Dodany: 28.02.2016 21:57|Autor: misiak297

Rozgadany świat Ivy Compton-Burnett


"– To straszne! – powiedział Henry Clare. Siostra jego obejrzała się. – Dziobią tę chorą. Złoszczą się, że choruje.
– Może dlatego, że się o nią niepokoją – powiedziała Megan, spoglądając na kury z nadzieją, iż dostrzeże te uczucia.
– Niedługo zdechnie – stwierdził Henry, sadowiąc się na kłodzie drzewa z rękoma na kolanach. – Teraz już chyba ma drgawki przedśmiertne.
Trzeci z rodzeństwa poświęcał całą uwagę domowemu ptactwu. Z powagą wtykał kawałki ciasta przez druty siatki dla uprzyjemnienia życia kurom. Kiedy upuścił kawałek, podnosił go i wkładał do ust, jak coś, co stało się niegodne dostąpienia tego zaszczytu, by skonsumował je drób. Starsze dzieci albo podzielały ten pogląd, albo też nie zwracały na to uwagi.
– A jak się czuje takie drgawki przedśmiertne? – zapytał Henry innym tonem.
– Nie wiem – odrzekła siostra, uparcie odwracając oczy od cierpiącej. – I wcale nie myślę, żeby ona czuła te drgawki. Chyba już nic nie czuje"[1].

Tak zaczyna się "Przeszłość i teraźniejszość", pierwsza wydana u nas powieść Ivy Compton-Burnett, angielskiej pisarki, która – jeśli wierzyć Bronisławie Bałutowej, tłumaczce książki i autorce posłowia – początkowo zdobyła tylko serca snobów i intelektualistów. Krytyka i masowy czytelnik docenili ją później. Wracając do cytatu – makabryczna to scena, prawda? A jednak dobrze oddaje charakter twórczości Compton-Burnett. Tutaj ludzie w zamkniętym kręgu zadziobują się wzajemnie. Inni przyglądają się temu biernie, acz z ciekawością. Rozdzióbią nas kury?

Kurnik w "Przeszłości i teraźniejszości" to dom patchworkowej rodziny Clare'ów. Głową domu jest despotyczny Kasjusz, który lubi tę właśnie rolę. W jego cieniu pozostaje Flawia, dobra żona, oddana matka (ejże! Uwaga z takimi przymiotnikami! W tej prozie nic nie jest tak jednoznaczne!), strażniczka domowego ogniska. Razem wychowują piątkę dzieci (Fabian i Guy są synami Kasjusza z pierwszego małżeństwa, a Henry, Megan i Toby – ich wspólnym potomstwem). I nagle na tym pozornie sielankowym – zdawałoby się, ha! – obrazie pojawia się rysa. Oto swoje przybycie oznajmia Catherine Clare, z którą Kasjusz rozwiódł się dziewięć lat wcześniej. Łamiąc dotychczasowy układ, chce ona poznać swoich synów i odzyskać ich miłość. To spowoduje prawdziwy zamęt w rodzinie.

Wróćmy do zaprezentowanego na początku fragmentu. Ta scena – zarówno parodystyczna, jak i symboliczna, z udziałem kur zamiast ludzi i dzieci zamiast dorosłej publiczności – zapowiada wydarzenia, które znajdą odbicie w "Teraźniejszości i przeszłości". Tylko kto tu będzie dziobał, a kto karmił? Kto pozostanie bierny, a kto okaże choć trochę współczucia? I najważniejsze – kto stanie się zadziobywaną kurą? Czy tę rolę dostanie Catherine, burząca rodzinny porządek? A może Flawia, tak bardzo starająca się zastąpić matkę pasierbom (którzy zwali ją "mateczką"), obdarzać miłością po równo wszystkie dzieci? Kobieta, której pozycja jest tak niepewna (jak się okazuje, jej mąż nie jest obojętny na wdzięki pierwszej żony)? Czy wreszcie Kasjusz, bawiący się tym nieoczekiwanym obrotem spraw (ironizuje on: "Tak, to ja jestem tym, którego się krytykuje i potępia, i uważa za pospolite stworzenie, zabłąkane między dwie szlachetne kobiety i narzucające się im obu. Oto moja sytuacja. I muszę się z nią godzić"[2])? Nie zapominajmy także o dzieciach, zwłaszcza najstarszych synach Kasjusza – rozdartych między miłością do Flawii a tęsknotą za Catherine. Dzieci także cierpią, wszystkie (tylko najmłodszy Toby jest jeszcze za mały, aby zrozumieć prawa tego dramatu). Jak mówi Megan – a można przypuszczać, że odnosi się to do całego starszego rodzeństwa: "nie należę do tych, co mają oczy, a nie widzą, co mają uszy, a nie słyszą, a widząc nie dostrzegają"[3]. Oto rozmowa małych Clare'ów z guwernantką:

"– Macie tutaj matkę.
–- To nasza macocha.
– A jaka jest taka prawdziwa matka? – zapytał Guy.
– Jest taka, jak nasza mateczka dla swoich własnych dzieci.
– Wiecie, że tu się nie robi żadnej różnicy – powiedziała panna Ridley.
– Różnica po prostu jest, nie potrzeba jej robić.
– Czy wszyscy ojcowie są tacy, jak nasz ojciec?
– Żaden ojciec nie jest taki, jak on – powiedział Fabian. – W ogóle nie mamy normalnych rodziców.
– Jest wam oddany na swój sposób – powiedziała panna Ridley.
– To i kot jest oddany myszy na swój sposób.
– Jak się robi coś na swój sposób, to tak, jakby się tego wcale nie robiło – powiedziała Megan.
– Ależ Fabianie, cóż za dziwny sposób prowadzenia rozmowy! – perswadowała panna Ridley. – Dajesz zły przykład innym dzieciom.
– Dlaczego mam mówić dziecinnym stylem, kiedy moje życie nie pozwala mi być dzieckiem?
– Czy jakbyśmy mieli własną matkę, to byśmy byli bardziej dziecinni? – zainteresował się Guy.
– Nie byłoby to zbyt pożądane w twoim przypadku – zauważyła panna Ridley. – Ty i tak często bywasz za bardzo dziecinny jak na swój wiek. Trudno o macochę, która by była bardziej podobna do prawdziwej matki.
– I trudno o taką, która by była jak prawdziwa macocha – powiedział Fabian.
– Wiecie, że robi się dla was wszystko.
– Oczywiście, że wiemy. Wszyscy nam to wypominają na wyścigi. I my też widzimy, tak samo jak inni, że robi się dla nas wszystko.
– A gdyby tak nie robiono tego? Wtedy dopiero można by mieć żal.
– Ale może nie tak wielki żal. (…)
– Oni nie mają nic – powiedział Henry, wskazując na starszych braci. – Nawet tego, co my mamy.
– Ależ z was naprawdę niewdzięczne dzieci. Macie piękny dom, otoczeni jesteście opieką i czułością. Dobrze by wam zrobiło, gdyby tak spotkałoby was prawdziwe zmartwienie.
– Pani wiem, że to by nam dobrze nie zrobiło, tylko źle – powiedział Henry.
– Zastanawiam się, co was napadło i nic nie mogę wymyślić.
– To pani w ogóle nie umie myśleć – powiedział Fabian. – Ale może i tak jest. Wiele ludzi tego nie potrafi.
Guy i Megan wybuchnęli śmiechem.
– A ty jesteś jednym z tych szczęśliwców, którzy potrafią?
– Ja jestem jednym z tych nieszczęśliwców, którzy to potrafią"[4].

Kiedy machina fabularna rusza, nie obywa się bez ofiar. "Przeszłość i teraźniejszość" – jak i inne powieści angielskiej autorki – jest rozpięta między rodzinnym dramatem o nieco ibsenowskim charakterze a tragedią antyczną (z nieodłącznym Chórem – w tym przypadku w postaci służby). I jak w dramacie, rządzi tu dialog. Ivy Compton Burnett wymaga skupienia od czytelnika, nie ułatwia mu lektury. Nie ma narratora, który podsunąłby temuż czytelnikowi gotowe sylwetki, gotowe rozwiązania, który pozwoliłby mu odpocząć od szermierek słownych (sprawiających, że to proza po trosze hipnotyzująca). Bohaterowie kunsztownie budują kolejne kwestie, niczego nie mówią wprost, każde niemal zdanie ukrywa pewną intencję, charakteryzuje, mówi o relacji łączącej dane postaci. Trzeba się wczytać niezwykle uważnie, aby wyłowić te wszystkie niuanse. Jak zwraca uwagę Bałutowa:

"W rozgadanym świecie Compton-Burnett wszyscy – przemądrzałe dzieci, górnolotnie przemawiająca służba, sypiący paradoksami intelektualiści – na równi z centralnymi osobami dramatu wyrażają chcąc nie chcąc najgłębszą prawdę o sobie. Zawsze w końcu zdradzają się całkowicie – krygując się czy pozując, zakłamując się, symulując czy wprost się spowiadając. W dodatku ustawicznie charakteryzują i innych; komentują ich postępki, analizują pobudki, zachowania, ciągle dorzucają po kresce do portretu swoich partnerów. Nie potrzebują w tym celu wygłaszać długich tyrad (…). Często jedno krótkie zdanie tyle wyraża, że można by rozbudować jego treść na wiele stronic"[5].

Nikt nie jest tym, kim się może wydawać – ale tego dowodzą nie tyle kolejne zdarzenia, co wypowiadane kwestie. Czy Flawia jest dobrą kobietą zdominowaną przez męża? A może stać ją także na obojętność? Czy Kasjusz to pozbawiony wyższych uczuć tyran i despota? A może człowiek wrażliwy i rozpaczliwie potrzebujący uwagi tych, których kocha kolczastą miłością? Czy Catherine jest ofiarą słusznie dowodzącą swoich praw do dzieci? A może tanią femme fatale, która znajduje przyjemność w odstawianiu teatru jednej aktorki? Żadna z tych postaci nie jest jednoznaczna.

A na zakończenie – kolejny wyśmienity, niepozbawiony humoru dialog, pokazujący, jaką siłę ma słowo. Catherine rozmawia z rodzeństwem – Urszulą i Eltonem (oboje są inteligentni i cyniczni – ich rozmowy rzucają nowe światło na spiritus movens dramatu):

"– Rzeczywiście ludzie mówią, że powinniśmy odsuwać sprawy osobiste i dążyć do wyższych celów – zauważyła Catherine.
– Jeżeli tak mówią, niech to sami robią i niech im będzie na zdrowie – odrzekła jej siostra. – Gdyby musieli wprowadzić w czyn swoje przechwałki, jaka by to była dla nich nauczka! Powinno się ich zmuszać do rozmów o sprawach państwowych.
– No, ale ludzie przecież prowadzą rozmowy na takie tematy.
– Słyszałem o tym – powiedział Elton – ale nie życzę sobie żadnych dowodów.
– Jeżeli słuchasz tego, co mówi służba, musiałeś się przekonać, że mężczyźni czasem o tym mówią.
– Ja słucham tego, co mówią kobiety. To jakiś instynkt samozachowawczy. To ich standard podziwiam, szczerość ich zainteresowań i celów. Jak dobrze, że jest ich o wiele więcej niż mężczyzn!
– Mężczyźni są na ogół bardziej wiarygodni jako świadkowie.
– Właśnie, i nie wstydzą się tego! Nie wstydzą się swojego braku zdolności twórczych. Żadna kobieta nie byłaby taka bezwstydna. Straciłaby wszystkie przyjaciółki. Inne kobiety by tego nie zniosły.
– Mogłaby znaleźć przyjaciół wśród mężczyzn.
– No, to byłaby dla niej doskonała kara.
– Przypuszczam, że niektórzy mężczyźni rozmawiają jednak na tematy osobiste.
– Podobno istnieją szczęśliwe małżeństwa – powiedziała Urszula. – Chyba więc rozmawiają na te tematy.
– Mężczyzna podobno zawsze jada śniadanie ze wzrokiem utkwionym w gazetę – rzuciła Catherine.
– No, przecież musi mieć z czego cytować udając, że wymyślił wszystko sam – powiedział Elton. (…)
– Ale nuta osobista musi być autentyczna. Rozmowa przestaje być interesująca, jeżeli nie jest oparta na prawdzie.
– Czasami staje się przez to bardziej interesująca – sprzeciwiła się Urszula. – Mijanie się z prawdą chyba to właśnie ma na celu. Jakże to wzbogaca rozmowę! I w ogóle wszystko wzbogaca.
– Przekręcanie prawdy ma zawsze na celu czyjąś szkodę.
– No, przy tej okazji można przecież upiec i drugą pieczeń.
– Co nam daje ujemny sąd o innych ludziach?
– Nie wiem na pewno, ale korzyści widać są wielkie. Może my sami wydajemy się lepsi przez porównanie.
– Wszystko robi się dla własnych korzyści?
– Tak, myślę, że tak. Nikt inny dla naszej korzyści nic nie zrobi. (…)
– Ja czuję odrazę do tego prostego grzechu opowiadania za plecami ludzi rzeczy, których nie mówi się im prosto w oczy – rzekła Catherine z lekkim uśmiechem. (…)
– Byłoby grzechem bardziej wyszukanym, gdybyśmy mówili takie rzeczy w oczy, i poza oczy – powiedział Elton.
– To byłoby lepsze niż mówienie tylko poza oczy – rzekła Catherine. (…) – Sądzę, że można krytykować w sposób uczciwy. Ale taki cios może się okazać najbardziej bezlitosny.
– W każdym razie jest to zawsze cios – zauważyła Urszula"[6].

Powieści Ivy Compton-Burnett to przykład prozy nietuzinkowej i skomplikowanej, takiej, która wiele wymaga od czytelnika, ale zarazem przynosi mu wiele satysfakcji. Pozostaje mieć nadzieję, że również pozostałe książki tej wybitnej angielskiej pisarki doczekają się tłumaczeń na polski.


---
[1] Ivy Compton-Burnett, "Teraźniejszość i przeszłość", przeł. Bronisława Bałutowa, wyd. Czytelnik 1972, s. 5.
[2] Tamże, s. 48.
[3] Tamże, s. 24.
[4] Tamże, s. 20-22.
[5] Bronisława Bałutowa, "Posłowie", w: Ivy Compton Burnett, dz. cyt., s. 324-325.
[6] Ivy Compton Burnett, dz. cyt., s. 112-114.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 500
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: