Książka z ładunkiem pesymizmu
Wiem jedno: nigdy nie wrócę do tej powieści. Cenię Ewę Ostrowską, ale czytając napisaną przez nią książkę o tytule "Śniła mi się sowa" miałam wrażenie, że zamknięto mnie w czarnym worku bez powietrza i światła. Autorka nagromadziła mnóstwo odrażających bohaterów, odmalowała wiele koszmarnych scen. Okrucieństwo wobec dzieci, wobec zwierząt. Scena za sceną, kartka po kartce.
Gdyby książki opisywać kolorami, ta byłaby całkiem czarna. Czarna, bez odrobiny światła, bez plamki ciepła. Nawet kiedy między jakimiś postaciami zaczyna dziać się coś pięknego, ja od narratora wiem, że w pobliżu czają się ohydne wiejskie babsztyle, gotowe do intryg, do bicia, do podłego śmiechu. Niemowlęta tych kobiet głodne i brudne leżą w chałupach, a one "oblatują domy" w niepohamowanej żądzy plotek, intryg. Wiem, że za chwilę dobro zostanie zbrukane, wyszydzone, ktoś zostanie pobity, ktoś odrzucony ze społeczności.
Rzecz dzieje się na wsi, tak pięknej i malowniczo położonej, że małżonkowie z zagranicy zechcieli się tu osiedlić. Wraz z ich przybyciem zaczynają się zmiany, coś się dzieje, bohaterki widzą dla siebie szansę na wzbogacenie się i okazję do śmiechu. Bo lubią się śmiać mieszkańcy tej wsi, oj, lubią. Wszystko wydaje im się śmieszne: topienie psiaka, czyjaś rozpacz, a nawet... powieszony człowiek.
Jak wspomniałam na początku, przerażają postacie. Ale przeraża także narrator, którym jest jeden z mieszkańców tej wsi, ktoś pełen nienawiści i zazdrości. Denerwowały mnie komentarze tego narratora, jego radowanie się z podłych wydarzeń. Przykładem jest scena rozbijania dziobów kawkom.
"Stasiek puszcza i kawka biega po podwórku, a że ślepa, bo bez dzioba, to biega w kółko jak pies za własnym ogonem. Ale cyrk, uciesznie.
Smolarkowa za płotem Ciućków stanęła i woła: Stasiek, Stasiek, kota wypuść.
No, warto by zobaczyć, jak kot ze ślepą kawką bawić się będzie"*.
Pod względem technicznym książkę dobrze się czyta, bo podzielono ją na rozdziały, akapity. W całości napisana jest wiejską gwarą.
Klukowa, Ciućkowa, Franka. Zwyrodniałe matki, zdolne nawet do tego, by własnemu dziecku wyrwać podarowane mu przez chrzestnych przysmaki i pożreć.
"A te pomarańcze, Ciućkowa mówiła, to też sama zeżarła. Bo jak Ciućkowa pod wieczór do Klukowej zaszła, to Klukowa siedziała na wersalce, ćpała pomarańczę, wokół niej skórki leżały, a dokoła wersalki dzieci stały i patrzyły, obślinione takie, jak pies, kiedy na kość patrzy, której dosięgnąć nie może"**.
Nie chcę nikogo zniechęcić do tej książki, uprzedzam tylko, że psuje ona nastrój, bardzo przygnębia. Ewa Ostrowska pewnie jest pesymistką i za pomocą doskonale opanowanego warsztatu pisarskiego umie innych w pesymistyczny nastrój wpędzić.
---
* Ewa Ostrowska, "Śniła się sowa", Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1979, str. 142.
** Tamże, str. 134.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.