"Bo to co nas podnieca, to czasem też jest seks"[1]
Michał Witkowski jest jedną z najciekawszych, a już na pewno najbardziej kontrowersyjnych postaci polskiej literatury współczesnej. Można go nie lubić za jego poczynania, trudno jednak zaprzeczyć, że przydaje się tej literaturze ktoś będący typowym celebrytą. Mam czasem wrażenie, że w naszym kraju, gdzie poziom czytelnictwa – jeśli wierzyć statystykom – jest żenująco niski, powszechnie rozpoznawani są uczestnicy reality shows, aktorzy zapełniający marne telenowele tudzież gwiazdki biorące udział w rozmaitych "Szukam talentu", "Ślicznie tańczę na lodowisku" czy "Fabrykach Sław", natomiast nazwiska nagradzanych znakomitych współczesnych pisarzy większości niewiele mówią, Michał Witkowski – w aurze skandalu, ale jednak – wybija się. Ostatnie jego dokonania literackie (po "Drwalu", całkiem udanej ciekawostce kryminalnej) nie były szczególne. "Lubiewo bez cenzury" – odcinanie kuponów od wcześniejszej książki, "Zbrodniarz i dziewczyna" – kontynuacja "Drwala" niedorównująca poprzedniczce. W długo wyczekiwanej powieści "Fynf und cfancyś" pisarz powraca w wielkim stylu.
Jest to w pewnym sensie rzecz wtórna, bo odtwarza klimaty i motywy znane z "Lubiewa", ale też nie da się ukryć, że w tych klimatach Witkowski najlepiej się czuje. Tym razem z szaro-kolorowego (zależy, jak na to patrzeć) PRL-u przenosimy się za granicę i w lata 90. Bohaterem "Fynf und cfancyś" jest młody Słowak Milan vel Dianka (pseudonim wzięty od imienia słynnej księżnej), znana z "Lubiewa" śliczna "ciotka" ze sznytami na rękach, skoncentrowana bardziej na jedzeniu pucharów lodowych niż na pracy. Milan/Dianka szuka – przepraszam za wyrażenie – kurewskiego szczęścia w Austrii, Niemczech i Szwajcarii. Ale nie nadaje się do tej roboty – nie umie o siebie zadbać, nie jest przedsiębiorczy, nie wie, jak właściwie traktować klientów, nie umie z nimi rozmawiać "tym esperanto kurewskim"[2]. Spodziewane jazdy mercedesami, picie szampana i balowanie zastępują uwłaczająca praca, wieczny głód, pusty portfel i poniewierka. Konfrontacja nieprzystosowanej, słabej Dianki z mitycznym Zachodem jako krainą szczęśliwości jest przykra:
"Będą stały puste apartamenty w hiltonach, ale Diankę wygonią z metra, ze śmietnika, z bramy. Przyspieszony kurs: kapitalizm w weekend dla komunistycznego dziecka z niedawnej Czechosłowacji. Nie masz pieniędzy, to kop w dupę, bez sentymentów. Jak zarobisz, to chętnie cię powitamy, wtedy będziemy cię całować w dupę. Tej nocy Dianka zrozumiała, że cały Zachód jest jak elektryczne wesołe miasteczko podłączone do prądu. Tak samo migające światełkami, bez względu na to, czy się weselisz, czy właśnie zdychasz w metrze, Milan, ty piękny aniołku. Milan, ty brudny gnoju. Milan, ty ślicznotko z kiłą. Idealnie obojętny. Zawsze wesoły. Zawsze dla bogatych. Inni nie istnieją. Dopóki się nie wyciągnie wtyczki z kontaktu"[3].
Swoiste przeciwieństwo Dianki stanowi tytułowy Fynfundcfancyś, Polak, postać-legenda, "słynny w całym Wiedniu, i nawet w Salzburgu, nawet w Linzu, nawet w Grazu, ze swoich gigantycznych rozmiarów"[4], który świetnie odnajduje się na Zachodzie i w pracy męskiej prostytutki. Witkowski czyni go narratorem i kreuje na swoistego boga tego półświatka. To Fynfundcfancyś pisze swego rodzaju "poradnik" prostytucji na Zachodzie (bo też ta książka to coś między prześmiewczym poradnikiem a powieścią). Oczywiście autor mruży oko do czytelnika, jest w tym świadoma przesada – Fynfundcfancyś uprzedza: "W ogóle nie musicie wszystkiego, co opowiadam, traktować tak na poważnie"[5]. Narratora i Milana wbrew pozorom łączy bardzo dużo – być może Fynfundcfancyś jest tylko kreacją, a jego sukcesy – czczymi przechwałkami (łatwiej uwierzyć w porażki Diany). To nikt inny, jak chłopak zmagający się z biedą i szarzyzną, szukający dla siebie lepszego miejsca w świecie:
"W domu cały czas miałem poczucie, że Konin to nie jest to, co mi się należy. Że ten świat, który pokazują w »Dynastii«, gdzieś tam istnieje, a tu jest tylko jakaś nędzna podróba świata"[6].
I w "Fynf und cfancyś" ważne jest to zachłyśnięcie się inną, nieznaną rzeczywistością. Tak się nią właśnie zachwyca Milan (ale też – jak większość przedstawionych w powieści przyjezdnych – zdaje sobie sprawę, że do niej nie pasuje, piętno przybysza z biedniejszego kraju jest bardzo silne):
"Zachodnia klasa średnia to jednak potrzebuje do zapełnienia tych swoich mieszkań przedmiotów! Jakieś futerały na wszystko, jakieś prawidła do butów, stojaki na parasole, kółka do serwetek, ostrzałki i stojaki do noży, deski do prasowania, jeszcze inne wieszaki, na których nie wiadomo, co wieszać, roboty kuchenne, szejkery, odświeżacze powietrza, nawilżacze powietrza, odkurzacze stojące i czołgające się, tostery, maszynki i ekspresy do kawy, a za oknem kuchni szaruga i kapie brudny deszcz ze śniegiem… Di chodziła oczarowana po tym królestwie przedmiotów jak Alicja w krainie mieszczańskich czarów"[7].
Michał Witkowski jest pisarzem odważnym, tworzącym prozę "niegrzeczną". Porusza w sposób niebanalny temat zazwyczaj w naszej kulturze i literaturze tabuizowany, temat, dla którego brakuje języka w polszczyźnie. To zarazem temat, który ciekawi, choć trudno się do tego przyznać. Tym tematem jest seks – tu w wydaniu bardziej szokującym, bo homoseksualny, a do tego będący efektem prostytucji. Seks szybki, pełen przemocy, upodlenia, czasem rozpaczliwy, w którym zarówno klient (często obleśny, brutalny, pełen kompleksów), jak i prostytutka (ci chłopcy nie przypominają romantycznych kochanków – są brudni, zawszeni, zaniedbani, zmęczeni, mają opryszczkę i zajady) stanowią uprzedmiotowione ofiary. Pokazana jest tu też druga, mroczniejsza twarz Zachodu. Dobrobyt? Jasne, ale tylko dla bogatych. Zachwycające miejsca? Pewnie, ale też mroczne zaułki, odstraszające bary. Szczęśliwi, bogaci ludzie na wysokich stanowiskach? Oczywiście, ale po godzinach spędzonych w biurowcach szukają oni taniego, perwersyjnego seksu.
Witkowski pisze o tym bez zadęcia, za to z charakterystyczną dla siebie swadą, czarnym humorem, groteską, nie bez wysmakowanych aluzji literackich (przychodzi na myśl przede wszystkim Gombrowicz, ale nie tylko). A jednak jest w tym wielki, czający się pomiędzy wierszami dramat. Dramat Fynfundcfancysia, a także Milana, który nadal pozostaje dzieckiem. Pasują do niego olbrzymie puchary lodowe z bitą śmietaną i Kinder Niespodzianki, a nie brudny seks. Nieporadna, bezwolna i dziecinna "Dajana Spenser, Princes of Łejlz"[8] wzrusza, gdy nieświadomie udowadnia, że jest dzieckiem znajdującym się w trudnym świecie dorosłych. To dziecko z niej "wychodzi" – w zachwycie i niezrozumieniu dla obcego świata, w pożądaniu słodyczy, wreszcie w napadającej ją czasem tęsknocie "za własnym pokojem w bloku, w Bratysławie, za kolacją zrobioną przez mamę, za herbatą i odrabianiem lekcji"[9]. Bliżej Milanowi jednak raczej do pakującego się w tarapaty gejowskiego Kandyda niż – jak można by się spodziewać – do bohaterów powieści Dickensa. Podobnie jak większość "ciotek" Witkowskiego, nie szuka bezpieczeństwa i stabilizacji. Jego żywiołem jest przygoda. Nie rozumie poukładanego świata i do niego nie pasuje. Kiedy żyje w przykładnym związku z zamożnym prawnikiem Jürgenem, czuje się nieszczęśliwy, pragnie się zbuntować przeciwko mieszczańskiemu porządkowi:
"Bycie kurwą na ulicy jawiło jej się jako zawód niebezpieczny, lecz pełen przygód, coś jak życie marynarza na okręcie. A tu ciepełko i nuda, puste smaltoki, banalne żarty, papierosy palone na balkonie, przed wyjściem na który trzeba było ściągnąć buty, żeby nie ubrudzić parkietu. Ci ludzie byli ulepieni z jakiejś innej gliny niż ona, te ich jakieś rasowe koty, te ich designerskie filiżaneczki! Oni faktycznie mogli – jak w tych reklamach w telewizji – dyskutować o wyższości jednych tabletek do zmywarek nad drugimi. Oni nie oczekiwali niczego poza kasą i bezpieczeństwem. Di czuła, że grzęźnie w piekle, w więzieniu wyściełanym różowymi dywanikami, pachnącym odświeżaczem powietrza, pachnącymi suszkami w woreczku z Ikei… Te mieszkania i ci geje, wszystko jakieś gejowskie. Jak podają kawkę, to zaraz w filiżaneczkach z napisem »ciocia-cola«"[10].
Ta proza niewątpliwie jest prowokacyjna. Jednak Witkowski na szczęście nie poprzestaje na samej prowokacji, ubiera ją w szaty niebanalnej, ciekawej (choć miejscami odrażającej) literatury. I to jego główna siła. Szokuje – ale pozostaje przy tym dobrym pisarzem. "Fynf und sfancyś" stanowi dowód, że wraca do formy.
---
[1] Piosenka Maryli Rodowicz "Kasa i sex", autor słów: Andrzej Korzyński.
[2] Michał Witkowski, "Fynf und cfancyś", wyd. Znak, 2015, s. 126.
[3] Tamże, s. 28.
[4] Tamże, s. 16.
[5] Tamże, s. 192.
[6] Tamże, s. 187.
[7] Tamże, s. 46.
[8] Tamże, s. 171.
[9] Tamże, s. 18.
[10] Tamże, s. 51.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.