Dodany: 09.01.2016 20:32|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Zbrodnia i tygiel kulturowy


Znów odbiegłam od zamiaru czytania obu głównych serii kryminałów Lady Agaty w porządku chronologicznym, przeskakując z okresu tuż po I wojnie światowej aż w lata 50., bowiem gdy penetrowałam największą szafę z książkami w poszukiwaniu czegoś zupełnie innego, wpadł mi w ręce z lekka sfatygowany „Entliczek pentliczek”, który ze względu na kieszonkowy format został natychmiast wytypowany do czytania w wannie, gdyż akurat skończył mi się zapas wykorzystywanych w tym celu czasopism (a jeśli już trzeba brać do łazienki książkę, wymagam od niej, by była po pierwsze, niepożyczona – co prawda jeszcze żadnej nie utopiłam, ale gdyby jednak, niech to nie będzie cudza, tylko własna; po drugie, raczej nie z tych, które się stawia na frontowych półkach – bo choć w książce nie okładka ani nie kształt najważniejsze, mimo wszystko żal by było, gdyby w razie nieszczęśliwego wypadku zdeformował się jeden z tomów elegancko wydanej serii; a po trzecie, lekka i nieduża).

Omawiana powieść nie należy może do tych, w których autorce najbardziej udała się intryga kryminalna – jak na mój gust tu nieco przekombinowana, choć każdy jej element osobno jest w znacznym stopniu prawdopodobny – natomiast to wszystko, za co lubię powieści Christie, w zupełności równoważy ów brak. „To wszystko”, czyli ładny, bogaty, jędrny (w pozytywnym znaczeniu) język, umiejętność wyrazistego oddawania atmosfery opisywanych miejsc i konstruowania przekonujących wizerunków postaci, a wreszcie – to najbardziej – przenikliwość i wyrafinowana ironia, z jaką pisarka kreśli portret zbiorowy angielskiego społeczeństwa z pierwszych trzech ćwierci XX wieku, nie omijając swoich pozytywnych bohaterów.

Popatrzmy tylko:

„Poirotowi nigdy nie przyszło do głowy, że panna Lemon ma siostrę. Jak również, skoro o tym mowa, że mogłaby mieć ojca, matkę czy nawet dziadków. Panna Lemon tak dalece przypominała produkt frabryczny, precyzyjny instrument – by tak rzec – że podejrzewanie jej o jakieś uczucia, zmartwienia, rodzinne kłopoty wydawało się czystym absurdem. Wiadomo było, że panna Lemon poza godzinami pracy całym sercem i umysłem oddawała się doskonaleniu nowego systemu klasyfikowania akt, który miał zostać opatentowany pod jej nazwiskiem”[1].

Albo taki wyimek z dialogu, oddający zawiły (i niezupełnie, jak się okaże, skuteczny) tok myślenia „mamci” Hubbard:

„– Jak się ten sklep nazywa?
– Wie pan, monsieur Poirot, kiedy mnie pan tak pyta, nie mogę sobie przypomnieć. Chyba Mabberley. Albo Kelso. Wiem, że nie brzmi to zbyt podobnie, ale dla mnie to jakby ten sam typ nazwy. Prawdopodobnie dlatego, że znałam kiedyś rodzinę o nazwisku Kelso, oraz inną, noszącą nazwisko Mabberley, i wszyscy ci ludzie wydali mi się identyczni.
– Aha – powiedział Poirot. – To jedna z tych rzeczy, które mnie zawsze fascynują. Niewidoczne ogniwo”[2].

I te przeurocze cytaty z wypowiedzi postaci, dla których angielski nie jest językiem ojczystym, skomponowane – bez oglądania się na ewentualną „poprawność polityczną” – tak wiernie, że aż się widzi włoskiego służącego, wymachującego rękami, gdy łamaną angielszczyzną relacjonuje Poirotowi wizytę policji w pensjonacie:

„ – (…) Maria bardzo zła. Mówi, że chce zdzielić policjanta wałkiem, ale ja mówię lepiej nie. Mówię, że policjant nie lubi dostać wałkiem i może narobić nam więcej kłopotu, jak Maria go zdzieli”[3],

czy też uroczego młodego Afrykanina imieniem (nazwiskiem?) Akibombo, gdy ten ochoczo proponuje inspektorowi Sharpe’owi pomoc w śledztwie:

„– (…) Ale jak mi pan da trochę jej włosów i ścinki paznokci, zobaczę, co uda mi się wykryć starą metodą. Nie naukową, nie nowoczesną, ale często używaną tam, skąd pochodzę.
– Cóż, dziękuję, panie Akibombo, nie sądzę jednak, aby to było konieczne. My… hm… nie stosujemy takich metod tutaj.
– Oczywiście, panie inspektorze, rozumiem doskonale. Nie nowoczesne. Nie w erze atomowej. W moim kraju nie stosowane przez nowych policjantów, tylko przez starych ludzi w buszu. Jestem pewien, wszystkie nowoczesne metody lepsze i pewne osiągnąć całkowity sukces”[4],

lub kwestionuje dziwny jego zdaniem sposób wypowiadania się Europejczyków:

„ – Nie rozumiem. (…) Jeżeli coś nic nie znaczy, to po co to mówić?”[5].

A to tylko parę próbek, bo praktycznie wszystkie dialogi i interludia między nimi, pomijając fakt, że dostarczają pewnych istotnych dla przebiegu śledztwa informacji, tworzą piękny, plastyczny, momentami balansujący na pograniczu satyry, obraz danego środowiska – w tym przypadku pensjonatu dla studiującej i pracującej młodzieży, stanowiącego pokazową miniaturę brytyjskiego tygla kulturowego. Dla mnie to więcej warte niż wątek kryminalny, zwłaszcza że rozwiązaniem zagadki można się sycić tylko jeden raz, a tymi cudnymi smaczkami – choćby w nieskończoność.


---
[1] Agatha Christie, "Entliczek pentliczek", przeł. Aleksandra Ambros, Wydawnictwo Dolnośląskie, 1991, s.6.
[2] Tamże, s.150.
[3] Tamże, s.143.
[4] Tamże, s. 94.
[5] Tamże, s.72.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 543
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: