Dodany: 13.01.2010 22:28|Autor: ZiggyStardust

Recenzja nagrodzona!

Książka: Sezon w piekle; Iluminacje
Rimbaud Arthur (Rimbaud Jan Artur)

5 osób poleca ten tekst.

Jasnowidz


Artura Rimbauda zalicza się do grona poetów przeklętych. Co odróżnia poetę przeklętego od zwyczajnego poety? Twórczość przede wszystkim, ale też biografia i styl życia. Najczęściej to typ outsidera, czasami zwykły bandyta, bardzo często narkoman i alkoholik, nierzadko włóczęga i homoseksualista, skłócony z życiem i ze światem ekscentryk i buntownik, poszukujący szczęścia i spełnienia w tym, co w przeciętnym człowieku budzi lęk i odrazę. Nieodłącznym towarzyszem poety przeklętego jest często demon, prowadzący go po kobiercach poznania i otwierający jego umysł na doświadczenia przekraczające pojemność mniejszych inteligencji. Być może to właśnie dlatego poety przeklętego nikt nie rozumie, przynajmniej nikt z jemu współczesnych. Gdy jednak poeta umrze, gdy już zapije się na śmierć, odbierze sobie życie bądź całkiem straci kontakt z rzeczywistością, słowem, gdy jako twórca i człowiek już się skończy, pojawiają się w końcu ci, którzy potrafią docenić jego wiersze. Nie ma wątpliwości – poeta przeklęty wyprzedził swoją epokę.

Wpływ Artura Rimbauda na sztukę dwudziestego wieku jest niepodważalny. Do fascynacji twórczością francuskiego geniusza przyznawali się i dadaiści, i surrealiści, i kontestatorzy z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, którzy mówili o sobie: „dzieci Artura Rimbauda i epoki bomby atomowej”. Gdyby nie Rimbaud, świat być może nie poznałby też Jima Morrisona, może Jima Morrisona jako rockowego kapłana i poety – w ogóle by nie było. Bo to właśnie od Rimbauda (między innymi od Rimbauda) zapożyczył ten rockowy szaman poezję buntu i fascynację tym, co podświadome i mroczne, zapożyczył w końcu zamiłowanie do halucynacyjnych wypraw w głąb zakazanego świata erotyki, narkotyków i alkoholu. Rimbaud wyważył drzwi, jego spadkobiercy przekroczyli próg i poszli dalej. Czytając „Sezon w piekle” i „Iluminacje” – zbiory prozy poetyckiej, którymi dwudziestoletni Rimbaud zakończył swoją przygodę z literaturą – mamy okazję poznać źródło, z którego kilkadziesiąt lat później wytrysną czołowe prądy i kierunki sztuki dwudziestego wieku. Mamy też okazję poznać historię człowieka, któremu nie wystarczał uładzony świat drobnomieszczańskiej obyczajności i konwenansu.

„Mówię, że trzeba być jasnowidzem, uczynić się jasnowidzem. Poeta czyni się jasnowidzem przez długotrwałe, bezmierne i świadome rozprzężenie wszystkich zmysłów. Wszystkie formy miłości, cierpienia, szaleństwa, sam szuka i wyczerpuje w sobie wszystkie trucizny, by zachować z nich tylko kwintesencje. Nieopisana tortura, w której trzeba mu całej wiary, całej nadludzkiej siły (…)”[1]. To słowa ze słynnego „Listu jasnowidza” – manifestu poetyckiego, w którym siedemnastoletni Rimbaud przedstawił swoją wizję poety „dzielącego się zdobyczami swoich samotnych wypraw ze współczesnymi, tworzącego dla nich nowe formy, nowy język i nową wrażliwość estetyczną”[2]. Zbiory „Sezon w piekle” i „Iluminacje” są właśnie próbą stworzenia owej nowej wrażliwości, są próbą wymyślenia nowego języka, w którym mogłyby wyrażać się doznania przekraczające ramy zdroworozsądkowego doświadczenia i prostackiej racjonalności. Brak związków logicznych między następującymi po sobie fragmentami wiersza, konstruowanie absurdalnych wypowiedzi, nawiązania do dziecinnych rymowanek, głęboka symbolika, oszczędna forma, oddanie specyfiki narkotycznej halucynacji, dziwaczne obrazy, bluźnierstwo i niezwykła intensywność przeżyć – oto cechy charakterystyczne tej niejasnej i miejscami niezrozumiałej twórczości. Rimbaud to jakby nowy Kolumb wyruszający na spotkanie z nieznanym, poruszony przeczuciem, że musi istnieć jakiś inny świat, to pijany kapitan statku, zmierzającego ku katastrofie lub niezwykłej przygodzie. Jedynym ograniczeniem dla poety wydaje się jego wyobraźnia, a jego zachłanność w poszukiwaniu coraz to nowych rozkoszy i cierpień nie pozwala mu spocząć na jakimkolwiek pewnym gruncie. „Sezon w piekle” i „Iluminacje” to jednak przede wszystkim apoteoza twórczego umysłu. Podmiot liryczny stwarza zupełnie nowe światy, wymyśla nowe istoty, bawi się możliwościami swojej wyobraźni i inteligencji, nieustannie wyrzuca się z siebie kolejne, coraz to bardziej dziwaczne i niepokojące obrazy, tworząc tym samym odrębny, całkowicie indywidualny krajobraz przeżyć. Jego umysł jest w stanie permanentnego chaosu, ale to właśnie z tego chaosu rodzą się gwiazdy. „Lubiłem idiotyczne obrazy, zdobione nadproża, dekoracje, namioty linoskoków, szyldy, jarmarczne malowanki; niemodną literaturę, łacinę kościelną, erotyczne książki nie liczące się z ortografią, romanse naszych dziadków, baśnie czarodziejskie, książeczki dla dzieci, stare opery, niedorzeczne refreny, naiwne rytmy. Śniłem krucjaty, odkrywcze wyprawy, o których brak sprawozdań, republiki bez historii, stłumione wojny religijne, obyczajowe rewolucje, przemieszczenia ras i kontynentów – wierzyłem we wszystkie czary (…). Spisywałem milczenia i noce, notowałem niewyrażalne. Utrwalałem zawroty głowy”[3]. Rimbaud próbuje dotrzeć do granic doświadczenia, po których przekroczeniu myślący podmiot może spotkać już tylko śmierć albo szaleństwo. Igra z obłędem, chce dowiedzieć się, jak daleko można zajść na tej drodze ku poznaniu istoty nowego świata. Życie staje się tu nieustannym eksperymentem, poeta próbuje przedostać się poza ścianę codziennego doświadczenia, aby zobaczyć i poznać to, co ekstremalne, odznaczające się najwyższym stopniem intensywności. W epoce kultu pracy, postępu technicznego i rozwoju nauki odkrywa jałowość życia, brutalnie zbanalizowanego przez ową pracę, naukę i „postęp” właśnie. „Nic nie jest marnością; do nauki i naprzód! – woła współczesny eklezjasta, to znaczy wszystko-co-żyje”[4]. Symbolicznie ustanawiając piekło miejscem swoich doświadczeń, chce – być może – powiedzieć nam, że jedynie to, co ekstremalne – piekło właśnie – może wyzwolić człowieka od banalności egzystencji. Piekło staje się tu symbolem niewyobrażalnej wręcz męki, ale też symbolem przygody i głębi czucia, jest zarazem miejscem cierpień i jedyną szansą na wyzwolenie. Gdy żadna prawda nie może rościć sobie pretensji do bezwarunkowej prawomocności, zadanie budowania sensu spada na Czucie i głębię egzystencjalnych i poetyckich doznań. Wartość prawdy zyskuje piękno.

Podmiot liryczny utworów Rimbauda nie jest jednak homogeniczny. Z jednej strony wydaje się, że całkowicie rozprawił się z Bogiem i chrześcijaństwem, z drugiej jednak - nieustannie ciąży ku religijności. Marzy mu się nawrócenie na „dobro i szczęście”, lecz zaraz potem odżegnuje się od wiary. Spostrzega też, że awanturnicze życie nie może trwać wiecznie. W końcu ogrania go poczucie klęski i daremności wszelkich wysiłków. „Stworzyłem wszystkie święta, wszystkie triumfy, wszystkie dramaty. Próbowałem wymyślić nowe kwiaty, nowe gwiazdy, nowe ciała, nowe języki. Wierzyłem, że zyskuję nadprzyrodzone siły. Ale cóż! Muszę pogrzebać swoją wyobraźnię i wspomnienia. Rozwiała się piękna sława artysty i opowiadacza! Ja! Ja, który uznawałem się za maga albo anioła i czułem się zwolniony z wszelkiej moralności, przywrócony jestem ziemi, w poszukiwaniu obowiązku i z szorstką moralnością w objęciach! Wieśniak!”[5].

Rimbaud zadaje nam w swoich wierszach kilka pytań. Czy człowiek pozbawiony wiary w boską transcendencję może na własną rękę stworzyć sobie świat, którego piękno będzie w stanie tę transcendencję mu zastąpić? Czy poeta może zawrzeć w swoich utworach całkiem subiektywną prawdę i być zrozumianym? Czy model awanturniczej egzystencji i niestrudzonego poszukiwania coraz to nowych wrażeń jest sensownym pomysłem na życie? I czy nie jest tak, że za tą pochwałą przygody „trzepoce się nieuleczalna rozpacz umysłu zranionego własnym odkryciem bezsensu istnienia”[6]?

Artur Rimbaud porzucił pisanie, gdy miał dwadzieścia lat. Uznał, że jego poezji nie udało się spełnić wyznaczonego jej zadania. Następne siedemnaście lat życia spędził na podróżach, by skończyć jako handlarz bronią w Adenie i Abisynii. Jego siostra twierdziła, że pod koniec życia się nawrócił. Dla przyszłych pokoleń pozostał jednak ucieleśnieniem buntu i dzikości. Pozostaje też jednym z nielicznych poetów przeklętych, którzy w którymś momencie życia zawrócili ze ścieżki bluźnierstwa i kontestacji. Czy dobrze postąpił? Spróbujcie odpowiedzieć na to pytanie sami. Zbiory „Sezon w piekle” i „Iluminacje” na pewno wam to ułatwią.



---
[1] Artur Rimbaud, „Sezon w piekle. Iluminacje”, tłum. Artur Międzyrzecki, wyd. Zielona Sowa, 2007, s. 168.
[2] Tamże, s. 166.
[3] Tamże, s. 31.
[4] Tamże, s. 49.
[5] Tamże, s. 53.
[6] Leszek Kołakowski, „O co nas pytają wielcy filozofowie. Seria III”, wyd. Znak, 2006, s. 56.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 13482
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 10
Użytkownik: Bozena 14.01.2010 13:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Artura Rimbauda zalicza s... | ZiggyStardust
Bardzo ładnie napisałeś. I bardzo się cieszę. Czytałam "Sezon w piekle...", ale dziś - tylko wzbogacę wierszami A. Rimbauda Twą recenzję (to pierwsza na temat tego autora).
----------
Wrażenie

W błękitne zmierzchy letnie pójdę miedzą polną
Skroś traw i ziół, muskany przez dojrzałe żyto...
Śniąc, będę czuł pod stopą świeżość ros podolną,
Pozwolę wiatrom kąpać mą głowę odkrytą.

Nie będę tedy mówił ani myślał wcale.
Lecz nieskończona miłość w serce moje spłynie...
I będę szedł jak Cygan – w coraz dalsze dale,
W Przyrodzie, jak z kobietą, szczęsny w tej godzinie.

Przekład - Bronisława Ostrowska
--------

Samogłoski

A czerń, E biel, I czerwień, U zieleń, O błękity,
Tajony wasz rodowód któregoś dnia ustalę;
A, czarny i włochaty gorset lśniących wspaniale
Much, co brzęczą w odorze, cień w zatokę zaszyty;

E, blask pary, namiotów lance w lodowej skale,
Biali królowie, dreszcz pod baldaszkami ukryty;
I, purpura, krwi struga z ust, pięknych warg rozkwity,
Kiedy śmieją się w gniewie lub w pokutniczym szale;

U, cykle, opalowa gra mórz, spokój pastwiska
Usiany zwierzętami, spokój, który odciska
W skórze uczonych czół bruzda alchemii głęboka;

O, trąba niebiańska, co dziwne świsty kołysze,
Obszary, gdzie Anioły i Światy prują ciszę:
- Omego, fioletowy promieniu Jego Oka!

Przekład - Adam Ważyk
--------

Pieśń najwyższej wieży

Niech przyjdzie, niech nie zwleka
Pora, co nas urzeka.

Cierpliwość mi przyniosła
Na zawsze zapomnienie.
Uleciały w niebiosa
Obawa i cierpienie.
I głód porażający
Ciemność mi w żyły sączy.
Niech przyjdzie, niech nie zwleka
Pora, co nas urzeka.
Podobna jestem łące
Na niepamięć wydanej,
Zarosłej i kwitnącej
Kąkolem i tymianem,
Gdy zaciekle znad trawy
Much brzęczy rój plugawy.

Niech przyjdzie, niech nie zwleka
Pora, co nas urzeka.

Przekład - Artur Międzyrzecki

--------------
Arthur Rimbaud „Wybór poezji”, Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 1999, wybór Piotr Bejnar-Bejnarowicz
Użytkownik: ZiggyStardust 15.01.2010 20:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo ładnie napisałeś. ... | Bozena
Olgo*, dziękuję za miłe słowa! Dzięki też za wiersze, które dodałaś. Myślę, że to kwintesencja twórczości Rimbauda.Pozdrawiam! ZiggyStardust
Użytkownik: Bozena 20.01.2010 23:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo*, dziękuję za miłe s... | ZiggyStardust
Ziggy, bardzo się ucieszyłam, że napisałeś o Rimbaudzie, o jego bezspornym wpływie na sztukę XX wieku, o sile jego słowa... podczas gdy teraz dopisuję słów kilka; ale mogę, prawda? Nie jestem przekonana co do: w całości „wyważonych drzwi” przez Rimbauda, bo oprócz odmiennego charakteru poematów prozą i, naturalnie, śmiałego przejścia do wiersza wolnego, to już bunt, nieobyczajne życie, zgłębianie mrocznych rejonów, intensywność czy demoniczność wyrazu osobistych przeżyć nie była z pewnością tu zupełnie nowa. Swój prototyp „poety przeklętego” dostrzegam w Mikołaju Restifie, czyli wcześniej, choć co prawda był on pisarzem (niektórzy mówią, że poeta – to także pisarz), libertynem, paryskim przechodniem - flâneur'em. Jak „pięknie” się ma jego „Wieśniak znieprawiony” ze słowem Rimbauda: „wieśniak” zacytowanym przez Ciebie. Lecz jeśli nie można tu mówić o Mikołaju – to już na pewno można o Ch. Baudelairze, to także flâneur, tłumacz dzieł E. A. Poego, którego wielbił; Borges powiadał (za kimś tam), że Charles modlił się co dzień do niego, i w nim widział pierwowzór „wyrzutka społecznego” stwarzając koncepcję „poety przeklętego.”

Z kolei Baudelaire był uwielbiany przez Artura Rimbauda, a Marcel Proust uważał go za najlepszego poetę XIX wieku. Reminiscencje rządzące pamięcią mimowolną u Baudelaire’a, który na przykład szukał w zapachu kobiety pewnych analogii inspirujących go, by móc stworzyć obraz „portu pełnego płomieni i masztów" :-) pociągał Prousta tak samo jak reminiscencje i aspekt marzeń sennych w odkrytej przez siebie twórczości Gérarda de Nerval (odkrywcy Restifa), „mojego” łagodnego romantyka Gérarda, „Innego” z recenzji mej; urodzonego na długo przed Rimbaudem. I wielu poetów można by tu jeszcze wymieniać, a już na pewno z nim współcześnie trzeba przypomnieć Paula Verlaine – dobrego poetę, też wyklętego, który doceniał, podziwiał Artura i... kochał go. Najpierw, nie widząc i nie znając go, zakochał się w jego słowach (Rimbaud przysłał mu wiersz „Śpiący w kotlinie”), a kiedy w Paryżu zobaczył go, potem zamieszkał z nim – to i „stracił głowę”. Żarliwość i dramatyzm wzajemnych zależności, ale też kulminacja najwartościowszej twórczości w życiu Artura podczas związku z Paulem powszechnie jest znana dziś, zaś reszta niejasna jest, w swej istocie tajemnicza.

A może było można zakochać się, a może było można zadziwiać się Gorzkim Pięknem, tworzyć w mistycznych uniesieniach, i szaleć pięknie-gorzko, bo wczesna młodość Rimbauda w połączeniu z jego zniewalającym wręcz żywotnym talentem, buntowniczym usposobieniem, brutalnością, odwagą (niekiedy pozorną) - stanowiła ten pierwszy wabik, a tuż za nim jego otwarta deklaracja „jasnowidzenia” (pojmowana rozmaicie, ale budząca nadzieję), owo słynne „rozprzężenie zmysłów”. Jak grzmot.

W świecie artystów chyba każdy wie, jak wielu podobnych Rimbaudowi wyczekiwało nad kuflem piwa, Paul też - wtedy, przedtem, potem - na ową w sobie „jasność widzenia”. Na ten grzmot.

Konstrukcja i wyraz granicznych doznań w twórczości Rimbauda - rzeczywiście poraża, porusza w kontekście zwłaszcza wczesnej młodości jego; ujmował on już inaczej, bliżej (nic to, że w zamęcie, niejasno) to, co nie do wysłowienia, a co potem dopiero, jeśli trafnie interpretuję, zdefiniowała psychologia. Bo nie był to już czysty świat fantazji. W „Sezonie w piekle ” powstałym po powrocie do Charleville, po aresztowaniu Paula, napisał na przykład tak: „Świat nie ma wieku. Ludzkość przenosi się po prostu z miejsca na miejsce”[...] „Walka duchowa jest równie brutalna jak bitwa ludzi”(...), napisał o „koncercie piekieł” i o tym, że „Ja – to ktoś inny”, i o tym, że niesłusznie jest mówić: „ja myślę”, bo to przecież: „mnie myślą”; zapewne odczuł przesunięcia z gałęzi na gałąź i to, że głęboki instynkt kieruje człowieka ku byciu nie-sobą, i dalej... Idea „Ja” Rimbauda, opis własnych doświadczeń i wrażeń podtrzymujących poemat tkwi w „Iluminacjach”, próba obiektywizacji w „Sezonie...” I nie jest to, myślę, ukierunkowane na efekt (choć marzenie Rimbauda o przebywaniu na szczycie Parnasu istniało realnie), i nie jest to apoteoza siebie - wybranego poety lub naciąganie, a jest to wyraz twórczego uniesienia, co stanowi w sztuce jedyne kryterium prawdziwości.

„... żadna prawda nie może rościć sobie pretensji do bezwarunkowej prawomocności, zadanie budowania sensu spada na Czucie i głębię egzystencjalnych i poetyckich doznań. Wartość prawdy zyskuje piękno.” [Ziggy]

Piękno Rimbauda, jak i wielu – gorzkie było. I krótkotrwałe.

W tym aspekcie – ogólnie - odnalazłam trafne słowa, które napisali:
R. M. Rilke, i E. Cioran:

„Albowiem piękno jest tylko przerażenia początkiem, który jeszcze znosimy z takim podziwem, gdyż beznamiętnie pogardza naszym unicestwieniem.” [1] [RMR]

„Absolutna jasność widzenia nie da się pogodzić z istnieniem, z ciągłym wprawianiem się w oddychaniu. Umysł wyprowadzony z błędu, niezależnie od tego, jak bardzo się od niego uwolnił, żyje w świecie – trzeba to powiedzieć – w którym oddychać się nie da.”[1] [EC]

I tutaj tkwi istota - choć zapewne uświadomiona w innej formie niż u Ciorana - i to w większej mierze, niezależnie od innych czynników, zasadności podjętej przez Rimabauda decyzji w kwestii odejścia od twórczości. Za to - podziwiam. Pragnienie wolności, tak jak na „statku pijanym” (ale przecież i rozdzierająca tęsknota tam) nie było, myślę, czynnikiem decydującym.

Nad tajemnicą Rimbauda "łamali sobie głowę" różni literaturoznawcy, ale jakoś to wszystko nadal nie krystalizuje się. Ten chłopiec, jak pisał w swym krótkim poetyckim eseju „Rimbaud syn” Pierre Michon, zanim uciekł do Paryża (zresztą ucieczki i powroty do domu rodzinnego to stałe elementy jego życia), a może i potem: w czasie kiedy pisał „Sezon...” był dzieckiem o sercu dziewczęcym i... buntowniczej minie. Z wiecznie potarganą czupryną, z kciukiem wetkniętym w obrzeże wytartej kamizelki, przekrzywionym krawatem pod szyją jak przystało na wolnego poetę włóczył się, ale i pozował do fotografii na swą chwałę; nie romantyk, blisko symbolista, jeszcze parnasista; jakby mówił: „pamiętajcie”. W istocie był jak się zdaje chłopcem pełnym miłosierdzia spragnionym miłości „złej baby”[2] - matki swej, to dla niej pisał od maleńkości wiersze, także i te nie adresowane wprost - w cichości ducha żebrząc o... miłość; i silnie pragnął widoku ojca, który porzucił rodzinę, ojca niedostępnego jak Bóg.

Zachęcam do tej lektury, choć specjalnie nie zachwyciła mnie ona. Tutaj, między innymi, Michon pisze, że nie wiadomo czym jest „Sezon...” Że „nie za bardzo wiadomo, czy to niebiańskie śpiewy, czy bluźnierstwa; to wyrzeczenie, które się nie wyrzeka; nie da się tu oddzielić od siebie »tak« i »nie«. Powiadają, że cały Zachód się o to potyka...”[2]

Spotkałam Rimbauda w niejednej książce, ale moja przygoda z nim ma swe źródło w związku z synestezją, zwłaszcza zaś ze świadomą konstrukcją wielu słów w dziele Prousta oddających kolor rzeczy bez ujawniania go. Pamiętam też jak rozprawiał on o purpurowej „Sylwii” G. Nervala, purpurowej róży. To imię z dwoma „i” (wym. fr. Sil-vi). I tak zaciekawił mnie Rimbaud; i tak dotarłam do jego poezji, najpierw do samogłosek.

Być może, Ziggy, że wiersze, które tutaj wcześniej wkleiłam rzeczywiście stanowią kwintesencją poezji Rimbauda, jak napisałeś, ale i inne są piękne, istotne. Podobają mi się. I wcale niemało ich. Ta atmosfera drzew, pól, żniwiarzy, staroci... kusi mnie, i te inne nieba.

„Niech przyjdzie, niech nie zwleka
Pora, co nas urzeka...”

I na koniec dla „rozprzężenia zmysłów”:-) łagodny wierszyk Artura Rimbauda, który przypomina słowa Baudelaire'a ubóstwiającego w kobietach: stopy, włosy, kolana. ;-)


Komedia w trzech pocałunkach

Miała koszulkę cieniutką,
A drzewa zaciekawione
Przez okna bliziutko, bliziutko
Schylały liście zielone.

Na miękkie rzuciła poduszki
Rąk nagich ciepłe oploty,
W podłogę drobniutkie nóżki
Tętniły z wielkiej ochoty.

Patrzyłem na promień woskowy
Słońca, jak w swojej podróży
Kręcił się wokół jej głowy
I piersi: muszka na róży.

Ucałowałem jej kostki
U nóg; wybuchła śmiechem,
Który się rozprysł w trel boski,
Kryształów zabrzmiał echem.

Schowała stopy, a potem
Śmiejąc się rzekła: No, no, no!
Śmiech kazał zapomnieć o tem,
Że mnie za śmiałość skarcono.

Pocałowałem jej oczy...
Jak ptak pod wargą się trzepie...
Gest czyniąc głową uroczy
Rzekła mi: A, jeszcze lepiej!

Mam ci powiedzieć coś, pani.
Lecz resztę w gardłem jej zdławił
Całusem, ci ją o śmianie
Już mi życzliwe przyprawił.

Miała koszulkę cieniutką,
A drzewa zaciekawione
Przez okna bliziutko, bliziutko
Schylały liście zielone. [AR]

Przekład - Jarosław Iwaszkiewicz
---------------
[1] Maria Janion „Żyjąc tracimy życie”, WAB, Warszawa 2003;
[2] Pierre Michon „Rimbaud syn”, przekład Wojciech Gilewski, Czytelnik, Warszawa 2004.
---------------
PS. Dziękuję za pozdrowienia, i ja Cię pozdrawiam!
PS. Podobał mi się film w reżyserii Agnieszki Holland „Całkowite zaćmienie” ukierunkowany bardziej na aspekt fragmentu życia Artura - związku z Paulem - aniżeli poezji, i to jest słabość filmu; ale Leonardo DiCaprio i jego partner w roli Paula zagrali naprawdę świetnie. Jeśli nie oglądałeś – to się może skusisz :-)



Użytkownik: ZiggyStardust 01.02.2010 01:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Ziggy, bardzo się ucieszy... | Bozena
Olgo*,dziękuję za obszerny komentarz do mojej recenzji. Czytając Twoje przemyślenia i widząc, jak obszerną wiedzę w temacie Rimbauda ( i nie tylko) posiadasz, pomyślałem sobie, że to Ty powinnaś napisać tekst o "Sezonie w piekle" i "Iluminacjach". Przyznaję Ci też rację, jeśli chodzi o to "wyważenie drzwi", z pewnością Rimbaud nie był tu tak całkiem pierwszy, przynajmniej jeśli chodzi o cały ten demonizm i fascynację ciemną stroną życia. Nie ma więc dobrego usprawiedliwienia dla tego, że napisałem jak napisałem, poza tym...estetycznym. Tak było mi piękniej..., tak brzmiało to lepiej...,chciałem, żeby tak to właśnie było..., choć ucierpiała na tym prawda. Olgo*, cenisz sobie poezję, więc może mnie zrozumiesz: Piękno przede wszystkim (nawet w sztuce pisania recenzji)! Nawet tam, gdzie wydawać by się mogło, że powinno ono grać drugie skrzypce. Wiem, że tymi słowami - być może - właśnie wykluczam się z grona autorów, których recenzje należy brać poważnie, ale tak właśnie czuję, i jestem temu czuciu wierny, od lat już dosyć wielu. Pozwól, że zacytuję fragment eseju Krzysztofa Matuszewskiego traktującego o filozofii Nietzschego (który jest mi bardzo bliski): "Z witalistycznego punktu widzenia, bezwzględnie aprobowanego przez Nietzschego klasyczne pytanie filozoficzne: "Co to jest prawda?" - powinno być zastąpione pytaniem: "Jaka jest wartość prawdy dla życia?". Konsekwencją tego przemianowania będzie uznanie - przed czym Nietzsche się nie zawaha, mimo że decyzja ta oznacza faktyczne samowykulczenie się z grona filozofów - że prawdą jest tylko to, co służy intensyfikowaniu życia, kłamstwem zaś czy fałszem to, co je osłabia i każe mu się wycofać"[1]. Podstaw Piękno pod Życie, a na pewno mnie zrozumiesz, a przynajmniej zrozumie to Poezja w Tobie. Czasami więc dobrze jest "upięknić" pewne fakty, dodać trochę kolorów, oszukać.., zmylić..., próbując uwieść...(co nie znaczy, że czasami nie jest też dobrze być w zgodzie z faktami...:-)
P.s
Oczywiście oglądałem "Całkowite zaćmienie" i obraz ten mnie poruszył.Pozdrawiam raz jeszcze i dziękuję za komentarz!
Użytkownik: Bozena 10.02.2010 15:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Olgo*,dziękuję za obszern... | ZiggyStardust
„Upięknione” teksty, lecz tylko szczerą własną duszą przystrojone - są dla mnie najwartościowsze. I takie zwłaszcza lubię czytać, więc ta prawda, o której napisałeś (kto wie, może i obiektywnie najważniejsza) jest przekazem z serca do serca. I chociaż mój umysł protestuje troszeczkę - sercem rozumiem ją.

I nic się nie stało, istota i piękno recenzji Twej - pozostały nienaruszone.


Naturalnie – i podług mnie - najbardziej liczą się nasze wzruszenia, przeżywanie, wrażenia, ich intensywność, ich piękno, optymalna ich jakość; więc podczas gdy umysł zmuszamy do milczenia - wznosimy się w inne nieba. :-) W perspektywie radykalnego końca, o którym wspomniałam poprzednio słowami Rilkego mamy przywilej żarliwego przeżywania – momentami – czegoś, co niekiedy uznajemy za cud.

Ale... wszystko wynurza się i powraca do swego węzła.

Wystarczy powiedzieć, że pragnienie intensywnego przeżywania piękna stale powraca, co już podległością jest. A ta z kolei - wyklucza prawdziwą wolność. I o tym i... Rimbaud wiedział.

Nietzsche:
W krótkim cytacie zawarłeś ogromny zakres problemów... filozoficznych. Ogólnie: nad tym, co „służy intensyfikowaniu życia” - ową „prawdą” i nad tym, co je osłabia, czyli „kłamstwem” można byłoby dyskutować długo... a jednak, w efekcie, pozostawiając nas bezradnymi, albowiem to, co istotne i to, co błahe – podlegające intensyfikowaniu - wymyka się możliwości jednolitej klasyfikacji; w ludziach są rozmaite struktury psychiczne, pragnienia... istnieją ograniczenia kulturowe, społeczne... religijne; zdarza się też, że nasz wysiłek zrozumienia jest wyższy niż to, co możemy z siebie dać. Lecz mimo to - choć Nietzsche czy Rimbaud szamotali się na granicy swych możliwości w aspekcie rozmaitych doznań (ich prawda, ich fałsz) – w żadnym razie nie może tu być mowy o „samowylkuczeniu się z grona filozofów” [(także autorów recenzji: zachowawszy istotę) :-)]; któż mógłby w ten sposób powiedzieć? Choć Krzysztof Matuszewski napisał właśnie tak – to chyba sam, co do tych słów, pewności nie miał.

Bo - filozofa rodziła się kiedyś z podziwu otaczającego świata, potem z wątpienia, aż wreszcie z bólu, sprzeczności... i indywidualnie odczuwanego Piękna.


I ja Ci dziękuję.
-------------------

PS. Przyznam, że niegdyś myślałam o napisaniu recenzji „Sezonu...” Niestety – to zadnie przerosło mnie. Słowo.
PS. Przyznam też, że w kilku momentach oglądając „Całkowite zaćmienie” płakałam bez łez: bo i tak płaczemy. Mnie także - film ten poruszył.
Użytkownik: Caro174 14.01.2010 23:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Artura Rimbauda zalicza s... | ZiggyStardust
"Czy dobrze postąpił?" - pytasz? To zależy od tego dla kogo dobrze. Patrząc wstecz na całą poznaną mi literaturę noszę w sobie dwa żale: pierwszy do wszystkich, którzy nie uszanowali dzieł Safony i drugi do Artura Rimbauda, że porzucił pisanie. Bo to co zostało, rodzi we mnie głęboki niedosyt.

Użytkownik: sowa 15.01.2010 01:00 napisał(a):
Odpowiedź na: "Czy dobrze postąpił?" - ... | Caro174
A mnie ciężki szlag trafia, ilekroć sobie przypominam o bezpowrotnie utraconych pamiętnikach Byrona, które padły ofiarą źle pojętej lojalności, moralności czy cokolwiek to w istocie było :-/ - dołożyła od siebie serdecznie rozżalona Sowa.
Użytkownik: lector 18.01.2010 20:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Artura Rimbauda zalicza s... | ZiggyStardust
Jeśli chodzi o Morrisona, to wydaje mi się, że po pierwsze niczego nie zapożyczył, bo raczej epigonem nie był, tylko się inspirował. A na listę jego inspiracji bezpośrednich wrzuciłbym w pierwszej kolejności beatników a zwłaszcza Ginsberga ("poezja buntu"), Huxleya, zwł. The Doors of Perception (halucynacje) i starego dziadka Freuda i modną podówczas psychoanalizę (to, co "podświadome i mroczne"). A z erotyką, narkotykami i alkoholem to bym nie wyczuwał tu wpływu Rimbaud, tylko generalnego ducha epoki (tacy hipisi na przykład).
Użytkownik: tilia8 09.10.2013 14:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Artura Rimbauda zalicza s... | ZiggyStardust
Rimbaud nie zawracał z żadnej ścieżki bluźnierstwa. Napisał manifest, taki biznes-plan,:) wyraźnie określił, co chce robić: pojedzie do Afryki, wróci okaleczony. "Będę zbawiony". Pojechał, spełnił. Został zbawiony. Prawdziwy facet, który żył własnym życiem. Niezwykły i zwykły jednocześnie. Zupełnie normalny człowiek, w prawdziwym sensie słowa "normalność".
Użytkownik: tilia8 09.10.2013 14:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Artura Rimbauda zalicza s... | ZiggyStardust
Zapomniałam dodać: to oczywiście geniusz, bo dla niego nie było żadnych przeszkód. Wizja - to wizja. Nie wydziwiał, robił, co zobaczył, co wyprorokował.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: