Jasnowidz
Artura Rimbauda zalicza się do grona poetów przeklętych. Co odróżnia poetę przeklętego od zwyczajnego poety? Twórczość przede wszystkim, ale też biografia i styl życia. Najczęściej to typ outsidera, czasami zwykły bandyta, bardzo często narkoman i alkoholik, nierzadko włóczęga i homoseksualista, skłócony z życiem i ze światem ekscentryk i buntownik, poszukujący szczęścia i spełnienia w tym, co w przeciętnym człowieku budzi lęk i odrazę. Nieodłącznym towarzyszem poety przeklętego jest często demon, prowadzący go po kobiercach poznania i otwierający jego umysł na doświadczenia przekraczające pojemność mniejszych inteligencji. Być może to właśnie dlatego poety przeklętego nikt nie rozumie, przynajmniej nikt z jemu współczesnych. Gdy jednak poeta umrze, gdy już zapije się na śmierć, odbierze sobie życie bądź całkiem straci kontakt z rzeczywistością, słowem, gdy jako twórca i człowiek już się skończy, pojawiają się w końcu ci, którzy potrafią docenić jego wiersze. Nie ma wątpliwości – poeta przeklęty wyprzedził swoją epokę.
Wpływ Artura Rimbauda na sztukę dwudziestego wieku jest niepodważalny. Do fascynacji twórczością francuskiego geniusza przyznawali się i dadaiści, i surrealiści, i kontestatorzy z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, którzy mówili o sobie: „dzieci Artura Rimbauda i epoki bomby atomowej”. Gdyby nie Rimbaud, świat być może nie poznałby też Jima Morrisona, może Jima Morrisona jako rockowego kapłana i poety – w ogóle by nie było. Bo to właśnie od Rimbauda (między innymi od Rimbauda) zapożyczył ten rockowy szaman poezję buntu i fascynację tym, co podświadome i mroczne, zapożyczył w końcu zamiłowanie do halucynacyjnych wypraw w głąb zakazanego świata erotyki, narkotyków i alkoholu. Rimbaud wyważył drzwi, jego spadkobiercy przekroczyli próg i poszli dalej. Czytając „Sezon w piekle” i „Iluminacje” – zbiory prozy poetyckiej, którymi dwudziestoletni Rimbaud zakończył swoją przygodę z literaturą – mamy okazję poznać źródło, z którego kilkadziesiąt lat później wytrysną czołowe prądy i kierunki sztuki dwudziestego wieku. Mamy też okazję poznać historię człowieka, któremu nie wystarczał uładzony świat drobnomieszczańskiej obyczajności i konwenansu.
„Mówię, że trzeba być jasnowidzem, uczynić się jasnowidzem. Poeta czyni się jasnowidzem przez długotrwałe, bezmierne i świadome rozprzężenie wszystkich zmysłów. Wszystkie formy miłości, cierpienia, szaleństwa, sam szuka i wyczerpuje w sobie wszystkie trucizny, by zachować z nich tylko kwintesencje. Nieopisana tortura, w której trzeba mu całej wiary, całej nadludzkiej siły (…)”[1]. To słowa ze słynnego „Listu jasnowidza” – manifestu poetyckiego, w którym siedemnastoletni Rimbaud przedstawił swoją wizję poety „dzielącego się zdobyczami swoich samotnych wypraw ze współczesnymi, tworzącego dla nich nowe formy, nowy język i nową wrażliwość estetyczną”[2]. Zbiory „Sezon w piekle” i „Iluminacje” są właśnie próbą stworzenia owej nowej wrażliwości, są próbą wymyślenia nowego języka, w którym mogłyby wyrażać się doznania przekraczające ramy zdroworozsądkowego doświadczenia i prostackiej racjonalności. Brak związków logicznych między następującymi po sobie fragmentami wiersza, konstruowanie absurdalnych wypowiedzi, nawiązania do dziecinnych rymowanek, głęboka symbolika, oszczędna forma, oddanie specyfiki narkotycznej halucynacji, dziwaczne obrazy, bluźnierstwo i niezwykła intensywność przeżyć – oto cechy charakterystyczne tej niejasnej i miejscami niezrozumiałej twórczości. Rimbaud to jakby nowy Kolumb wyruszający na spotkanie z nieznanym, poruszony przeczuciem, że musi istnieć jakiś inny świat, to pijany kapitan statku, zmierzającego ku katastrofie lub niezwykłej przygodzie. Jedynym ograniczeniem dla poety wydaje się jego wyobraźnia, a jego zachłanność w poszukiwaniu coraz to nowych rozkoszy i cierpień nie pozwala mu spocząć na jakimkolwiek pewnym gruncie. „Sezon w piekle” i „Iluminacje” to jednak przede wszystkim apoteoza twórczego umysłu. Podmiot liryczny stwarza zupełnie nowe światy, wymyśla nowe istoty, bawi się możliwościami swojej wyobraźni i inteligencji, nieustannie wyrzuca się z siebie kolejne, coraz to bardziej dziwaczne i niepokojące obrazy, tworząc tym samym odrębny, całkowicie indywidualny krajobraz przeżyć. Jego umysł jest w stanie permanentnego chaosu, ale to właśnie z tego chaosu rodzą się gwiazdy. „Lubiłem idiotyczne obrazy, zdobione nadproża, dekoracje, namioty linoskoków, szyldy, jarmarczne malowanki; niemodną literaturę, łacinę kościelną, erotyczne książki nie liczące się z ortografią, romanse naszych dziadków, baśnie czarodziejskie, książeczki dla dzieci, stare opery, niedorzeczne refreny, naiwne rytmy. Śniłem krucjaty, odkrywcze wyprawy, o których brak sprawozdań, republiki bez historii, stłumione wojny religijne, obyczajowe rewolucje, przemieszczenia ras i kontynentów – wierzyłem we wszystkie czary (…). Spisywałem milczenia i noce, notowałem niewyrażalne. Utrwalałem zawroty głowy”[3]. Rimbaud próbuje dotrzeć do granic doświadczenia, po których przekroczeniu myślący podmiot może spotkać już tylko śmierć albo szaleństwo. Igra z obłędem, chce dowiedzieć się, jak daleko można zajść na tej drodze ku poznaniu istoty nowego świata. Życie staje się tu nieustannym eksperymentem, poeta próbuje przedostać się poza ścianę codziennego doświadczenia, aby zobaczyć i poznać to, co ekstremalne, odznaczające się najwyższym stopniem intensywności. W epoce kultu pracy, postępu technicznego i rozwoju nauki odkrywa jałowość życia, brutalnie zbanalizowanego przez ową pracę, naukę i „postęp” właśnie. „Nic nie jest marnością; do nauki i naprzód! – woła współczesny eklezjasta, to znaczy wszystko-co-żyje”[4]. Symbolicznie ustanawiając piekło miejscem swoich doświadczeń, chce – być może – powiedzieć nam, że jedynie to, co ekstremalne – piekło właśnie – może wyzwolić człowieka od banalności egzystencji. Piekło staje się tu symbolem niewyobrażalnej wręcz męki, ale też symbolem przygody i głębi czucia, jest zarazem miejscem cierpień i jedyną szansą na wyzwolenie. Gdy żadna prawda nie może rościć sobie pretensji do bezwarunkowej prawomocności, zadanie budowania sensu spada na Czucie i głębię egzystencjalnych i poetyckich doznań. Wartość prawdy zyskuje piękno.
Podmiot liryczny utworów Rimbauda nie jest jednak homogeniczny. Z jednej strony wydaje się, że całkowicie rozprawił się z Bogiem i chrześcijaństwem, z drugiej jednak - nieustannie ciąży ku religijności. Marzy mu się nawrócenie na „dobro i szczęście”, lecz zaraz potem odżegnuje się od wiary. Spostrzega też, że awanturnicze życie nie może trwać wiecznie. W końcu ogrania go poczucie klęski i daremności wszelkich wysiłków. „Stworzyłem wszystkie święta, wszystkie triumfy, wszystkie dramaty. Próbowałem wymyślić nowe kwiaty, nowe gwiazdy, nowe ciała, nowe języki. Wierzyłem, że zyskuję nadprzyrodzone siły. Ale cóż! Muszę pogrzebać swoją wyobraźnię i wspomnienia. Rozwiała się piękna sława artysty i opowiadacza! Ja! Ja, który uznawałem się za maga albo anioła i czułem się zwolniony z wszelkiej moralności, przywrócony jestem ziemi, w poszukiwaniu obowiązku i z szorstką moralnością w objęciach! Wieśniak!”[5].
Rimbaud zadaje nam w swoich wierszach kilka pytań. Czy człowiek pozbawiony wiary w boską transcendencję może na własną rękę stworzyć sobie świat, którego piękno będzie w stanie tę transcendencję mu zastąpić? Czy poeta może zawrzeć w swoich utworach całkiem subiektywną prawdę i być zrozumianym? Czy model awanturniczej egzystencji i niestrudzonego poszukiwania coraz to nowych wrażeń jest sensownym pomysłem na życie? I czy nie jest tak, że za tą pochwałą przygody „trzepoce się nieuleczalna rozpacz umysłu zranionego własnym odkryciem bezsensu istnienia”[6]?
Artur Rimbaud porzucił pisanie, gdy miał dwadzieścia lat. Uznał, że jego poezji nie udało się spełnić wyznaczonego jej zadania. Następne siedemnaście lat życia spędził na podróżach, by skończyć jako handlarz bronią w Adenie i Abisynii. Jego siostra twierdziła, że pod koniec życia się nawrócił. Dla przyszłych pokoleń pozostał jednak ucieleśnieniem buntu i dzikości. Pozostaje też jednym z nielicznych poetów przeklętych, którzy w którymś momencie życia zawrócili ze ścieżki bluźnierstwa i kontestacji. Czy dobrze postąpił? Spróbujcie odpowiedzieć na to pytanie sami. Zbiory „Sezon w piekle” i „Iluminacje” na pewno wam to ułatwią.
---
[1] Artur Rimbaud, „Sezon w piekle. Iluminacje”, tłum. Artur Międzyrzecki, wyd. Zielona Sowa, 2007, s. 168.
[2] Tamże, s. 166.
[3] Tamże, s. 31.
[4] Tamże, s. 49.
[5] Tamże, s. 53.
[6] Leszek Kołakowski, „O co nas pytają wielcy filozofowie. Seria III”, wyd. Znak, 2006, s. 56.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.