Dodany: 25.02.2016 12:36|Autor: Louri
Portret zmieniającej się epoki
Brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś? W polskiej operze mydlanej jest coraz więcej kryminału kosztem obyczaju? Bohaterowie czytanej książki są tak papierowi, że zastanawiasz się, czy nie ulecą z wiatrem z jej stronic? Tęsknisz za czymś głębszym, co nie wygląda jak współczesny film, w którym fabuła przypomina wiewiórkę na płonącym drzewie? W takim razie najwyraźniej nadeszła pora na poświęcenie się bez reszty lekturze „Miasteczka Middlemarch” George Eliot.
Tyczkami dla splątanych grochowin wątków powieści (jednej z najważniejszych w literaturze angielskiej!) są trzy relacje damsko-męskie, skrajnie się od siebie różniące. Oto piękna Dorotea Brooke, o szlachetnym sercu, pełnym wzniosłych idei i chęci zbawiania świata, wychodzi za mąż za leciwego i zgorzkniałego pana Casaubona, który życie poświęcił poszukiwaniom źródła wszystkich mitologii. Obiecujący młody lekarz Lydgate, bez grosza przy duszy, ale pełen zapału do prac badawczych i pomagania ludziom – wpada w oko miejscowej piękności, próżnej i wygodnickiej Rozamundzie. Wreszcie rozsądna, pogodna, acz niezbyt urodziwa Mary Garth, pochodząca ze zubożałej arystokracji, opiera się awansom swego przyjaciela z dzieciństwa, wartogłowa Freda Vincy'ego, który niegdyś zaślubił ją był kółkiem od parasolki, a teraz wpędził całą jej rodzinę w kolejne kłopoty finansowe.
Uf, oto ogólny zarys fabuły, tak pobieżny, jak streszczenie Ewangelii słowami „był wielki nauczyciel Jezus, którego ukrzyżowano, ale na koniec zmartwychwstał, bo był Bogiem”. Owe trzy wątki stają się dla autorki prawdziwym polem do popisu w przedmiocie opisanych doskonałym językiem intrygujących perypetii w relacjach miłosnych. Przedstawione są wnikliwie różne kobiece charaktery – także kobiet dojrzalszych, czyli matek, ciotek, znajomych starych panien, których figury wplecione zostały umiejętnie w losy wyżej wymienionych bohaterek. Dzięki przeróżnym zakrętom losu możemy poznać – obok doli i niedoli małżeńskich – doskonale oddany obraz obyczajów, a także klimat epoki w pierwszej połowie XIX w. Co więcej – stajemy się świadkami głębokich przemian społecznych, dokonujących się w latach 30. tego wieku.
Samo Middlemarch przedstawione jest jako miasteczko, którego mieszkańcy prezentują bardzo konserwatywne, zachowawcze i pełne uprzedzeń poglądy. W ów świat wkroczyć próbuje doktor Lydgate, którego postępowe idee spotykają się z dużym oporem i nieufnością. Podobnie Fred Vincy rozdarty jest pomiędzy „słusznym przeznaczeniem” do bycia pastorem – co zupełnie go nie ciągnie, a chęcią pracy na gospodarstwie – co oczywiście nie licuje z pozycją jego rodziny. Poznajemy także bardzo istotną postać Willa Ladislawa, potomka polskiego imigranta, który nieustannie walczyć musi o uznanie, lecz zawsze ma „pod górkę” z powodu zaściankowych resentymentów obywateli Middlemarch. W dodatku praktycznie wszyscy bohaterowie przeżywają ciężkie dylematy, u których podstaw stoi coś dziś już zapomnianego lub przyjmującego zgoła odmienny charakter – dobre imię i honor. George Eliot udało się także ubogacić fabułę wątkami procesu budzenia się w Anglii tolerancji religijnej, rozpędzania się machiny postępu technicznego i rewolucji przemysłowej. Nie unika także pewnej dozy perswazji i przekazu dydaktycznego – zgrabnie wplatając w tekst mnóstwo złotych myśli i wartych zapisania sentencji. Wszystko to zaś okraszone jest delikatnym humorem i pewną dawką satyry: na przestarzałe stosunki międzyludzkie, na pozycję kobiety w społeczeństwie, na relacje płci i pokoleń, a także na idealizm. Ten ostatni element dobrze widać w procesie dojrzewania bohaterów, w ich przemianach wewnętrznych – co sprawia, że „Miasteczku Middlemarch” można z powodzeniem nadać miano Bildungsroman.
George Eliot, pisząc tę powieść, zdobyła się na obmyślenie mnogości pomysłów fabularnych. Jednak, moim zdaniem, bardzo wiele wątków pozostało jedynie muśniętych, otwartych, zwyczajnie niewykorzystanych – wielka to szkoda, naprawdę chciałoby się mieć do przeczytania dużo więcej, niż te blisko 1000 stron. W rękach scenarzysty doświadczonego w „produkowaniu” akcji (jak to się dzieje w tasiemcowych serialach) pomysły owe dałyby tyle odcinków, co „Moda na sukces” – ale na pewno nie tak rozwodnionych ani monotematycznych. Do Middlemarch chce się wracać!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.