Dodany: 24.01.2016 09:52|Autor: Meszuge

Winni jesteśmy wszyscy


Dobrze się zaczęło, bo już dzięki „Słowu Wstępnemu” (tłumacza, Zygmunta Ławrynowicza) upewniłem się, że moje domysły dotyczące znaczenia tytułu były słuszne – nawet nie biorąc w czymś czynnego udziału, i tak, w pewnym sensie i do pewnego stopnia, jesteśmy współwinni tego, co się stało, wydarzyło, zaistniało. Jeśli czasami mam zdanie podobne (na przykład uważam, że zgoda na zło – rodzi zło), to jednak przyznaję, że jednym z istotnych elementów współczesnego (czyli od około 330 roku) chrześcijaństwa, którego nie akceptuję, jest wkręcanie wiernych/wyznawców w niekończące się i nie do uniknięcia poczucie winy. Tak, wiem oczywiście, że człowiekiem obarczonym poczuciem winy i wyrzutami sumienia łatwiej sterować, manipulować, ale – choć to skuteczne i wszelkiej władzy przydatne – nadal podobać mi się nie musi.

W „Przedmowie” Merton stwierdza, że „na obecną książkę składają się w istocie rzeczy osobiste refleksje, intuicje, metafory, obserwacje i osądy poczynione na marginesie lektur i wydarzeń”[1], ale zastrzega od razu, iż czytelnik nie znajdzie w niej żadnych prywatnych i poufnych zwierzeń. Więc jak to? Osobiste, ale nie prywatne? Nie rozumiem.

Później często było jeszcze gorzej, jeszcze trudniej.

Część pierwsza, zatytułowana „Sen Bartha”, dotyczy – jak mi się wydaje – polemiki z jakimiś poglądami albo przekonaniami Karla Bartha. Nie miałem pojęcia, kto zacz, więc sprawdziłem, jednak okazało się, że informacja, iż to wpływowy szwajcarski teolog ewangelicko-reformowany, zmarły w 1968 roku, niewiele mi pomogła. Wydaje się, że aby w pełni zrozumieć uwagi i komentarze Mertona, należałoby wpierw solidnie przestudiować dzieła Bartha. Podobnie rzecz się ma z Dietrichem Bonhoefferem. A także z niektórymi poetami Ameryki Łacińskiej. Merton znajduje coś szczególnego u Carrery Andradego z Ekwadoru i Ernesta Cardenala z Nikaragui, ale ja ich nie czytałem. Manuel Bandeira czy Jorge de Lima też nie są mi znani. Do tego nietłumaczone wstawki w obcym języku…

W tym momencie zorientowałem się, że dalej w taki sposób czytać Mertona się nie da. Postanowiłem koncentrować się odtąd na fragmentach, które rozumiem – bez względu na to, czy się z nimi zgadzam – które w moim umyśle albo może duszy wywołują jakiś oddźwięk, nie zwracając większej uwagi na to, czego pojąć nie mogę.

Oto takie właśnie, intrygujące mnie w różny sposób, treści z komentarzami i uwagami:

„Albo się jest Żydem, albo należy przestać czytać Pismo Święte. Biblia nie może mieć sensu dla kogoś, kto nie jest duchowo Semitą” [2].

Oczywiście. Jezus przyszedł na świat, by wypełniły się pisma Żydów, a nie przeciwko nim.

„Wierzymy nie dlatego, że chcemy wiedzieć, ale dlatego, że chcemy być”[3].

Niby rozumiem, ale… co chwilę, gdy sens próbuję ubrać w słowa, ten mi ucieka. Temat do medytacji!

„Powinniśmy pamiętać, że pewne pragnienia i przyjemności istnieją z woli Boga. Nie jest możliwe życie w prawdzie, jeśli automatycznie traktujemy z nieufnością wszystkie przyjemności i zachcianki. Przyjmując naszą ludzką naturę, dajemy świadectwo pokory, odrzucając – dajemy dowód pychy”[4].

„Pewne” pragnienia? Czyli nie wszystkie, prawda? A kto będzie decydował, które z nich są z woli Boga, a które nie?

„Ameryka jest rajem na ziemi. (…) Ale Nowo-Odkryty-Świat był światem bez historii, czyli bez grzechu, ergo był rajem”[5].

Tu ośmieliłbym się nie zgodzić. Ameryka miała swoją historię także przed Kolumbem – tyle że nie była to historia białych chrześcijan. Negowanie tego faktu wydaje mi się odrażającą pychą i arogancją, ale kilka linijek dalej jest jeszcze gorzej: „to, co przydarzyło się Indianom, było w pewnym sensie klęską szatana” – ups! Jeśli rdzennych mieszkańców Ameryki uznać za szatański pomiot, ich eksterminacja (np. misjonarze chrześcijańscy rozdawali Indianom zarażone koce) jest niewątpliwie ciosem zadanym szatanowi. A w ogóle najważniejsze – jak twierdzi Merton – że wszystko to działo się w „dobrej wierze”.

„Mamy u siebie w domu Murzynów, którzy zakłócają spokój raju i usiłują zmusić nas, wbrew naszym słusznym przekonaniom, do ruchu, do zmiany, do kształtowania historii, zamiast nieustannych prób powrotu do czegoś, co już nigdy nie może służyć nam za nowy start”[6].

Segregacja rasowa w USA oficjalnie zniesiona została w 1964 roku. Thomas Merton zmarł w 1968 – dla niego była to więc kwestia aktualna.

„Dzisiaj więc (mówi się nam) nienawiść do komunizmu stanowi sprawdzian, czy się jest dobrym chrześcijaninem czy też nie. Rękojmią wszelkiej prawdy jest nasza polityczna nienawiść”[7].

No, cóż… ciekawe czasy, ciekawe podejście… Temat zimnej wojny wydaje się stale obecny w rozważaniach Mertona, wraca on do niego wielokrotnie w różny sposób. Obecnie łatwo z tego żartować, ale wówczas, w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, miliony ludzi naprawdę bało się wybuchu trzeciej wojny światowej.

„A ten szczególny rodzaj zła właściwy naszym czasom – kontynuuje Bonhoeffer – objawia się nie tyle w grzechach dobrych ludzi, ile w pozorach cnoty ludzi złych. Są to czasy zapamiętałych łgarzy, którzy mówią prawdę, jeśli służy ona interesom takich samych jak i oni kłamczuchów”[8].

To akurat przekonania Dietricha Bonhoeffera, ewangelickiego teologa zamordowanego w obozie koncentracyjnym Flossenbürg w Bawarii, ale odnoszę wrażenie, że Merton się z nim zgadzał. Czy tak jest i dziś? A może jeszcze gorzej?

„Człowiek jest gotów zostać bogiem, a zamiast tego często okazuje się bałwanem”[9].

Znakomite, bardzo mi się podoba!

„Na dalszą metę nikt nie jest w stanie wykazać innemu jego błędu, dopóki ten drugi nie jest przekonany, że jego krytyk przede wszystkim dostrzega i kocha dobro, które on nosi w sobie”[10].

Czy przypadkiem nie znamy czegoś podobnego w grupie przyjaciół i znajomych? Dobre!

„Przywiązanie współczesnego Amerykanina do swego samochodu i symbolicznej roli, jaką odgrywa ten samochód przy całym swym agresywnym i lubieżnym kształcie, bezużytecznej mocy…”[11]

Lubieżny kształt? Proszę! Bez kleszej durnoty…

„Każdy z nas jest święcie przekonany, że niczego tak bardzo nie łaknie, jak prawdy. I nie ma w tym nic dziwnego. Jest rzeczą naturalną, że człowiek, istota inteligentna, łaknie prawdy. W rzeczywistości nie tyle o prawdę chodzi nam w naszych pragnieniach, ile o posiadanie racji” [12].

Zdecydowanie też tak uważam. Dobrze gada.

„(…) zaczynamy rozumieć, jak mógłby wyglądać świat odmieniony przez zasady polityczne uduchowione Ewangelią. Byłaby to próba wydźwignięcia człowieka, bez względu na to, czy jest on wyznawcą Chrystusa, czy też nie…”[13]

Merton jakby zapomina, że coś podobnego próbował jego Kościół zrealizować – z rdzennymi mieszkańcami obu Ameryk, rękami konkwistadorów. Tak właśnie wyglądała polityka podporządkowana religii. Gdyby żył obecnie, mógłby zastanowić się, jak działa polityka podporządkowana religii w Państwie Islamskim.

„Każdy rezygnuje z prawości osobistej (wolności duchowej) na rzecz bezpieczeństwa, ambicji, przyjemności, względnie po to, aby go zostawiono w spokoju”[14].

Tak, to prawda. Może trochę smutna, ale właściwie nic w tym dziwnego.

„Powinieneś wyrzec się i zrezygnować z aprobaty, która jest niczym innym, jak tylko łapówką kupującą twoje poparcie dla zbiorowej ułudy”[15].

Pięknie, tylko ilu ludzi na to stać?

„Najwyższą formą złożenia siebie w ofierze było teraz paść w boju pod znakiem Krzyża. W XII wieku nawet zakonnicy chwytali za miecz i składali daninę posłuszeństwa, ginąc w boju przeciw niewiernym, przeciw heretykom. Na nieszczęście walczyli oni także z innymi zakonnikami…”[16]

Mocne! Wyrzynanie katarów, albigensów, patarenów, waldensów, dulcynian i innych zakonników chrześcijańskich – to nie za bardzo w porządku, ale niewiernych można było sobie mordować milionami bez skazy na chrześcijańskim honorze? Ups!

„Największą pokusą, która napastuje chrześcijan jest to, że w praktyce dla większości z nas Ewangelia przestała być nowiną. A jeśli nie jest nowiną, nie jest Ewangelią…”[17]

I aż do końca części drugiej Merton porusza ten właśnie temat. Rzeczywiście, w taki sposób nigdy nie myślałem, ale coś w tym jest. Ludzie, którzy dostają dobrą nowinę (jak nazwa wskazuje, to wiadomość nowa), cieszą się. A gdzie radość i szczęście u polskich katolików? Dobra nowina i te ponure, zacięte, przygnębione polskie mordy? Może Polacy nawet i są religijni, ale czy są chrześcijanami?

„Boże, dopomóż człowiekowi, który sądzi, że wie już wszystko o sobie”[18].

Niby zabawne, ale przecież w pełni prawdziwe.

„Nawet gdybym miał na swoim koncie jakieś dobre uczynki, wolałbym nie pokładać w nich zbytnich nadziei” [19].

Bóg jest w pełni suwerenny, a to oznacza, że człowiek nie może Go zobowiązać do niczego w żaden sposób, nawet dobrymi uczynkami.

„Kryzys osobisty zachodzi wtedy, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z istnienia przeciwieństw w sobie, których prawdopodobnie nie da się pogodzić”[20].

Intryguje mnie to, ale mam wrażenie, że sens mi umyka. O co tu może chodzić, o jakie przeciwieństwa?

„Człowiek, uważający siebie po cichu za kompletnie wolną, autonomiczną jednostkę o nieograniczonych możliwościach, znajduje się w ogromnie kłopotliwym położeniu. On jest Bogu podobny i stąd wszystko znajduje się w jego zasięgu. Ale oto okazuje się, że wszystko to, co udaje mu się zdobyć z popędu własnej woli, właściwie nie jest warte posiadania. To, czego on naprawdę szuka i potrzebuje – jak miłość, autentyczna tożsamość, życie, które posiada istotne znaczenie – nie daje się osiągnąć przez samo chcenie i przez podejmowanie odpowiednich kroków, aby zapewnić sobie ich posiadanie. Żadna pomysłowość nie kupi nam tych rzeczy – żadna psychologiczna i socjologiczna manipulacja nie obejmie ich, żadna budująca samopomoc religijna, żadna technika ascetyczna, żaden narkotyk nic tu nie pomoże!”[21]

Dalej pisze Merton, że te rzeczy dostajemy w darze, że to łaska. Czy wszyscy dostajemy i czy zawsze, i czy na zawsze?

„Mam blisko 48 lat. Mam kawał roboty do zrobienia: osiągnąć wolność w samym sobie, pozdejmować z siebie sznury i nawyki myślowe, moje skóry odzieżowe (jak gdybym mógł tego dokonać na własną rękę)”[22].

Ja mam trochę więcej, ale czy osiągnąłem te cele? I czymże jest ta „wolność w samym sobie”? Czy to coś, czego ja chcę?

„Powiedział ktoś, że pierwsza sesja Drugiego Soboru w Watykanie stanowiła już koniec epoki kontrreformacji” [23].

W 1939 roku Pius XII wyraża poparcie dla hitlerowskiej napaści na Polskę. Takich aktów było zresztą więcej…

Ano właśnie, Sobór Watykański Drugi. Rok 1962 i dalsze… W 1965 zmieniono nazwę Świętej Inkwizycji na Świętą Kongregację Nauki Wiary. Bóg – z karzącego sędziego – zmienił się w czystą miłość… Merton pisze dalej o problemach z mszą, którą odtąd trzeba było odprawiać przodem do ludu i po angielsku, a nie po łacinie.

„Kto wie, może powinniśmy bardziej krytycznie spojrzeć na to pojęcie życia duchowego. Tak długo, jak długo myśl i modlitwa nie znajdują pełnego odzwierciedlenia w działalności, która je podtrzymuje i daje im słuszny wyraz, serce ludzkie przepełnione będzie zduszoną wściekłością, frustracją i poczuciem nieuczciwości”[24].

Wielu lat potrzebowałem, żeby pojąć, iż duchowość jest praktyczna i codzienna. Może gdybym to przeczytał wcześniej… Ale z drugiej strony, czy wtedy bym to zauważył i jakoś zrozumiał? Wątpię.

„A jednak jeśli dając odpór zwątpieniu przekonujemy siebie, że naprawdę znamy Boga, wówczas straciliśmy kontakt z rzeczywistością, bowiem jak mówi św. Tomasz: Najwyższy szczebel ludzkiej wiedzy o Bogu to wiedzieć, że się nie zna Boga”[25].

Czyli jednak Bóg, jakkolwiek Go nie pojmuję. I w dziwny sposób mnie to uspokaja.

Trudna lektura…


---
1. Thomas Merton, „Domysły współwinnego widza”, przeł. Zygmunt Ławrynowicz, Społeczny Instytut Wydawniczy, 1972, s. 13.
2. Tamże, s. 21.
3. Tamże, s. 26.
4. Tamże, s. 28.
5. Tamże, s. 36-37.
6. Tamże, s. 42.
7. Tamże, s. 47.
8. Tamże, s. 68.
9. Tamże, s. 69.
10. Tamże, s. 71.
11. Tamże, s. 76.
12. Tamże, s. 78.
13. Tamże, s. 83.
14. Tamże, s. 85.
15. Tamże, s. 95.
16. Tamże, s. 100.
17. Tamże, s. 116.
18. Tamże, s. 143.
19. Tamże, s. 147.
20. Tamże, s. 203.
21. Tamże, s. 220.
22. Tamże, s. 249.
23. Tamże, s. 259.
24. Tamże, s. 264.
25. Tamże, s. 278.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 528
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: