic biograficzny, w którym poznajemy sławnego człowieka poprzez to, co po nim pozostało. Każda wędrówka jego szlakiem ujawnia jakieś ślady, każdy przedmiot opowiada jakąś historię. W tym przypadku wykonanie dopracowane do perfekcji, z jednym tylko wyjątkiem: połowa podpisów na odwrocie zdjęć (czy raczej artystycznie obrobionych fragmentów zdjęć) nie odpowiada temu, co się na ilustracji znajduje. Tam, gdzie powinniśmy zobaczyć „szaroniebieski zimowy płaszcz”, są krawaty wiszące na wewnętrznej stronie drzwi szafy, a tam, gdzie widać ów płaszcz przewieszony przez krzesło, wedle podpisu jest fotografia, przedstawiająca Iwaszkiewicza na spacerze z psem; zamiast resztek kosmetyków pozostałych na toaletce jego żony, możemy obejrzeć jelenie rogi, zamiast biletu WKD – niską postać starszej osoby, zasuwającej drążkiem zasłony, a w miejscu egzemplarza „Wycieczki do Sandomierza” – górną część staroświeckiego nesesera. Drobiazg, ale trochę zakłócający wrażenie.
Zaburzenie (
Bernhard Thomas)
(4)
Narrator, syn wiejskiego lekarza, towarzyszy ojcu w serii wizyt domowych, podczas których ma okazję obserwować, najkrócej mówiąc, całą serię patologii – w większym stopniu społecznych, niż zdrowotnych. Objazd kończy się odwiedzinami u miejscowego księcia, wygłaszającego przed gośćmi żarliwy monolog, który, jak się można wkrótce zorientować, jest projekcją poglądów i obaw chorego umysłu. Gdyby miał sześć, no, dziesięć stron, byłby do zniesienia; ale zajmuje ich blisko sto pięćdziesiąt. Doceniam styl i umiejętność kreacji, jednakże nie jestem w stanie się zachwycić.
Szczęśliwa ulica (
Marklund Liza)
(4)
Jeden z bardziej udanych kryminałów w tej serii. Oprócz Anniki Bengtzon, głównej bohaterki, której wybory w życiu osobistym niezmiennie i niepomiernie mnie irytują (choć na szczęście przynajmniej od wrednej idiotki Snapphane wreszcie się odcięła), istotną rolę w rozwoju wydarzeń odgrywa policjantka znana z „Dożywocia”, Nina Hoffman, oraz szef Anniki, Anders Schyman. Ten ostatni ma okazję na sobie samym doświadczyć, jak to jest stać się obiektem internetowego hejtu wskutek plotek rozpuszczanych przez jakiś (w tym przypadku konkurencyjny) brukowiec. Rozwiązanie intrygi może odrobinę przekombinowane, ale wątek kryminalny na tyle wciągający, a socjologiczny na tyle wymowny, że naciągnęłam o brakujące ćwierć punktu do czwórki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.