„Kto powiedział, że moje światło jest lepsze od twego mroku?”[1]
To zdecydowanie jedna z Tych książek, pozycji, które angażują emocje, o których myśli się jeszcze długo po przeczytaniu, do których na pewno się powróci. Opowiada o Charliem Gordonie, umysłowo opóźnionym mężczyźnie, który poddany zostaje eksperymentowi mającemu podnieść jego inteligencję. Zadaniem Charliego jest prowadzenie dziennika – zaczyna kilka dni przed operacją, a my śledzimy zmiany, jakie w nim zachodzą. Przez pierwsze strony trudno przebrnąć – dostajemy wszystko w takiej formie, jakby pisał ktoś bardzo się starający, ale niedysponujący odpowiednimi umiejętnościami. To właśnie wyróżnia Charliego spośród innych podobnych mu ludzi, dzięki temu został wybrany do eksperymentu: stara się najbardziej jak może być mądrzejszym, z własnej woli zapisuje się do szkoły specjalnej, za wszelką cenę chce się nauczyć czytać i pisać. Jego determinacja sprawia, że jest idealnym kandydatem.
Iloraz inteligencji Charliego rośnie, a my dzięki jego coraz dokładniejszemu dziennikowi obserwujemy zmiany, jakie w nim zachodzą. Gordon zaczyna wspominać, widzi wydarzenia ze swojej przeszłości stojąc jakby z boku, stara się zrozumieć samego siebie i ludzi, którzy go otaczali i otaczają. Ale z niesamowitym wzrostem inteligencji nie idzie w parze rozwój emocjonalny. Wszystko dzieje się w zbyt szybkim tempie, aby Charlie mógł nadążyć. Oto jego słowa:
„Inteligencja i wykształcenie nie wzbogacone ludzkimi uczuciami nie mają żadnego znaczenia”[2].
A o wykształceniu:
„Zrozumiałem teraz, że głównym celem wykształcenia jest uświadomienie sobie, iż rzeczy, w które wierzyło się całe życie, nie są prawdą i nic nie jest takie, jakie się wydaje”[3].
Myśli Charliego są… na pewno pouczające, na pewno poruszające i nie pozostawiają obojętnym. Gordon zarówno jako umysłowo upośledzony, jak i jako geniusz jest postacią, nad którą warto się pochylić, a zestawienie dwóch etapów jego życia wypada niesamowicie.
Poruszające są także zachowania ludzi otaczających bohatera: rodziców, którzy oddali go do przytułku, współpracowników z piekarni, traktujących go jako obiekt żartów, naukowców, którzy przypisują sobie zasługę „stworzenia” Charliego Gordona, czy wreszcie kobiety, jakie spotyka na swojej drodze. Tak, jest także wątek miłosny. Pełen lęków i problemów, jakie napotyka stający się geniuszem Charlie. Mocny, tak jak cała powieść.
Jest coś hipnotyzującego w „Kwiatach dla Algernona”, coś, co nie pozwala oderwać się od lektury. Śledzenie przemian i walki bohatera z samym sobą pochłania. W moim przypadku za pierwszym razem było wielkie „Wow!”. Za drugim, mimo że znałem już zakończenie, dalej byłem zachwycony każdą niemal stroną. Za trzecim wszystko działo się trochę zbyt szybko, a postaci drugoplanowe wydawały się za bardzo jednowymiarowe. Za czwartym opisy były zbyt pobieżne. Tak… po kilku razach na przestrzeni lat czułem pewien niedosyt, znajdowałem kolejne wady tej powieści. Ale i tak za każdym razem byłem nią zachwycony. A później, po kilku kolejnych latach, ściągnąłem ją z półki i znów zostałem zahipnotyzowany, i zobaczyłem, że wszystko, do czego się przyczepiałem, jest zaplanowanym przez autora zabiegiem. Wszystko podane zostało w odpowiednich dawkach, a postaci muszą być właśnie takie.
Tak, to jedna z Tych książek, a mnie trudno jest o niej pisać w momencie, gdy nie mogę niczego skrytykować, konstruktywnie czy ot tak, po prostu. Tak, „Kwiaty dla Algernona” to książka, którą warto mieć na półce.
A tytułowy Algernon? Jest myszą poddaną eksperymentowi przed Charliem, z którą ten nawiązuje specyficzną więź. Genialna jak na przedstawiciela swojego gatunku i bardzo ważna z perspektywy głównego bohatera.
„Wiem już, jak człowiek zaczyna gardzić samym sobą – kiedy wie, że robi źle, a nie potrafi przestać”[4].
10/10
---
[1] Daniel Keyes, „Kwiaty dla Algernona”, przeł. Krzysztof Sokołowski, wyd. Prószyński i S-ka, 1996, s. 217.
[2] Tamże, s. 215.
[3] Tamże, s. 61.
[4] Tamże, s. 93.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.